SKARB 3
Moderator: Tomasz Kowalczyk
*
- Była tu żaba – odezwała się naburmuszona mysz, kiedy siedzieli już przy kolacji.
- Aha. Pewnie przyszła po poradę, jak zawsze w tej samej sprawie – mruknął staruszek, ocierając wąsy.
- Tak, a przy okazji opowiedziała mi dykteryjkę o tutejszym kocie. Nie wstyd ci, co?!
- A to plotkara! – roześmiał się serdecznie skrzat.
- Więc jednak ci nie wstyd. Wiedziałam, że nie. – zasępiła się mysz.
- Spotkałaś to, co powinnaś była spotkać i to wszystko.
- A moje przerażenie? Mój strach? Moje palpitacje serca. To nic według ciebie?
- A twoja niegrzeczność, twoja bezczelność?... Jakże ją było zostawić bez nagrody? No już dobrze, dobrze…Czasem coś mnie nachodzi nie do końca przemyślanego. Wybacz proszę.
- Czekaj, zobaczysz, odgryzę się, że popamiętasz. – powiedziała mysz już ciszej i bez przekonania.
- Wiesz co, teraz dla poprawienia nastroju coś sobie zagramy i może zaśpiewamy nawet – zawołał skrzat i włożywszy w złożone dłonie liść trawy zaczął w nie umiejętnie dmuchać…
Za oknem szalała ulewa tłukąc się po sadzie i dachu, a oni długo potem siedzieli przy blasku kominka i nucili sobie bardzo wiosenne melodyjki te, które spod Wezuwiusza przynoszą do nas pierwsze marcowe szpaki.
*
Dość późno w nocy coś nagle załomotało w mansardową lukarnę w taki sposób, że dało się to słyszeć w całym domu.
- Słyszałeś?! – pisnęła przejmująco mysz ze swego kąta.
- Nie masz się czego bać, to pewnie gałąź dębu. – powiedział sennie starzec.
- Mógłbyś sprawdzić.
- Mógłbym, ale mi się nie chce. Kiedy będziesz miała moje lata zobaczysz, że mało co będzie w stanie wyciągnąć cię z łóżka w środku zimnej nocy, takiej jak teraz. Tak więc nigdzie nie mam zamiaru iść, ani niczego sprawdzać. Rano zobaczymy co to było, jak mówię - najpewniej stara gałąź, starego dębu. Jest oswojona, bo tłucze się tak od lat.
Skrzat ziewnął, ściślej otulił się kocem z owczej wełny uzbieranej dawno temu na pastwiskach i w mgnieniu oka zasnął ponownie, a mysz nasłuchiwała do samego świtu. Nic się jednak więcej nie działo, czasami jedynie wydawało się jej, że słyszy dalekie kroki, ale być może to tylko krew tak pulsowała jej w uszach.
"Starość jest straszna!" – zżymała się patrząc na smacznie śpiącego Bożydara.
– Coś się tłucze po chałupie, a ty sobie śpisz beztrosko – przywitała go gdy się obudził.
- Troski już mnie znudziły. Też mogłaś spać. Dużo ci przyszło z niespania?
- Gruboskórny staruch! Nic cię nie wzrusza poza twoją wygodą, co?
- Wiesz, gdyby to była prawda, to mieszkałabyś dotąd na dworze.
W odpowiedzi mysz strosząc wąsy pomruczała coś tam pod nosem, ale nie odezwała się już więcej głośno, toteż stary uśmiechnął się i wyszedł.
- I co to? – spytała Felicja gdy wrócił.
- Et, nowy kłopot – pokiwał głową – Tym razem skrzydlaty.
- Czyli jednak nie gałąź!
- Nie gałąź, a lepiej by było żeby to była ona.
- Więc - ptaszek…?
- A no właśnie… Przyleciał, zwichnął skrzydło i trzeba mu je będzie nastawić. Że też mnie to się przytrafia, a nie komu innemu…– burczał skrzat szukając po kątach potrzebnych przyborów lekarskich.
- Co to za ptaszek? Może sowa?! – najeżyła się mysz.
- Otóż niestety…nie sowa, ale przed nią uciekał. Gołąb pocztowy, prawie tak stary jak ja. Przysiadł na gałęzi, żeby chwilkę odpocząć i przysnął sobie; wtedy przeraził go nagły bliski krzyk puszczyka. Nie całkiem rozbudzony bez zastanowienia wystartował w mokry mrok i gruchnął w szybę. To wszystko. Nawet nie jest pewny czy puszczyk go gonił. Leży teraz w rynnie i jest wściekły na samego siebie i cały świat. Gdybyś chciała usłyszeć jakąś celną prawdę o sobie możesz z nim porozmawiać, a na pewno cię nią obdarzy.
- Co z nim zrobisz?
- Zrobimy, bo to już także twoja sprawa – domowniczko. Opatrzymy i umieścimy w bezpiecznym miejscu, a jak wyzdrowieje pobłogosławimy na drogę.
- A dokąd on leci?
- Nie pytałem. Zechce to powie.
*
- No to teraz odpoczywaj Leopoldzie i niczym się nie przejmuj – powiedział skrzat do gołębia, kiedy już go opatrzył i pod obluzowaną dachówką przepchnął w zakamarek strychu.
- To się tylko tak mówi, ale dziękuję – zagruchał posępnie gołąb.
- Gołębie znane są z niewdzięczności. Te pokazowe słodziaki w rzeczywistości są takimi egoistami, że większych nie ma – pisnął gdzieś z góry nietoperz.
- Czy my się znamy? – spytał gołąb.
- Nie i nawet nie próbuj mnie poznać – odpowiedziało z góry.
- No to skąd wiesz coś o mnie?
- Po pierwsze widzę, bo nie dajesz mi spać, a po drugie o takich jak ty już w dzieciństwie opowiadały mi drewnojady, których rodzice mieszkali w gołębniku. Więc wiem o was wszystko. Wszystko! Sprawdzone to i przetrawione nawet. Rozumiesz?
- Jasne, że wiesz wszystko – mruknął Leopold. – Poza tym czego nie wiesz naturalnie.
- No przecież, że tak. – przytaknął nietoperz.
- Albo się wierzy w bociany, albo w kapustę, bo żadnej pustki w tym temacie oczywiście nie ma. – ni z tego ni z owego zapiszczało spod belki.
- Celna uwaga – zachichotał Bożydar, gdy gołąb wytrzeszczył oczy.
- Alem sobie znalazła miejsce do przezimowania – jęknęła mysz.
- A któż to cię zmusza żebyś tu mieszkała? – zdziwił się skrzat.
- Życie mnie zmusza. Jakbyś tego nie wiedział. – prychnęła Felicja.
- Wszystko to przez tą jesienną dezorientację – orzekł gołąb. – Leje już drugi tydzień, że nawet rozsądek się w tym deszczu pogubił.
- Fakt. Rano deszcz, w południe deszcz, co mi zresztą nieszczególnie przeszkadza; ale w nocy też leje, a tego już nie da się nie zauważyć. – zaskrzypiał gacek.
- I dlatego musisz się wyżywać na kontuzjowanych gołębiach? – spytał Leopold.
- No skądże znowu! Wypowiedziałem się z dobrego serca i dla podtrzymania rozmowy – odpowiedział nietoperz.
- No proszę. Dopiero teraz wszystko rozumiem – roześmiał się gołąb.
- Wybitna inteligencja! – pisnęło znów spod belki, a gołąb nie wiedzieć czemu nastroszył pióra.
- A tak w ogóle, to po co ty się włóczysz w deszczu, bo przecież nie za muchami, prawda? Dokąd to leciałeś gruchaczu? – odezwał się ponownie gacek.
- Jak to dokąd? Do tutaj. – odpowiedział Leopold.
- Do nas? – zdziwiła się mysz.
- Nie, raczej nie dla was mam przesyłkę - odrzekł gołąb obrzuciwszy ją krytycznym spojrzeniem przymrużonych oczu i wskazując dziobem na nogę z przytroczoną do niej tulejką! – Ale list ma być tutaj odebrany. Tak, tutaj i nigdzie indziej – dodał z powagą.
- Oooo! – pisnęło parę zaintrygowanych głosów.
- A kto jest adresatem? – zainteresował się skrzat.
- Ktoś, kto powie właściwe hasło, jakiego nie mam zamiaru wam zdradzać.
- Ale ściema! – zaskrzypiał w mrocznej tonacji nietoperz.
- Od dawna czekam na to hasło kręcąc się tu o różnych porach, ale jak dotąd nikt mnie nim nie zawołał do siebie i nie wiem już sam czy się tego doczekam. – wyjaśniał gołąb.
- I długo to trwa? – indagował Bożydar.
- O długo – westchnął Leopold. – Już parę zim minęło odkąd dano mi zlecenie…
- I ty tak w kółko…?
- Pierzasta karuzela – prychnął nietoperz.
- Przestań już, bo zmienię się w węża i raz na zawsze wyperswaduję ci wtrącanie się do rozmowy dorosłych – zagroził skrzat.
- Ccie! Węże się nie wspinają. – pisnął niepewnie gacek.
- Jeśli znasz węże tak samo jak gołębie, to możesz mieć nie lada niespodziankę – zachichotała mysz i nietoperz umilkł.
- A cóż mam zrobić? – spytał Leopold – Zlecenie jest, odbioru nie ma, więc krążę, czy mi się to podoba czy nie. Zestarzałem się na tym kołowaniu – westchnął boleśnie.
- A może dobrze byłoby sprawdzić co zawiera przesyłka? – zauważył ostrożnie Bożydar.
- Jakże to tak?! Zobaczyć, bez hasła, bez odbiorcy?! No… to się nie zdarzało nigdy w naszej rodzinie od pokoleń związanej z pocztowym fachem…
- Cóż…tylko głośno myślałem – tłumaczył się skrzat.
- Tak nawet myśleć nie można! – uciął Leopold.
*
- Przerost obowiązkowości nad sytuacją… – powiedziała Felicja do Bożydara gdy wracali do siebie na parter – Ale jest sposób na te jego obiekcje. Ja mu to cudo zdejmę z nogi tak, że nawet nie poczuje. Dobrze?
- Po czym rozchoruje się nieuleczalnie…- dopowiedział skrzat.
- Można by razem z łapą, to by go przekonało i usprawiedliwiło. – mruknęła mysz po zastanowieniu.
- Nie bądź bardziej drapieżna niż jesteś.
- Żartowałam tylko, a ty to byś się zajął tym deszczem. Pozaklinał, czy coś w tym rodzaju, bo podobno jesteś czarusiem. Takie patrzcie tylko państwo : hokus-pokus i - sucho.
- Co do pogody to, jak prawie każdy staruszek, najwyżej mogę przewidzieć kiedy będzie padało. A że właśnie pada moje łamanie w kościach nie ma raczej znaczenia, poza tym, że mogę być jeszcze bardziej nieprzyjemny niż zwykle.
- Nie strzyka cię na suszę?
- Strzyka i owszem, ale nigdy nie wiem na co.
- Mało praktyczne – skrzywiła się Felicja – A wiesz chociaż jak długo będzie padać?
- Aż przestanie – mruknął staruszek i podreptał szybciej, jakby chciał uciec od tego tematu.
*
- I co z tego Leopoldzie, że masz już całkiem sprawne skrzydło, kiedy nadal jesteś na karuzeli? – westchnął ze smutkiem Bożydar przy kolejnej rozmowie.
- Już taki mój los. Jeszcze parę kółek i skończę w brzuchu sowy, kuny, albo kota. Możecie obstawiać na kogo trafię – zwrócił się do nietoperza.
- To mogą być również druty elektryczne. Lecisz, lecisz…zakręci ci się w głowie i gotowe krótkie spięcie. Ależ przecież ja ci źle nie życzę - ciągnął skrzat.
- Wtedy niewątpliwie tajemnica pozostanie tajemniczą na zawsze, nikogo nie uskrzydliwszy, chociaż może nawet lekko zaiskrzyć… – podjęła mysz, na uboczu melancholijnie żując źdźbło.
- Namawiacie mnie do sprzeniewierzenia się odwiecznym gołębim ideałom – jęknął gołąb.
- Ależ skąd Leopoldzie, po prostu próbujemy ci wytłumaczyć bezsens kręcenia się w kółko.
Więc ileż to lat już tak wirujesz mój drogi?
- Może pięć, może dziesięć, nie wiem. Liczyłem jedynie dwa pierwsze.
- I nie znużyło cię to, nie zastanowiło?
- Ba! Ale cóż robić, kiedy nic zrobić nie można? Niekiedy wydaje mi się, że to wszystko jest snem, z którego trudno się obudzić…
- Uwaga tam! To napad! – zawołało coś nagle, i z cienia wysunęła się czyjaś ręka uzbrojona w wiekowy samopał. – Oddawaj gołębiu to co masz na łapie i to już, bo skrzeszę iskrę, a wtedy…Bum! Huk błysk i śpiewy anielskie. Rozumiesz to ptaku? I niech mi nikt się nie rusza, bo broń jest ciężka, ręka mi drży – tu ręka wyraźnie zadrżała – i mogę nie utrzymać kurka, a wtedy jak wcześniej już powiedziano: bum! A trafię w coś na pewno, bo tu ciasno, a od głupców gęsto. Więc odczepiaj ptaszku sakwę! Wartko!
- Ależ, przecież…zaperzył się gołąb, jednak widząc brak aprobaty dla swojego ewentualnego bohaterstwa, westchnął boleśnie i zaczął niemrawo dłubać przy tulejce, w której nosił swą ważną wiadomość.
- Szybciej, szybciej! – ponaglał go głos właściciela ręki – Niech no mu ktoś pomoże.
- A weź go sobie stąd, oporządź na stronie i nie zawracaj nam głowy – warknęła mysz.
- Ty myszo nie bądź taka cwana i nie przysuwaj się do mnie, bo mam też drugi pistolet w pobliżu i z tobą też sobie poradzę. Od dawna tu na was czekam, więc wszystko mam przygotowane.
- Jak to od dawna? – zdumiał się skrzat.
- Trąbiliście nierozważnie o przesyłce, aż się tak niosło po ogrodzie, że zagłuszało deszcz, więc - tak to. Za głupotę się płaci. No dawaj ptaku o co grzecznie proszę, bo już wyczerpuje mi się cierpliwość. A jak nie, to najpierw sprzątnę tę pyskatą mysz – powiedział głos i pojawiła się druga ręka uzbrojona w taki sam samopał jaki trzymała pierwsza.
- O cie Florek! – pisnęła Felicja – Dajże mu to gołębiu, bo jeszcze się skaleczy kiedy mu proch pistolec w łapie rozerwie.
- Masz! – gruchnął wściekle gołąb i rzucił tulejkę wraz z przytrzymującą ją obrączką daleko w mrok, aż stuknęło. – Ale nie myśl sobie, że ujdzie ci to na sucho rabusiu!
- Pewnie, pewnie…– zaśmiał się głos i ręce wraz pistoletami zniknęły. – Cześć i czołem! – zabrzmiało jeszcze w oddaleniu.
- Kim jesteś? – zawołał za nim skrzat.
- Może Zorrem, może Robin Hoodem lub tylko Janosikiem, albo lepiej kapitanem Morganem, generałem korsarzy na Jamajce. Mogę być czym tam się wam podoba. Siemanko ofiary losu!
- Ukartowaliście to wszystko! – naskoczył gołąb po chwili, w której słychać już było tylko siąpienie deszczu.
- Jaaasne. – skwitowała go mysz i węsząc pobiegła w mrok.
- Ja tam muszę jeszcze trochę przespać się przed nocą – mruknął nietoperz osłaniając się skrzydłem przed światłem.
- A ja to teraz już sobie mogę…- zaczął gołąb.
- Teraz to ty jesteś wreszcie wolny Leopoldzie – powiedział staruszek – a to chyba najważniejsze.
- Do luftu z taką wolnością – sarknął ptak.
- Była tu żaba – odezwała się naburmuszona mysz, kiedy siedzieli już przy kolacji.
- Aha. Pewnie przyszła po poradę, jak zawsze w tej samej sprawie – mruknął staruszek, ocierając wąsy.
- Tak, a przy okazji opowiedziała mi dykteryjkę o tutejszym kocie. Nie wstyd ci, co?!
- A to plotkara! – roześmiał się serdecznie skrzat.
- Więc jednak ci nie wstyd. Wiedziałam, że nie. – zasępiła się mysz.
- Spotkałaś to, co powinnaś była spotkać i to wszystko.
- A moje przerażenie? Mój strach? Moje palpitacje serca. To nic według ciebie?
- A twoja niegrzeczność, twoja bezczelność?... Jakże ją było zostawić bez nagrody? No już dobrze, dobrze…Czasem coś mnie nachodzi nie do końca przemyślanego. Wybacz proszę.
- Czekaj, zobaczysz, odgryzę się, że popamiętasz. – powiedziała mysz już ciszej i bez przekonania.
- Wiesz co, teraz dla poprawienia nastroju coś sobie zagramy i może zaśpiewamy nawet – zawołał skrzat i włożywszy w złożone dłonie liść trawy zaczął w nie umiejętnie dmuchać…
Za oknem szalała ulewa tłukąc się po sadzie i dachu, a oni długo potem siedzieli przy blasku kominka i nucili sobie bardzo wiosenne melodyjki te, które spod Wezuwiusza przynoszą do nas pierwsze marcowe szpaki.
*
Dość późno w nocy coś nagle załomotało w mansardową lukarnę w taki sposób, że dało się to słyszeć w całym domu.
- Słyszałeś?! – pisnęła przejmująco mysz ze swego kąta.
- Nie masz się czego bać, to pewnie gałąź dębu. – powiedział sennie starzec.
- Mógłbyś sprawdzić.
- Mógłbym, ale mi się nie chce. Kiedy będziesz miała moje lata zobaczysz, że mało co będzie w stanie wyciągnąć cię z łóżka w środku zimnej nocy, takiej jak teraz. Tak więc nigdzie nie mam zamiaru iść, ani niczego sprawdzać. Rano zobaczymy co to było, jak mówię - najpewniej stara gałąź, starego dębu. Jest oswojona, bo tłucze się tak od lat.
Skrzat ziewnął, ściślej otulił się kocem z owczej wełny uzbieranej dawno temu na pastwiskach i w mgnieniu oka zasnął ponownie, a mysz nasłuchiwała do samego świtu. Nic się jednak więcej nie działo, czasami jedynie wydawało się jej, że słyszy dalekie kroki, ale być może to tylko krew tak pulsowała jej w uszach.
"Starość jest straszna!" – zżymała się patrząc na smacznie śpiącego Bożydara.
– Coś się tłucze po chałupie, a ty sobie śpisz beztrosko – przywitała go gdy się obudził.
- Troski już mnie znudziły. Też mogłaś spać. Dużo ci przyszło z niespania?
- Gruboskórny staruch! Nic cię nie wzrusza poza twoją wygodą, co?
- Wiesz, gdyby to była prawda, to mieszkałabyś dotąd na dworze.
W odpowiedzi mysz strosząc wąsy pomruczała coś tam pod nosem, ale nie odezwała się już więcej głośno, toteż stary uśmiechnął się i wyszedł.
- I co to? – spytała Felicja gdy wrócił.
- Et, nowy kłopot – pokiwał głową – Tym razem skrzydlaty.
- Czyli jednak nie gałąź!
- Nie gałąź, a lepiej by było żeby to była ona.
- Więc - ptaszek…?
- A no właśnie… Przyleciał, zwichnął skrzydło i trzeba mu je będzie nastawić. Że też mnie to się przytrafia, a nie komu innemu…– burczał skrzat szukając po kątach potrzebnych przyborów lekarskich.
- Co to za ptaszek? Może sowa?! – najeżyła się mysz.
- Otóż niestety…nie sowa, ale przed nią uciekał. Gołąb pocztowy, prawie tak stary jak ja. Przysiadł na gałęzi, żeby chwilkę odpocząć i przysnął sobie; wtedy przeraził go nagły bliski krzyk puszczyka. Nie całkiem rozbudzony bez zastanowienia wystartował w mokry mrok i gruchnął w szybę. To wszystko. Nawet nie jest pewny czy puszczyk go gonił. Leży teraz w rynnie i jest wściekły na samego siebie i cały świat. Gdybyś chciała usłyszeć jakąś celną prawdę o sobie możesz z nim porozmawiać, a na pewno cię nią obdarzy.
- Co z nim zrobisz?
- Zrobimy, bo to już także twoja sprawa – domowniczko. Opatrzymy i umieścimy w bezpiecznym miejscu, a jak wyzdrowieje pobłogosławimy na drogę.
- A dokąd on leci?
- Nie pytałem. Zechce to powie.
*
- No to teraz odpoczywaj Leopoldzie i niczym się nie przejmuj – powiedział skrzat do gołębia, kiedy już go opatrzył i pod obluzowaną dachówką przepchnął w zakamarek strychu.
- To się tylko tak mówi, ale dziękuję – zagruchał posępnie gołąb.
- Gołębie znane są z niewdzięczności. Te pokazowe słodziaki w rzeczywistości są takimi egoistami, że większych nie ma – pisnął gdzieś z góry nietoperz.
- Czy my się znamy? – spytał gołąb.
- Nie i nawet nie próbuj mnie poznać – odpowiedziało z góry.
- No to skąd wiesz coś o mnie?
- Po pierwsze widzę, bo nie dajesz mi spać, a po drugie o takich jak ty już w dzieciństwie opowiadały mi drewnojady, których rodzice mieszkali w gołębniku. Więc wiem o was wszystko. Wszystko! Sprawdzone to i przetrawione nawet. Rozumiesz?
- Jasne, że wiesz wszystko – mruknął Leopold. – Poza tym czego nie wiesz naturalnie.
- No przecież, że tak. – przytaknął nietoperz.
- Albo się wierzy w bociany, albo w kapustę, bo żadnej pustki w tym temacie oczywiście nie ma. – ni z tego ni z owego zapiszczało spod belki.
- Celna uwaga – zachichotał Bożydar, gdy gołąb wytrzeszczył oczy.
- Alem sobie znalazła miejsce do przezimowania – jęknęła mysz.
- A któż to cię zmusza żebyś tu mieszkała? – zdziwił się skrzat.
- Życie mnie zmusza. Jakbyś tego nie wiedział. – prychnęła Felicja.
- Wszystko to przez tą jesienną dezorientację – orzekł gołąb. – Leje już drugi tydzień, że nawet rozsądek się w tym deszczu pogubił.
- Fakt. Rano deszcz, w południe deszcz, co mi zresztą nieszczególnie przeszkadza; ale w nocy też leje, a tego już nie da się nie zauważyć. – zaskrzypiał gacek.
- I dlatego musisz się wyżywać na kontuzjowanych gołębiach? – spytał Leopold.
- No skądże znowu! Wypowiedziałem się z dobrego serca i dla podtrzymania rozmowy – odpowiedział nietoperz.
- No proszę. Dopiero teraz wszystko rozumiem – roześmiał się gołąb.
- Wybitna inteligencja! – pisnęło znów spod belki, a gołąb nie wiedzieć czemu nastroszył pióra.
- A tak w ogóle, to po co ty się włóczysz w deszczu, bo przecież nie za muchami, prawda? Dokąd to leciałeś gruchaczu? – odezwał się ponownie gacek.
- Jak to dokąd? Do tutaj. – odpowiedział Leopold.
- Do nas? – zdziwiła się mysz.
- Nie, raczej nie dla was mam przesyłkę - odrzekł gołąb obrzuciwszy ją krytycznym spojrzeniem przymrużonych oczu i wskazując dziobem na nogę z przytroczoną do niej tulejką! – Ale list ma być tutaj odebrany. Tak, tutaj i nigdzie indziej – dodał z powagą.
- Oooo! – pisnęło parę zaintrygowanych głosów.
- A kto jest adresatem? – zainteresował się skrzat.
- Ktoś, kto powie właściwe hasło, jakiego nie mam zamiaru wam zdradzać.
- Ale ściema! – zaskrzypiał w mrocznej tonacji nietoperz.
- Od dawna czekam na to hasło kręcąc się tu o różnych porach, ale jak dotąd nikt mnie nim nie zawołał do siebie i nie wiem już sam czy się tego doczekam. – wyjaśniał gołąb.
- I długo to trwa? – indagował Bożydar.
- O długo – westchnął Leopold. – Już parę zim minęło odkąd dano mi zlecenie…
- I ty tak w kółko…?
- Pierzasta karuzela – prychnął nietoperz.
- Przestań już, bo zmienię się w węża i raz na zawsze wyperswaduję ci wtrącanie się do rozmowy dorosłych – zagroził skrzat.
- Ccie! Węże się nie wspinają. – pisnął niepewnie gacek.
- Jeśli znasz węże tak samo jak gołębie, to możesz mieć nie lada niespodziankę – zachichotała mysz i nietoperz umilkł.
- A cóż mam zrobić? – spytał Leopold – Zlecenie jest, odbioru nie ma, więc krążę, czy mi się to podoba czy nie. Zestarzałem się na tym kołowaniu – westchnął boleśnie.
- A może dobrze byłoby sprawdzić co zawiera przesyłka? – zauważył ostrożnie Bożydar.
- Jakże to tak?! Zobaczyć, bez hasła, bez odbiorcy?! No… to się nie zdarzało nigdy w naszej rodzinie od pokoleń związanej z pocztowym fachem…
- Cóż…tylko głośno myślałem – tłumaczył się skrzat.
- Tak nawet myśleć nie można! – uciął Leopold.
*
- Przerost obowiązkowości nad sytuacją… – powiedziała Felicja do Bożydara gdy wracali do siebie na parter – Ale jest sposób na te jego obiekcje. Ja mu to cudo zdejmę z nogi tak, że nawet nie poczuje. Dobrze?
- Po czym rozchoruje się nieuleczalnie…- dopowiedział skrzat.
- Można by razem z łapą, to by go przekonało i usprawiedliwiło. – mruknęła mysz po zastanowieniu.
- Nie bądź bardziej drapieżna niż jesteś.
- Żartowałam tylko, a ty to byś się zajął tym deszczem. Pozaklinał, czy coś w tym rodzaju, bo podobno jesteś czarusiem. Takie patrzcie tylko państwo : hokus-pokus i - sucho.
- Co do pogody to, jak prawie każdy staruszek, najwyżej mogę przewidzieć kiedy będzie padało. A że właśnie pada moje łamanie w kościach nie ma raczej znaczenia, poza tym, że mogę być jeszcze bardziej nieprzyjemny niż zwykle.
- Nie strzyka cię na suszę?
- Strzyka i owszem, ale nigdy nie wiem na co.
- Mało praktyczne – skrzywiła się Felicja – A wiesz chociaż jak długo będzie padać?
- Aż przestanie – mruknął staruszek i podreptał szybciej, jakby chciał uciec od tego tematu.
*
- I co z tego Leopoldzie, że masz już całkiem sprawne skrzydło, kiedy nadal jesteś na karuzeli? – westchnął ze smutkiem Bożydar przy kolejnej rozmowie.
- Już taki mój los. Jeszcze parę kółek i skończę w brzuchu sowy, kuny, albo kota. Możecie obstawiać na kogo trafię – zwrócił się do nietoperza.
- To mogą być również druty elektryczne. Lecisz, lecisz…zakręci ci się w głowie i gotowe krótkie spięcie. Ależ przecież ja ci źle nie życzę - ciągnął skrzat.
- Wtedy niewątpliwie tajemnica pozostanie tajemniczą na zawsze, nikogo nie uskrzydliwszy, chociaż może nawet lekko zaiskrzyć… – podjęła mysz, na uboczu melancholijnie żując źdźbło.
- Namawiacie mnie do sprzeniewierzenia się odwiecznym gołębim ideałom – jęknął gołąb.
- Ależ skąd Leopoldzie, po prostu próbujemy ci wytłumaczyć bezsens kręcenia się w kółko.
Więc ileż to lat już tak wirujesz mój drogi?
- Może pięć, może dziesięć, nie wiem. Liczyłem jedynie dwa pierwsze.
- I nie znużyło cię to, nie zastanowiło?
- Ba! Ale cóż robić, kiedy nic zrobić nie można? Niekiedy wydaje mi się, że to wszystko jest snem, z którego trudno się obudzić…
- Uwaga tam! To napad! – zawołało coś nagle, i z cienia wysunęła się czyjaś ręka uzbrojona w wiekowy samopał. – Oddawaj gołębiu to co masz na łapie i to już, bo skrzeszę iskrę, a wtedy…Bum! Huk błysk i śpiewy anielskie. Rozumiesz to ptaku? I niech mi nikt się nie rusza, bo broń jest ciężka, ręka mi drży – tu ręka wyraźnie zadrżała – i mogę nie utrzymać kurka, a wtedy jak wcześniej już powiedziano: bum! A trafię w coś na pewno, bo tu ciasno, a od głupców gęsto. Więc odczepiaj ptaszku sakwę! Wartko!
- Ależ, przecież…zaperzył się gołąb, jednak widząc brak aprobaty dla swojego ewentualnego bohaterstwa, westchnął boleśnie i zaczął niemrawo dłubać przy tulejce, w której nosił swą ważną wiadomość.
- Szybciej, szybciej! – ponaglał go głos właściciela ręki – Niech no mu ktoś pomoże.
- A weź go sobie stąd, oporządź na stronie i nie zawracaj nam głowy – warknęła mysz.
- Ty myszo nie bądź taka cwana i nie przysuwaj się do mnie, bo mam też drugi pistolet w pobliżu i z tobą też sobie poradzę. Od dawna tu na was czekam, więc wszystko mam przygotowane.
- Jak to od dawna? – zdumiał się skrzat.
- Trąbiliście nierozważnie o przesyłce, aż się tak niosło po ogrodzie, że zagłuszało deszcz, więc - tak to. Za głupotę się płaci. No dawaj ptaku o co grzecznie proszę, bo już wyczerpuje mi się cierpliwość. A jak nie, to najpierw sprzątnę tę pyskatą mysz – powiedział głos i pojawiła się druga ręka uzbrojona w taki sam samopał jaki trzymała pierwsza.
- O cie Florek! – pisnęła Felicja – Dajże mu to gołębiu, bo jeszcze się skaleczy kiedy mu proch pistolec w łapie rozerwie.
- Masz! – gruchnął wściekle gołąb i rzucił tulejkę wraz z przytrzymującą ją obrączką daleko w mrok, aż stuknęło. – Ale nie myśl sobie, że ujdzie ci to na sucho rabusiu!
- Pewnie, pewnie…– zaśmiał się głos i ręce wraz pistoletami zniknęły. – Cześć i czołem! – zabrzmiało jeszcze w oddaleniu.
- Kim jesteś? – zawołał za nim skrzat.
- Może Zorrem, może Robin Hoodem lub tylko Janosikiem, albo lepiej kapitanem Morganem, generałem korsarzy na Jamajce. Mogę być czym tam się wam podoba. Siemanko ofiary losu!
- Ukartowaliście to wszystko! – naskoczył gołąb po chwili, w której słychać już było tylko siąpienie deszczu.
- Jaaasne. – skwitowała go mysz i węsząc pobiegła w mrok.
- Ja tam muszę jeszcze trochę przespać się przed nocą – mruknął nietoperz osłaniając się skrzydłem przed światłem.
- A ja to teraz już sobie mogę…- zaczął gołąb.
- Teraz to ty jesteś wreszcie wolny Leopoldzie – powiedział staruszek – a to chyba najważniejsze.
- Do luftu z taką wolnością – sarknął ptak.