zabiłem
: pn 11 cze, 2018
tętnił poranek pohukiwaniem
zbudzony ze snu mrużyłem oczy
trwały w pamięci lękiem utkane
sny które przywiał Strach w ciągu nocy
mówiłaś szeptem że mnie nie kochasz
czas ci odebrał resztki kochania
ciężko jest ubrać to wszystko w słowa
że twoje światło sobą zasłaniam
siedząc naprzeciw słuchałem w ciszy
czułem jak znikam że nie istnieję
milczę choć krzyczę ty mnie nie słyszysz
jest za brak światła karą zaćmienie
pełzła po zębach drętwość języka
gorzka jak wóda jest paranoja
muszę ją wypluć nie chcę połykać
trzeba się ocknąć zmorom podołać
dzień taki młody patrzy przez okno
święci istnienie światło słoneczne
wstaje przecieram od potu mokrą
twarz dziś zginiemy żeby trwać wiecznie
zbudzony ze snu mrużyłem oczy
trwały w pamięci lękiem utkane
sny które przywiał Strach w ciągu nocy
mówiłaś szeptem że mnie nie kochasz
czas ci odebrał resztki kochania
ciężko jest ubrać to wszystko w słowa
że twoje światło sobą zasłaniam
siedząc naprzeciw słuchałem w ciszy
czułem jak znikam że nie istnieję
milczę choć krzyczę ty mnie nie słyszysz
jest za brak światła karą zaćmienie
pełzła po zębach drętwość języka
gorzka jak wóda jest paranoja
muszę ją wypluć nie chcę połykać
trzeba się ocknąć zmorom podołać
dzień taki młody patrzy przez okno
święci istnienie światło słoneczne
wstaje przecieram od potu mokrą
twarz dziś zginiemy żeby trwać wiecznie