Nawałnica obcych
Moderator: Tomasz Kowalczyk
wyciągała ręce
a one do niej lgnęły
ściągała je wzrokiem
czyniąc rozgadany tłum
czasem włączała się
bezgłośnie do rozmowy
by jej nie zakrzyczały
nie zaczęły rządzić wbrew woli
ludzie przychodzili i odchodzili
a ona zostawała samotna
z monstrualnym hałasem wewnątrz
może czas otworzyć furtkę
niech wyjdą
niech w niej nie krzyczą
niech będzie cisza
przecięta brzegiem spuchniętych powiek
a one do niej lgnęły
ściągała je wzrokiem
czyniąc rozgadany tłum
czasem włączała się
bezgłośnie do rozmowy
by jej nie zakrzyczały
nie zaczęły rządzić wbrew woli
ludzie przychodzili i odchodzili
a ona zostawała samotna
z monstrualnym hałasem wewnątrz
może czas otworzyć furtkę
niech wyjdą
niech w niej nie krzyczą
niech będzie cisza
przecięta brzegiem spuchniętych powiek
" siła pióra leży w pokorze do własnego słowa"- Mithril
zamknięta w sobie kobieta- powiedzielibyśmy wariatka- albo... no właśni Matka Boska-? - tak sobie powędrowałam myślami- jeśli całkiem w innym kierunku niż wiersz- to sory- trochę zagadkowy dla mnie pozdrawiam Irenko :-)
Miłość - to wariactwo. Lecz tylko idioci nie wariują.
Była sobie staruszka, która całe życie spędzała wśród ludzi.
Wiedziała: kto z kim...dlaczego...kto wyszedł, kto przyszedł...zawsze miała coś do powiedzenia. Do czasu, kiedy to metodą "na wnuczka", ktoś ją oszukał.
Zakazano kobiecie otwierać drzwi komukolwiek, zabroniono wychodzić na ławeczkę "aby pogadać".
Staruszka latami siedziała sama w mieszkaniu. Wpadał syn z żoną, czasem wnuczek...przynosili coś do zjedzenia i zmykali.
Staruszka zaczęła dziwaczeć. Któregoś dnia uciekając z mieszkania pogubiła obuwie i rozpaczliwie prosiła każdego kogo napotkała : zabierz mnie do siebie, u mnie ściany na mnie krzyczą.
Rodzina nie reagowała na sygnały sasiadów. Do czasu, kiedy znów uciekała krzycząć: za tapczanem leży trup, to pewnie ja...umieram...umieram.
Tym razem staruszkę skierowano do szpitala psychiatrycznego...po miesiącu umarła.
Nie wiem czy jej rodzina ma czyste sumienie...nie wiem...:(
Wspomniałam o tej kobiecie w moim opowiadaniu "Raz...dwa...trzy, teraz ty"...wówczas jeszcze żyła.
Dziękuję za czytanie i słowo u mnie.
Wiedziała: kto z kim...dlaczego...kto wyszedł, kto przyszedł...zawsze miała coś do powiedzenia. Do czasu, kiedy to metodą "na wnuczka", ktoś ją oszukał.
Zakazano kobiecie otwierać drzwi komukolwiek, zabroniono wychodzić na ławeczkę "aby pogadać".
Staruszka latami siedziała sama w mieszkaniu. Wpadał syn z żoną, czasem wnuczek...przynosili coś do zjedzenia i zmykali.
Staruszka zaczęła dziwaczeć. Któregoś dnia uciekając z mieszkania pogubiła obuwie i rozpaczliwie prosiła każdego kogo napotkała : zabierz mnie do siebie, u mnie ściany na mnie krzyczą.
Rodzina nie reagowała na sygnały sasiadów. Do czasu, kiedy znów uciekała krzycząć: za tapczanem leży trup, to pewnie ja...umieram...umieram.
Tym razem staruszkę skierowano do szpitala psychiatrycznego...po miesiącu umarła.
Nie wiem czy jej rodzina ma czyste sumienie...nie wiem...:(
Wspomniałam o tej kobiecie w moim opowiadaniu "Raz...dwa...trzy, teraz ty"...wówczas jeszcze żyła.
Dziękuję za czytanie i słowo u mnie.
" siła pióra leży w pokorze do własnego słowa"- Mithril
smutna historia- starość sama w sobie jest smutna, a samotna starość tym bardziej
teraz wiersz jest zrozumiały - dziękuję
teraz wiersz jest zrozumiały - dziękuję
Miłość - to wariactwo. Lecz tylko idioci nie wariują.
Opowieść nie dotyczy tylko tej staruszki, ale niezwykłych stanów psychicznych, własne myśli, wątpliwości, mówimy tez podświadomość, lub zepchnięte, wyparte doznania. Mówi się nawet "głosy", niekiedy się prawie ucieleśniają. O takim wyjaśnieniu pomyślałem.
pozdrowienia
L.
pozdrowienia
L.
Wiersz odbieram podobnie do Leszka...głosy słyszalne czasami zwiastują schizofrenię
pozdrawiam
pozdrawiam
Świat jest tak wielki i bogaty, a życie tak pełne różnorodności, że nigdy nie brak okazji do wierszy.
Johann Wolfgang Goethe
Johann Wolfgang Goethe