Zapomniane (jesień)
: wt 01 sie, 2017
"Gdy przebiega Ci przez drogę, gdy Ci na ramię spada, gdy nad Twoją głową jak motyl-cytrynek nad białą różą trzepoce skrzydłem, nazwij go z cicha moim imieniem"
M. Pawlikowska-Jasnorzewska
W najstarszej części miasta, gdzie przed wieloma laty brukowany rynek zmieniono w park, rosną dziś wysokie drzewa o grubych konarach. Najwyższym i najpotężniejszym spośród nich jest rozłożysty dąb - niemy świadek przemarszu wojsk, pochodów, pogrzebów i wielu innych wydarzeń. Każdej jesieni w jego koronie można zobaczyć wrony, kawki i gawrony, gromadzące się razem na gałęziach.
Ptactwo ponuro kracze i drży z zimna, kiedy zaczyna się ulewa. W czasie gwałtownego deszczu wzmaga się też wiatr, powodując, że każdy przechodzień marzy, by jak najszybciej znaleźć się w przytulnym pokoju, do którego szarość świata zewnętrznego chciałaby wtargnąć, ale nie jest w stanie. Czasami tylko przypomina o sobie, stukając kroplami deszczu o szyby. Gdy słońce znika pod kożuchem ołowianych chmur, przez niejedno okno można dostrzec zamazaną sylwetkę człowieka siedzącego w ciepłym fotelu.
***
Właśnie takiego posępnego dnia na chodnik upadł Liść. Wydawać się mogło, że jest jak miliony innych, drobnych elementów jesiennego świata, ale on różnił się od pozostałych liści - miał duszę! Trudno sobie wyobrazić, jak bardzo cierpiał, gdy oderwał się od dębu i opadł na zimną płytę chodnikową. Po chwili został zdeptany przez kogoś nieświadomego, iż zadaje ból. Przez kilka godzin leżał na chodniku, aż podmuch wiatru przeniósł go do sadu - w świat gnijących owoców.
Czas mijał, a dni stawały się coraz krótsze i chłodniejsze. Któregoś ranka uwięziony w Liściu duch zobaczył, jak dwie kawki chowają się w kominie opuszczonego domu. Zanim znalazły się w środku, dostrzegł gałązkę w dziobie jednej z nich. Wtedy zapragnął być ptakiem i wzbić się ku niebu.
Kiedy zapadł zmierzch, bezpański pies położył się na nim i zasnął, dając mu odrobinę upragnionego ciepła.
***
Rozpoczęły się porządki w sadzie. Metalowe pazury przebiły Liść, rozdzierając jego delikatne wnętrze. Ból! Dręczył go okropny ból, dobijający gasnącą iskierkę życia. Jeszcze jeden ruch grabiami i wpadł w stertę śmieci oraz jabłek, które już wcześniej uległy ohydnemu robactwu. Umarł w brudzie i zapomnieniu.
Deszcz rozpoczął swój lament, a skapujące z nieba łzy pozostawiły po sobie wilgoć, przyspieszając postępujący rozkład.
Odeszła czerwień, żółć i brąz. Pozostały martwe gałęzie kołyszące się na wyjącym wietrze, który porwał płaczącą duszę.
Skończył się Liść, zaczął się człowiek...
M. Pawlikowska-Jasnorzewska
W najstarszej części miasta, gdzie przed wieloma laty brukowany rynek zmieniono w park, rosną dziś wysokie drzewa o grubych konarach. Najwyższym i najpotężniejszym spośród nich jest rozłożysty dąb - niemy świadek przemarszu wojsk, pochodów, pogrzebów i wielu innych wydarzeń. Każdej jesieni w jego koronie można zobaczyć wrony, kawki i gawrony, gromadzące się razem na gałęziach.
Ptactwo ponuro kracze i drży z zimna, kiedy zaczyna się ulewa. W czasie gwałtownego deszczu wzmaga się też wiatr, powodując, że każdy przechodzień marzy, by jak najszybciej znaleźć się w przytulnym pokoju, do którego szarość świata zewnętrznego chciałaby wtargnąć, ale nie jest w stanie. Czasami tylko przypomina o sobie, stukając kroplami deszczu o szyby. Gdy słońce znika pod kożuchem ołowianych chmur, przez niejedno okno można dostrzec zamazaną sylwetkę człowieka siedzącego w ciepłym fotelu.
***
Właśnie takiego posępnego dnia na chodnik upadł Liść. Wydawać się mogło, że jest jak miliony innych, drobnych elementów jesiennego świata, ale on różnił się od pozostałych liści - miał duszę! Trudno sobie wyobrazić, jak bardzo cierpiał, gdy oderwał się od dębu i opadł na zimną płytę chodnikową. Po chwili został zdeptany przez kogoś nieświadomego, iż zadaje ból. Przez kilka godzin leżał na chodniku, aż podmuch wiatru przeniósł go do sadu - w świat gnijących owoców.
Czas mijał, a dni stawały się coraz krótsze i chłodniejsze. Któregoś ranka uwięziony w Liściu duch zobaczył, jak dwie kawki chowają się w kominie opuszczonego domu. Zanim znalazły się w środku, dostrzegł gałązkę w dziobie jednej z nich. Wtedy zapragnął być ptakiem i wzbić się ku niebu.
Kiedy zapadł zmierzch, bezpański pies położył się na nim i zasnął, dając mu odrobinę upragnionego ciepła.
***
Rozpoczęły się porządki w sadzie. Metalowe pazury przebiły Liść, rozdzierając jego delikatne wnętrze. Ból! Dręczył go okropny ból, dobijający gasnącą iskierkę życia. Jeszcze jeden ruch grabiami i wpadł w stertę śmieci oraz jabłek, które już wcześniej uległy ohydnemu robactwu. Umarł w brudzie i zapomnieniu.
Deszcz rozpoczął swój lament, a skapujące z nieba łzy pozostawiły po sobie wilgoć, przyspieszając postępujący rozkład.
Odeszła czerwień, żółć i brąz. Pozostały martwe gałęzie kołyszące się na wyjącym wietrze, który porwał płaczącą duszę.
Skończył się Liść, zaczął się człowiek...