Wyniki X OKP im. Michała Witolda Gajdy
: śr 30 lis, 2022
Protokół
z obrad Jury X OGÓLNOPOLSKIEGO KONKURSU POETYCKIEGO
IM. MICHAŁA WITOLDA GAJDY
Jury w składzie
Anna Luberda-Kowal – przewodnicząca
oraz Paweł Biliński i Adam Marek
postanowiło przyznać:
I miejsce (600 zł.) za zestaw nr 2 – Annie Dwojnych
II miejsce (400 zł.) za zestaw nr 117 – Dorocie Kareckiej
III miejsce (200 zł.) – za zestaw nr 166 – Iwonie Marciniak
Ponadto Jury postanowiło wyróżnić następujące zestawy wierszy:
zestaw nr 53 – Anna Musiał
zestaw nr 142 – Dorota Chołody
zestaw nr 123 – Joanna Dziedzic - Zubek
zestaw nr 115 – Katarzyna Kucharska
zestaw nr 136 – Małgorzata Osowiecka
zestaw nr 177 – Urszula Sikora
NAGRODĘ IM. JANA STANISŁAWA KICZORA
za najlepszy wiersz rymowany w wysokości 200 zł. otrzymała Magdalena Marmuszewska-Bernasik (zestaw nr 81) za wiersz pt. "Spokój".
Na tegoroczny konkurs napłynęło 188 zestawów, w tym 161 wierszy rymowanych. Siedem zestawów zostało odrzuconych z uwagi na braki formalne. Nadesłane zestawy reprezentowały bardzo zróżnicowany poziom.
Wykorzystano w nich różnorodne formy poetyckie. Jury wyłoniło około 20 zestawów w głównej kategorii oraz kilka utworów w kategorii wierszy rymowanych i spośród nich dokonało ostatecznego wyboru. Decyzja, które z propozycji nagrodzić i wyróżnić, nie należała do łatwych, co podkreślają wszyscy jurorzy. Ostatecznie w tym gronie znalazły się wiersze o bardzo różnej poetyce, odzwierciedlające różną wrażliwość i dojrzałość poetycką autorów. Zwycięzcom i wyróżnionym gratulujemy życząc kolejnych sukcesów.
A oto nagrodzone utwory:
I miejsce Anna Dwojnych
Funkcje
ten nowy, czarny płaszcz, którego nie zdążył
powiesić, zdjąć z niej, ani nawet zobaczyć
mógłby w następnym tygodniu, miesiącu,
przy innej okazji pokazać się
z jak najlepszej strony (duża zawartość wełny,
szykowny krój) zamiast w styczniowy, dżdżysty dzień
jednego z żałobników ogrzewać, tulić, gryźć.
Pamięci
kroki odciśnięte jak stemple na chodniku
między kamienicami, straganami, ludźmi.
bóg wyciął obywatela z miasta, przekleił
do kolażu (datę premiery poznasz w swoim
czasie). wciąż działają: sygnalizacje świetlne,
szlaban na przejeździe kolejowym, zakłady
mięsne i energetyczne. most jest przejezdny
a rzeka płynie, wszystko płynie. po wyciętym
elemencie została dziura, ryba schwytana
w siatkę ulic szczypiących na każdym kroku.
***
chciałam napisać miasto
było trudne i twarde
mąka z której nie ma chleba
glina z której nie ma miasta
nie mnożą się słowa, nie mnożą się dobra
mnożą się koty
szare i tłuste
eksplorują podwórka, zjadają resztki
II miejsce Dorota Karecka
CERVANTES TEGO NIE PRZEWIDZIAŁ
nakaz jazdy w prawo wygląda bardziej przekonująco
niż samotny kierowca wieczorową porą
poszukujący wiernego Sancho Pansy
nie wie że od tygodnia pije on w podrzędnym
pubie nie wyjmując z kieszeni kluczyków
od podrasowanego forda kupionego zeszłej jesieni
(anonse na portalu randkowym
www. opus69.pl
zachęcały równie miękkimi obiciami
kanap)
nie wróci nim do domu
jego ciało rozejdzie się na cztery
strony świata
dzisiaj
niezbyt fotogeniczną stroną
pozując do zdjęcia
pod włączonym wiatrakiem
ciężko przeczytać gazetę
ŚWIĘTOGRZESZNICA
narzuciłam na włosy ręcznik
nie twoje dłonie zajęte klawiaturą komputera
śmiejesz się że wyglądam jak Maryja
może
ty się do mnie nie modlisz
aureola w lustrze poplamiona pastą do zębów
jak portret arcyksięcia Ferdynanda odchodami much
Szwejk by to odpowiednio skomentował
ty udajesz że nie widzisz
przeczekasz
przetrę swoją świętość ręcznikiem
papierowym płynem do szyb
o kolorze absyntu
z każdym wydechem suszarki wraca moja
grzeszność
METEOROLOGICZNE NIEDOPATRZENIE
prognoza pogody zapowiada deszcze
nad tym kawałkiem miasta który należy tylko do nas
od czynszu do czynszu
opłacanego z rachunkami za gaz i prąd
tę kokainę lodówki
stojącej w kącie na nierównej podłodze
podłożyłam pod jej nogę kawałek tektury
ocalonej przed przemianą w aromatyzowany papier toaletowy
motyla łazienek Europejczyków
nie zmokniesz
zawsze nosisz parasol w plecaku
a ja
prognoza pogody nic nie wspomina
że deszcz
we mnie
III miejsce Iwona Marciniak
nim zgaśnie płonące niebo nad kamienicami
nareszcie zieleń wybujała ponad szarość
pokrytego bliznami muru
dzięki niej widzę wiatr nie tylko w foliówkach
które niczym ptaki obsiadają śmietnikową wiatę
śmietnik też może być inspirujący –
powiedział ktoś kto za oknem ma las
więc patrzę i czekam
na parapet przyleciał gołąb
ten z ciasno oplątaną nitką wokół łapki
chciałbym mu pomóc ale mam związane i nogi i ręce
tylko w wyobraźni tańczę
z drzewami na skwerze Wiedźmina
nie dopuszczam myśli że ich powykręcane ciała
nie zastygły w tańcu lecz w bólu
jak moje
nagle gołąb zerwał się do lotu
pozostawił po sobie kilka wirujących piór
przytrzymuję je myślą w powietrzu
desperacko
gdy pierwsze dotyka betonu wiem że przegrałem
wiem że to było nieuniknione a jednak próbowałem próbuję
zawieszam wzrok na śmietniku furkoczą plastikowe skrzydła
pofrunie pofrunie pofrunie
zamykam oczy
pod powiekami rośnie las
ukołysana
lubiłam patrzeć na umączone palce babci
robiła makaron czekałam na resztki
cieniutko wywałkowanego ciasta
kładłam je na piecu
obok rozgrzanych do czerwoności fajerek
patrzyłam na powstające pod wpływem ciepła pęcherzyki
brązowiały pachniało aż ciekła ślinka
chciałabym umieć opisać smak oczekiwania
smak i zapach wspomnienia
które dziś mieszczę w jednej wyszczerbionej filiżance
ulubionej filiżance mojej babci
gdy dotykam ustami brzegu
kruchego jak placuszki prosto z blachy
płynę na drugi o nierównym kształcie
miejscami ostry sprawiający ból
gdzieniegdzie łagodny
i właśnie tę łagodność wypijam do dna
wsiąka w ciało i krąży uspokaja
bym choć przez chwilę przestała umierać
przestała się miotać
między brzegami
wersja robocza
nie miałem mu za złe że obudził mnie w środku nocy
wtulony w znajomą woń w zaraźliwy śmiech
wciskając twarz w pachnące tytoniem dłonie
gdy rozbłysło światło zmrużyłem powieki
mama próbowała wyciągnąć nas na powierzchnię
idź sobie cuchniesz wódą – krzyczała
bolało bolała nienawiść do niej nie potrafiłem inaczej
psuła każdą chwilę szczęścia złością smutkiem obecnością
nim go wyrzuciła nim znów zapadła ciemność
ofiarował mi figurkę kota w stroju muszkietera
on i kot po latach przestali mieć dla mnie znaczenie
on zniknął kot nie postawiła go na komodzie
ilekroć ją odwiedzałem przyciągał wzrok wąsami
których nie powstydziłby się Poirot
umarła nad Złem które żyje pod słońcem
po figurce został lśniący ślad wśród kurzu
codziennie w myślach go zacieram
wtedy nie mogłem się na to zdobyć
codziennie piszę do ciebie
zapomniałem kluczy
obym wrócił do domu w którym ktoś jest
nie miej mi za złe gdy zapukam w środku nocy
przyznam że wszystko nadal ma znaczenie
wyróżnienia
Anna Musiał
gdybym mogła wybierać, byłabym tobą
Azyl to też niewola. – Dominik Opolski.
między nami już nigdy nie będzie tak samo.
nasze oczy spotkają się czasem na granicy snu,
rozsądku, linii wyznaczonej drutem kolczastym
gdzieś między Polską a Ukrainą. tam będą
śpiewać nam pieśni i hymny, ale już nigdy
nie połączą naszych dłoni. trzymaj, kochanie –
to ostatni wspólny posiłek. ostatnia kanapka
z masłem i szynką, prozaiczny symbol życia,
codzienność wpisana w niewypraną pościel.
w poduszki, na których wciąż jeszcze widzę
twoje włosy. czytam cię jak otwartą książkę,
jak biblię, całą pisaną z małej litery, na pokaz.
pokaż, że jeszcze ci na tym zależy. na półce,
wciśnięta między powieści o umieraniu,
leży nasza wspólna przyszłość –
azyl, któremu na imię niewola.
Доброго ранку
nie mogę powiedzieć ci dzień dobry.
w moim kraju nie ma już dni dobrych.
nie ma uśmiechu ani poranka, nie ma śniadania
z dziećmi przy stole w kuchni. stołu.
nie ma już nawet kuchni.
siedzimy stłoczeni w ciemnym korytarzu.
nad nami nalot myśli o tym, co stracone.
między kolanami ściskam dwie torby i psa,
flagę ze sklepu, którego też już dziś nie ma.
podobno gdzieś daleko śpiewają o nas pieśni,
gromadzą środki. obce kraje wyrażają ubolewanie
nad losem matek i dzieci. jestem tu wśród nich,
gdy nad głowami noc przechodzi w nieskończoność.
nie ma we mnie miłości
i wokół nikogo nie ma. w płytkim dole ciemna,
ziejąca chłodem pustka. staram się nie myśleć o nas
ani o żadnym z miejsc, w którym byliśmy razem.
przede mną mchy i paprocie, gałązki,
którymi mnie później przykryją. nie ma we mnie miłości,
więc powtarzam modlitwy we wszystkich językach świata.
niemal na pewno w którymś z nich zgubiłam ciebie.
jest ciepło, pogoda tej wiosny dopisze rolnikom i poetom.
będą przerzucać się metaforami i wyższością sztuki nad jedzeniem,
bo wiesz, poeci żyją wierszem. w wierszach wszystko jest łatwe i piękne,
a mnie bolą kolana i serce. i świat jakby mniejszy,
im bliżej staję grobu. ptaki nade mną dryfują jak dawniej,
choć wciąż nie ma we mnie miłości.
jak śmiesznie.
Dorota Chołody
laguna
ciche mlaśnięcia
rozcinają błoto
w zaroślach błyszczy
rdzawe pióro
bez pytania
przywłaszczasz sobie
tamten wiersz
by spóźnić się na obiad
nawałnice stają się rzadkością
między wrześniami
palisz za sobą
ostatnie liście
czerwony pył
unosi się w powietrzu
do całkowitego uzdrowienia
brakuje odrobiny
nieznanego składnika
najbardziej lubię jagody
o kwaskowym smaku
uroczysko
coś wisiało w powietrzu
jeżyło włosy na skórze
czuła to za każdym razem
nim padły pierwsze krople
krzyżujesz palce za plecami
mówiąc
że nie masz z tym nic wspólnego
powroty bywają osobliwe
Joanna Dziedzic - Zubek
rysuję w ciszy
czubki traw i perkozów
cofnięta w czasie
jesień już późna
na tarczy słonecznika
zjedzonej przez mysz
mokra hortensja
w rożowej akwareli
autor nieznany
Katarzyna Kucharska
Sezon ósmy
To jezioro pomieści chmury ciemne i białe
całą jasność księżyca wędrującą w sitowiu
ciszę nieba ukrytą w mieniących się falach
wszystko o czym nie powiem
woda zmywa minione słońce osusza zmokłe
niesie tuż przy powierzchni z szumem trzcin traw i lasu
chwila jak krąg na tafli rozszerza się ciągle
tuląc mgłą drżenia czasu
lśni w oddali gdy słuchasz grania świerszczy pod klonem
nie oszukasz natury lato przeczuwa jesień
rozrzuca pierwsze liście światło mocno miodowe
kładzie dłuższe już cienie
głos jeziora usłyszysz gdy odpłyniesz w codzienność
gwar ogniska przy brzegu jakieś ciepło gdzieś w środku
sarna drogę przebiegnie a ty poczujesz pewność
że przyjedziesz tu znowu
Nieuchronność
Biegnie szybko nie zdołasz dogonić
zmyka szlakiem parkowych alei
wśród szelestów jak kłody pod nogi
zrzuca liście wyżęte z zieleni
jasne włosy zgubione gdzieś w trawie
czyjeś plecy jak cień prosto w duszę
jeszcze zniesiesz choć gałąź się kładzie
pod ciężarem cierpkich dzikich gruszek
wszystko prawie tętniące muzyką
nagle cisza film głupio urwany
ono teraz przy innym stoliku
sączy drinka ze szkarłatnych malin
Z wiatrem
Zostaw to już posłuchaj jakiś świerszcz się schował
przy kominku za sofą jakby z czekoladek
dusza z wierzchu wyschnięta w środku szmaragdowa
jak liść w rosę się wtuli w słodką serenadę
jesień szeleści wierszem na każde mrugnięcie
chór metafor przyfruwa zmyślnych jak motyle
zawirują w powietrzu poruszą muśnięciem
nim w wielką ciszę wpadną pod gwiazd baldachimem
cień dnia jak zły czar pryska noc smutek oddala
niby szkic wirującej we mgle baleriny
wszystko jeszcze się zdarzy miejsce gdzie był marazm
w blask księżyca wplątane z dźwiękiem mandoliny
nie wierzę że nie słyszysz nie ufam przekleństwom
tak bezwładnie rzucanym ślad za chwilę ginie
pióro milczy nie szkodzi to zdarza się często
białą łódką płyniemy w całkiem inne chwile
Małgorzata Osowiecka
Przystosowanie
etap fantomowy, przed wyjazdem piszę wiersze o powrocie, całowane jest wszystko
co by mogło się rozpaść, zabieram ze sobą zapach szamponu i muzykę
czarne skrzynki na później
potem, nowy ląd, gorąca zima
lotnisko wydala mnie jak niedzielny obiad z trzech dań
prosto na zgniłą ulicę, ludzie mlaszczą jak zaprogramowani
etap skórzany, lato jak skwierczący serdelek
zakaz wstępu na teren plaży, zostaję w domu już drugi rok
kurz osadził się na mojej ręce, krzyczałam
etap odbicia i ten kurz zobaczyła też duża M., która rozcieńczała
sobą każdą zasadę, ona patrzyła i słuchała, słuchała, bo kiwała i nie mrugała
wtedy powiedziała „wracaj, skąd przyszłaś”
i to było najgłośniejsze zdanie w moim życiu. Potem otworzyłam czarne skrzynki
i wyjęłam z nich wszystko i to się rozpanoszyło jak wiosna na małym terenie
ulice były czyste tak, że dało się jeść z rynsztoku
któregoś dnia duża M. spojrzała się na mnie i tam już była ściana
w oczach miała halę odlotów
Rozwój
lampy nad boiskiem pochyliły się bardziej
samotność wre i znowu odbijam się w betonie na Terespolskiej
nowy komin na Kamionku a może tylko przemyli go deszczem
Mińska zna milion nowych zdań co z tego przecież mural
PRZ(…)SZŁOŚĆ nadal nieskończony
dwa lata dwa siwe dwie nogi te same uznana za zmarłą
bluzka czekała w szafie w śmierci klinicznej
płaczę na widok mleka z terminem przydatności wrzesień 2020
wyobrażam sobie że znajdę tu coś ważnego
czego ktoś nie podniósł od dwóch lat
wyobrażam sobie że was widzę
w nowych obcych ludziach
a może coś się jednak stało
a może chociaż Wisła płonie
a może chociaż Siennicka płynie z góry do dołu
a może chociaż można już usiąść na Targówku
i patrzeć bezczynnie?
Odpowiedź
w lipcu nie ma nic charakterystycznego
mądry dron zapamiętuje moje siwe włosy
wieczór lekki jak deszcz zaczyna niepewność
do rozmowy idę spacerem stara kobieta ma to wszystko za sobą
ujarzmia nawet światło tak jakby trzymała psa słońcem
Oliwa – Żabianka – Wyścigi trasa jak pobór do wojska
czy nie mamy dla pani serca
niepewność jest jak miejski szyld
miękki krzykliwy i niemy
faktura korygująca
Sopot Kamienny Potok
łapacz snów w zasuwanym oknie
minimalistyczny ogród botaniczny
jest jak niosę ser a chciałabym
przynieść pytanie
Urszula Sikora
Starsza pani pokazuje mi mieszkanie i opowiada o złym mężu
Zrywam ciebie ze swojej skóry jak znaczek z koperty.
Do kolekcji, posmarować klejem i zamknąć w albumie.
Będziesz jak cicha mucha rozgnieciona książką na stronie 283.
Mieszam zupę, podlewam wrzosy, nacieram olejami wygięte drewniane parapety.
Wystawiłam nasz dom na sprzedaż, a teraz opowiadam zwiedzającym o tym, jak ty:
czerwona deska klozetowa, podział blatu w kuchni, worek puszek po piwie w piwnicy i łysy kot.
Kiedy pójdą, wycinam stare zdjęcia, suszę kwiaty i robię kolaże na pocztówki świąteczne.
Idę na targ po masło, czekoladę i jaja na suflet.
Obcasem rozgniatam orzechy laskowe dla głodnych wron.
Dialog dwóch starszych kobiet w autobusie
– Pani kupiła sztuczne kwiaty.
– Tak.
– Od tej handlary, przy rynku.
– Nie, nie, ja nie kupiłam tam.
– Od tej handlary, to są cmentarne kwiaty.
– Nie, nie, ja kupiłam te kwiaty, jak mój mąż jeszcze żył, a dzisiaj nie żyje już.
– To jest cała rodzina, oni kradną te kwiaty po cmentarzach. To siedem razy zapłacony ten kwiat.
– Ja nie kupiłam.
– Nie kupować tam.
Przestraszona kobieta wysiadła. Moja współpasażerka prostuje nogi, aż strzyka.
Długie paznokcie ślizgają się po folii roztopionego cukierka,
żeby może jeszcze coś słodkiego, nieważne że cukrzyca, że kryzys.
Nie wiadomo, kiedy człowiek zejdzie.
Stary dom na sprzedaż
Gdy wchodzimy, resztki ciszy osiadają nam na skórze jak kurz.
Ona płynie powoli po dębowych deskach, stuka trzewikami.
Tu jadalnia, tam salon, tam sypialnia.
Mąż świętej pamięci pobudował regały i stół. A tam oryginał Wyspiańskiego, słowo daję.
Pomarańcze gniją w misce pod oknem. Kot liże cegły. Suszone kwiaty z łacińskim podpisem powyklejane w zeszycie.
Ja tanio sprzedam ten dom, tu dużo pokoi. Grzyba nie ma. Kiedyś tu dzieci spały, wnuki, ale już nie. Już nikogo tu nie ma. Ja zostawiam ten dom, tam się przenoszę, żeby bliżej męża.
Nagroda im Jana Stanisława Kiczora za najlepszy wiersz rymowany
Magdalena Marmuszewska-Bernasik
Spokój
Biało, biało, bieluśko – miękki puch w dół leci,
Bezgłośnie lekką kołdrą ogród mi przykrywa,
Czyści świat i wycisza, kontury rozmywa,
W wirze płatków latarnia żółtym blaskiem świeci.
Czas już odejść od okna, trzeba ogień wzniecić,
Krzątam się przy kominku, a kotka leniwa
Liże łapy i patrzy jak dnia nam ubywa;
Z radia, co w kuchni, słyszę Brandenburski Trzeci.
Dobrze mi i spokojnie w tej szarej godzinie,
Gdy zamiast zgiełku miasta, Bacha słuchać mogę;
Puls mi się wyrównuje, krew mi wolniej płynie,
Nic mnie dziś nie przeraża, nikt mi nie jest wrogiem.
Jak tyle śniegów przed nim i ten śnieg przeminie,
Lecz „Ubi sunt?” nie pytam. Żal trzymam za progiem.
z obrad Jury X OGÓLNOPOLSKIEGO KONKURSU POETYCKIEGO
IM. MICHAŁA WITOLDA GAJDY
Jury w składzie
Anna Luberda-Kowal – przewodnicząca
oraz Paweł Biliński i Adam Marek
postanowiło przyznać:
I miejsce (600 zł.) za zestaw nr 2 – Annie Dwojnych
II miejsce (400 zł.) za zestaw nr 117 – Dorocie Kareckiej
III miejsce (200 zł.) – za zestaw nr 166 – Iwonie Marciniak
Ponadto Jury postanowiło wyróżnić następujące zestawy wierszy:
zestaw nr 53 – Anna Musiał
zestaw nr 142 – Dorota Chołody
zestaw nr 123 – Joanna Dziedzic - Zubek
zestaw nr 115 – Katarzyna Kucharska
zestaw nr 136 – Małgorzata Osowiecka
zestaw nr 177 – Urszula Sikora
NAGRODĘ IM. JANA STANISŁAWA KICZORA
za najlepszy wiersz rymowany w wysokości 200 zł. otrzymała Magdalena Marmuszewska-Bernasik (zestaw nr 81) za wiersz pt. "Spokój".
Na tegoroczny konkurs napłynęło 188 zestawów, w tym 161 wierszy rymowanych. Siedem zestawów zostało odrzuconych z uwagi na braki formalne. Nadesłane zestawy reprezentowały bardzo zróżnicowany poziom.
Wykorzystano w nich różnorodne formy poetyckie. Jury wyłoniło około 20 zestawów w głównej kategorii oraz kilka utworów w kategorii wierszy rymowanych i spośród nich dokonało ostatecznego wyboru. Decyzja, które z propozycji nagrodzić i wyróżnić, nie należała do łatwych, co podkreślają wszyscy jurorzy. Ostatecznie w tym gronie znalazły się wiersze o bardzo różnej poetyce, odzwierciedlające różną wrażliwość i dojrzałość poetycką autorów. Zwycięzcom i wyróżnionym gratulujemy życząc kolejnych sukcesów.
A oto nagrodzone utwory:
I miejsce Anna Dwojnych
Funkcje
ten nowy, czarny płaszcz, którego nie zdążył
powiesić, zdjąć z niej, ani nawet zobaczyć
mógłby w następnym tygodniu, miesiącu,
przy innej okazji pokazać się
z jak najlepszej strony (duża zawartość wełny,
szykowny krój) zamiast w styczniowy, dżdżysty dzień
jednego z żałobników ogrzewać, tulić, gryźć.
Pamięci
kroki odciśnięte jak stemple na chodniku
między kamienicami, straganami, ludźmi.
bóg wyciął obywatela z miasta, przekleił
do kolażu (datę premiery poznasz w swoim
czasie). wciąż działają: sygnalizacje świetlne,
szlaban na przejeździe kolejowym, zakłady
mięsne i energetyczne. most jest przejezdny
a rzeka płynie, wszystko płynie. po wyciętym
elemencie została dziura, ryba schwytana
w siatkę ulic szczypiących na każdym kroku.
***
chciałam napisać miasto
było trudne i twarde
mąka z której nie ma chleba
glina z której nie ma miasta
nie mnożą się słowa, nie mnożą się dobra
mnożą się koty
szare i tłuste
eksplorują podwórka, zjadają resztki
II miejsce Dorota Karecka
CERVANTES TEGO NIE PRZEWIDZIAŁ
nakaz jazdy w prawo wygląda bardziej przekonująco
niż samotny kierowca wieczorową porą
poszukujący wiernego Sancho Pansy
nie wie że od tygodnia pije on w podrzędnym
pubie nie wyjmując z kieszeni kluczyków
od podrasowanego forda kupionego zeszłej jesieni
(anonse na portalu randkowym
www. opus69.pl
zachęcały równie miękkimi obiciami
kanap)
nie wróci nim do domu
jego ciało rozejdzie się na cztery
strony świata
dzisiaj
niezbyt fotogeniczną stroną
pozując do zdjęcia
pod włączonym wiatrakiem
ciężko przeczytać gazetę
ŚWIĘTOGRZESZNICA
narzuciłam na włosy ręcznik
nie twoje dłonie zajęte klawiaturą komputera
śmiejesz się że wyglądam jak Maryja
może
ty się do mnie nie modlisz
aureola w lustrze poplamiona pastą do zębów
jak portret arcyksięcia Ferdynanda odchodami much
Szwejk by to odpowiednio skomentował
ty udajesz że nie widzisz
przeczekasz
przetrę swoją świętość ręcznikiem
papierowym płynem do szyb
o kolorze absyntu
z każdym wydechem suszarki wraca moja
grzeszność
METEOROLOGICZNE NIEDOPATRZENIE
prognoza pogody zapowiada deszcze
nad tym kawałkiem miasta który należy tylko do nas
od czynszu do czynszu
opłacanego z rachunkami za gaz i prąd
tę kokainę lodówki
stojącej w kącie na nierównej podłodze
podłożyłam pod jej nogę kawałek tektury
ocalonej przed przemianą w aromatyzowany papier toaletowy
motyla łazienek Europejczyków
nie zmokniesz
zawsze nosisz parasol w plecaku
a ja
prognoza pogody nic nie wspomina
że deszcz
we mnie
III miejsce Iwona Marciniak
nim zgaśnie płonące niebo nad kamienicami
nareszcie zieleń wybujała ponad szarość
pokrytego bliznami muru
dzięki niej widzę wiatr nie tylko w foliówkach
które niczym ptaki obsiadają śmietnikową wiatę
śmietnik też może być inspirujący –
powiedział ktoś kto za oknem ma las
więc patrzę i czekam
na parapet przyleciał gołąb
ten z ciasno oplątaną nitką wokół łapki
chciałbym mu pomóc ale mam związane i nogi i ręce
tylko w wyobraźni tańczę
z drzewami na skwerze Wiedźmina
nie dopuszczam myśli że ich powykręcane ciała
nie zastygły w tańcu lecz w bólu
jak moje
nagle gołąb zerwał się do lotu
pozostawił po sobie kilka wirujących piór
przytrzymuję je myślą w powietrzu
desperacko
gdy pierwsze dotyka betonu wiem że przegrałem
wiem że to było nieuniknione a jednak próbowałem próbuję
zawieszam wzrok na śmietniku furkoczą plastikowe skrzydła
pofrunie pofrunie pofrunie
zamykam oczy
pod powiekami rośnie las
ukołysana
lubiłam patrzeć na umączone palce babci
robiła makaron czekałam na resztki
cieniutko wywałkowanego ciasta
kładłam je na piecu
obok rozgrzanych do czerwoności fajerek
patrzyłam na powstające pod wpływem ciepła pęcherzyki
brązowiały pachniało aż ciekła ślinka
chciałabym umieć opisać smak oczekiwania
smak i zapach wspomnienia
które dziś mieszczę w jednej wyszczerbionej filiżance
ulubionej filiżance mojej babci
gdy dotykam ustami brzegu
kruchego jak placuszki prosto z blachy
płynę na drugi o nierównym kształcie
miejscami ostry sprawiający ból
gdzieniegdzie łagodny
i właśnie tę łagodność wypijam do dna
wsiąka w ciało i krąży uspokaja
bym choć przez chwilę przestała umierać
przestała się miotać
między brzegami
wersja robocza
nie miałem mu za złe że obudził mnie w środku nocy
wtulony w znajomą woń w zaraźliwy śmiech
wciskając twarz w pachnące tytoniem dłonie
gdy rozbłysło światło zmrużyłem powieki
mama próbowała wyciągnąć nas na powierzchnię
idź sobie cuchniesz wódą – krzyczała
bolało bolała nienawiść do niej nie potrafiłem inaczej
psuła każdą chwilę szczęścia złością smutkiem obecnością
nim go wyrzuciła nim znów zapadła ciemność
ofiarował mi figurkę kota w stroju muszkietera
on i kot po latach przestali mieć dla mnie znaczenie
on zniknął kot nie postawiła go na komodzie
ilekroć ją odwiedzałem przyciągał wzrok wąsami
których nie powstydziłby się Poirot
umarła nad Złem które żyje pod słońcem
po figurce został lśniący ślad wśród kurzu
codziennie w myślach go zacieram
wtedy nie mogłem się na to zdobyć
codziennie piszę do ciebie
zapomniałem kluczy
obym wrócił do domu w którym ktoś jest
nie miej mi za złe gdy zapukam w środku nocy
przyznam że wszystko nadal ma znaczenie
wyróżnienia
Anna Musiał
gdybym mogła wybierać, byłabym tobą
Azyl to też niewola. – Dominik Opolski.
między nami już nigdy nie będzie tak samo.
nasze oczy spotkają się czasem na granicy snu,
rozsądku, linii wyznaczonej drutem kolczastym
gdzieś między Polską a Ukrainą. tam będą
śpiewać nam pieśni i hymny, ale już nigdy
nie połączą naszych dłoni. trzymaj, kochanie –
to ostatni wspólny posiłek. ostatnia kanapka
z masłem i szynką, prozaiczny symbol życia,
codzienność wpisana w niewypraną pościel.
w poduszki, na których wciąż jeszcze widzę
twoje włosy. czytam cię jak otwartą książkę,
jak biblię, całą pisaną z małej litery, na pokaz.
pokaż, że jeszcze ci na tym zależy. na półce,
wciśnięta między powieści o umieraniu,
leży nasza wspólna przyszłość –
azyl, któremu na imię niewola.
Доброго ранку
nie mogę powiedzieć ci dzień dobry.
w moim kraju nie ma już dni dobrych.
nie ma uśmiechu ani poranka, nie ma śniadania
z dziećmi przy stole w kuchni. stołu.
nie ma już nawet kuchni.
siedzimy stłoczeni w ciemnym korytarzu.
nad nami nalot myśli o tym, co stracone.
między kolanami ściskam dwie torby i psa,
flagę ze sklepu, którego też już dziś nie ma.
podobno gdzieś daleko śpiewają o nas pieśni,
gromadzą środki. obce kraje wyrażają ubolewanie
nad losem matek i dzieci. jestem tu wśród nich,
gdy nad głowami noc przechodzi w nieskończoność.
nie ma we mnie miłości
i wokół nikogo nie ma. w płytkim dole ciemna,
ziejąca chłodem pustka. staram się nie myśleć o nas
ani o żadnym z miejsc, w którym byliśmy razem.
przede mną mchy i paprocie, gałązki,
którymi mnie później przykryją. nie ma we mnie miłości,
więc powtarzam modlitwy we wszystkich językach świata.
niemal na pewno w którymś z nich zgubiłam ciebie.
jest ciepło, pogoda tej wiosny dopisze rolnikom i poetom.
będą przerzucać się metaforami i wyższością sztuki nad jedzeniem,
bo wiesz, poeci żyją wierszem. w wierszach wszystko jest łatwe i piękne,
a mnie bolą kolana i serce. i świat jakby mniejszy,
im bliżej staję grobu. ptaki nade mną dryfują jak dawniej,
choć wciąż nie ma we mnie miłości.
jak śmiesznie.
Dorota Chołody
laguna
ciche mlaśnięcia
rozcinają błoto
w zaroślach błyszczy
rdzawe pióro
bez pytania
przywłaszczasz sobie
tamten wiersz
by spóźnić się na obiad
nawałnice stają się rzadkością
między wrześniami
palisz za sobą
ostatnie liście
czerwony pył
unosi się w powietrzu
do całkowitego uzdrowienia
brakuje odrobiny
nieznanego składnika
najbardziej lubię jagody
o kwaskowym smaku
uroczysko
coś wisiało w powietrzu
jeżyło włosy na skórze
czuła to za każdym razem
nim padły pierwsze krople
krzyżujesz palce za plecami
mówiąc
że nie masz z tym nic wspólnego
powroty bywają osobliwe
Joanna Dziedzic - Zubek
rysuję w ciszy
czubki traw i perkozów
cofnięta w czasie
jesień już późna
na tarczy słonecznika
zjedzonej przez mysz
mokra hortensja
w rożowej akwareli
autor nieznany
Katarzyna Kucharska
Sezon ósmy
To jezioro pomieści chmury ciemne i białe
całą jasność księżyca wędrującą w sitowiu
ciszę nieba ukrytą w mieniących się falach
wszystko o czym nie powiem
woda zmywa minione słońce osusza zmokłe
niesie tuż przy powierzchni z szumem trzcin traw i lasu
chwila jak krąg na tafli rozszerza się ciągle
tuląc mgłą drżenia czasu
lśni w oddali gdy słuchasz grania świerszczy pod klonem
nie oszukasz natury lato przeczuwa jesień
rozrzuca pierwsze liście światło mocno miodowe
kładzie dłuższe już cienie
głos jeziora usłyszysz gdy odpłyniesz w codzienność
gwar ogniska przy brzegu jakieś ciepło gdzieś w środku
sarna drogę przebiegnie a ty poczujesz pewność
że przyjedziesz tu znowu
Nieuchronność
Biegnie szybko nie zdołasz dogonić
zmyka szlakiem parkowych alei
wśród szelestów jak kłody pod nogi
zrzuca liście wyżęte z zieleni
jasne włosy zgubione gdzieś w trawie
czyjeś plecy jak cień prosto w duszę
jeszcze zniesiesz choć gałąź się kładzie
pod ciężarem cierpkich dzikich gruszek
wszystko prawie tętniące muzyką
nagle cisza film głupio urwany
ono teraz przy innym stoliku
sączy drinka ze szkarłatnych malin
Z wiatrem
Zostaw to już posłuchaj jakiś świerszcz się schował
przy kominku za sofą jakby z czekoladek
dusza z wierzchu wyschnięta w środku szmaragdowa
jak liść w rosę się wtuli w słodką serenadę
jesień szeleści wierszem na każde mrugnięcie
chór metafor przyfruwa zmyślnych jak motyle
zawirują w powietrzu poruszą muśnięciem
nim w wielką ciszę wpadną pod gwiazd baldachimem
cień dnia jak zły czar pryska noc smutek oddala
niby szkic wirującej we mgle baleriny
wszystko jeszcze się zdarzy miejsce gdzie był marazm
w blask księżyca wplątane z dźwiękiem mandoliny
nie wierzę że nie słyszysz nie ufam przekleństwom
tak bezwładnie rzucanym ślad za chwilę ginie
pióro milczy nie szkodzi to zdarza się często
białą łódką płyniemy w całkiem inne chwile
Małgorzata Osowiecka
Przystosowanie
etap fantomowy, przed wyjazdem piszę wiersze o powrocie, całowane jest wszystko
co by mogło się rozpaść, zabieram ze sobą zapach szamponu i muzykę
czarne skrzynki na później
potem, nowy ląd, gorąca zima
lotnisko wydala mnie jak niedzielny obiad z trzech dań
prosto na zgniłą ulicę, ludzie mlaszczą jak zaprogramowani
etap skórzany, lato jak skwierczący serdelek
zakaz wstępu na teren plaży, zostaję w domu już drugi rok
kurz osadził się na mojej ręce, krzyczałam
etap odbicia i ten kurz zobaczyła też duża M., która rozcieńczała
sobą każdą zasadę, ona patrzyła i słuchała, słuchała, bo kiwała i nie mrugała
wtedy powiedziała „wracaj, skąd przyszłaś”
i to było najgłośniejsze zdanie w moim życiu. Potem otworzyłam czarne skrzynki
i wyjęłam z nich wszystko i to się rozpanoszyło jak wiosna na małym terenie
ulice były czyste tak, że dało się jeść z rynsztoku
któregoś dnia duża M. spojrzała się na mnie i tam już była ściana
w oczach miała halę odlotów
Rozwój
lampy nad boiskiem pochyliły się bardziej
samotność wre i znowu odbijam się w betonie na Terespolskiej
nowy komin na Kamionku a może tylko przemyli go deszczem
Mińska zna milion nowych zdań co z tego przecież mural
PRZ(…)SZŁOŚĆ nadal nieskończony
dwa lata dwa siwe dwie nogi te same uznana za zmarłą
bluzka czekała w szafie w śmierci klinicznej
płaczę na widok mleka z terminem przydatności wrzesień 2020
wyobrażam sobie że znajdę tu coś ważnego
czego ktoś nie podniósł od dwóch lat
wyobrażam sobie że was widzę
w nowych obcych ludziach
a może coś się jednak stało
a może chociaż Wisła płonie
a może chociaż Siennicka płynie z góry do dołu
a może chociaż można już usiąść na Targówku
i patrzeć bezczynnie?
Odpowiedź
w lipcu nie ma nic charakterystycznego
mądry dron zapamiętuje moje siwe włosy
wieczór lekki jak deszcz zaczyna niepewność
do rozmowy idę spacerem stara kobieta ma to wszystko za sobą
ujarzmia nawet światło tak jakby trzymała psa słońcem
Oliwa – Żabianka – Wyścigi trasa jak pobór do wojska
czy nie mamy dla pani serca
niepewność jest jak miejski szyld
miękki krzykliwy i niemy
faktura korygująca
Sopot Kamienny Potok
łapacz snów w zasuwanym oknie
minimalistyczny ogród botaniczny
jest jak niosę ser a chciałabym
przynieść pytanie
Urszula Sikora
Starsza pani pokazuje mi mieszkanie i opowiada o złym mężu
Zrywam ciebie ze swojej skóry jak znaczek z koperty.
Do kolekcji, posmarować klejem i zamknąć w albumie.
Będziesz jak cicha mucha rozgnieciona książką na stronie 283.
Mieszam zupę, podlewam wrzosy, nacieram olejami wygięte drewniane parapety.
Wystawiłam nasz dom na sprzedaż, a teraz opowiadam zwiedzającym o tym, jak ty:
czerwona deska klozetowa, podział blatu w kuchni, worek puszek po piwie w piwnicy i łysy kot.
Kiedy pójdą, wycinam stare zdjęcia, suszę kwiaty i robię kolaże na pocztówki świąteczne.
Idę na targ po masło, czekoladę i jaja na suflet.
Obcasem rozgniatam orzechy laskowe dla głodnych wron.
Dialog dwóch starszych kobiet w autobusie
– Pani kupiła sztuczne kwiaty.
– Tak.
– Od tej handlary, przy rynku.
– Nie, nie, ja nie kupiłam tam.
– Od tej handlary, to są cmentarne kwiaty.
– Nie, nie, ja kupiłam te kwiaty, jak mój mąż jeszcze żył, a dzisiaj nie żyje już.
– To jest cała rodzina, oni kradną te kwiaty po cmentarzach. To siedem razy zapłacony ten kwiat.
– Ja nie kupiłam.
– Nie kupować tam.
Przestraszona kobieta wysiadła. Moja współpasażerka prostuje nogi, aż strzyka.
Długie paznokcie ślizgają się po folii roztopionego cukierka,
żeby może jeszcze coś słodkiego, nieważne że cukrzyca, że kryzys.
Nie wiadomo, kiedy człowiek zejdzie.
Stary dom na sprzedaż
Gdy wchodzimy, resztki ciszy osiadają nam na skórze jak kurz.
Ona płynie powoli po dębowych deskach, stuka trzewikami.
Tu jadalnia, tam salon, tam sypialnia.
Mąż świętej pamięci pobudował regały i stół. A tam oryginał Wyspiańskiego, słowo daję.
Pomarańcze gniją w misce pod oknem. Kot liże cegły. Suszone kwiaty z łacińskim podpisem powyklejane w zeszycie.
Ja tanio sprzedam ten dom, tu dużo pokoi. Grzyba nie ma. Kiedyś tu dzieci spały, wnuki, ale już nie. Już nikogo tu nie ma. Ja zostawiam ten dom, tam się przenoszę, żeby bliżej męża.
Nagroda im Jana Stanisława Kiczora za najlepszy wiersz rymowany
Magdalena Marmuszewska-Bernasik
Spokój
Biało, biało, bieluśko – miękki puch w dół leci,
Bezgłośnie lekką kołdrą ogród mi przykrywa,
Czyści świat i wycisza, kontury rozmywa,
W wirze płatków latarnia żółtym blaskiem świeci.
Czas już odejść od okna, trzeba ogień wzniecić,
Krzątam się przy kominku, a kotka leniwa
Liże łapy i patrzy jak dnia nam ubywa;
Z radia, co w kuchni, słyszę Brandenburski Trzeci.
Dobrze mi i spokojnie w tej szarej godzinie,
Gdy zamiast zgiełku miasta, Bacha słuchać mogę;
Puls mi się wyrównuje, krew mi wolniej płynie,
Nic mnie dziś nie przeraża, nikt mi nie jest wrogiem.
Jak tyle śniegów przed nim i ten śnieg przeminie,
Lecz „Ubi sunt?” nie pytam. Żal trzymam za progiem.