Żal powszechny
: śr 20 sty, 2010
Ubrała się w czarną spódnicę i białą bluzkę, na którą narzuciła sweter. Ubranie nie pasowało do jej szkolnego plecaka, ale nakazano im tak się dzisiaj ubrać. Wczoraj w kraju ogłoszono żałobę narodową. Zawalił się dach w jednym ze sklepów, nie większym niż ich osiedlowa „Biedronka”. Zginęło trzydzieści osób, kilkanaście zostało rannych. Współczuła rodzinom ofiar, ale niespecjalnie się tym przejęła. Złapała się nawet na tym, że była zła, ponieważ w telewizji na wszystkich kanałach nie było żadnego normalnego programu, jedynie w koło leciały, nic nowego nie wnoszące, relacje z miejsca wypadku.
Zjadła śniadanie i wyszła z domu. Do swojego liceum szła piętnaście minut. Po drodze zastanawiała się jak będą dzisiaj wyglądać lekcje. Weszła do szkoły. Uderzyła ją powszechna czerń i biel ubrań jej kolegów. Było prawie jak na rozpoczęciu roku, z jedną tylko różnicą. Wszędzie panowała cisza, nienaturalna dla placówki tego typu. Nie do końca wiedziała, dlaczego tak jest, nie rozumiała tego. Za chwilę otworzono szatnie i wszyscy udali się do klas. Ich wychowawczyni z widocznym smutkiem powiedziała im, że za chwilę zejdą do sali gimnastycznej, gdzie dyrektor zabierze głos, a następnie uczczą minutą ciszy pamięć ofiar wczorajszej tragedii. Poszła ze wszystkimi, choć nie czuła takiej potrzeby. Zebrały się wszystkie klasy oraz nauczyciele. Przemówienie było dosyć krótkie, nie pamięta nawet do końca o czym. Odczekali minutę w ciszy, choć ta panowała przez prawie cały czas. Po powrocie do sali, nauczycielka oznajmiła, że nie będą mieć dziś zwykłej lekcji. Zaproponowała, aby każdy z nich, jeżeli chce, podszedł do tablicy i napisał, co czuje w związku z wczorajszym wypadkiem. Podeszło kilkanaście osób. Napisali słowa, krótkie i wyraźne. Wśród nich pojawiły się głównie takie jak żal, współczucie, ból, cierpienie, łzy, smutek. Początkowo nie miała zamiaru wstawać z ławki, jednak coś popchnęło ją do tego. Podeszła do tablicy, wzięła kredę. Wielkimi literami napisała trzy słowa. Niezrozumienie, złość, obłuda. Wróciła na miejsce. Nikt więcej nie powstał. Zapadła cisza, ale inna od tej poprzedniej. Tym razem było to niezręczne milczenie, podczas którego można odliczać sekundy do pierwszego słowa, które zostanie wypowiedziane z czyichś ust. Niewiele pomyliła się w swoich obliczeniach. Padło ono z ust jej wychowawczyni. Zapytała dlaczego to właśnie napisała. Odpowiedziała, bo tak czuje, choć wiedziała, że nie takiej odpowiedzi oczekiwała nauczycielka. Drugie pytanie odnosiło się do tego, czego nie rozumie, dlaczego jest zła i co ma oznaczać ta obłuda. Kolejna odpowiedź także nie zadowoliła jej pani profesor, wręcz przeciwnie.
Powiedziała, że nie rozumie całej tej żałoby narodowej i denerwuje ją ona oraz ten sztuczny smutek ludzi. Trafiła do dyrektora. Tłumaczono jej, że tak raczej nie można. Jednak nie przyniosło to rezultatu, wezwano więc jej rodziców. Miała już tego dość. Była zmęczona tym wszystkim i próbą zmiany jej stosunku. Po pierwsze uważała, że ma prawo do własnego zdania, po drugie nie rozumiała postawy ludzi obecnych w gabinecie.
- Przepraszam, ale ja chyba też mam coś do powiedzenia - wypowiedziała te słowa tak nagle, że w pokoju zapadła cisza.
Wstała z krzesła i podeszła do okna.
- Bo widzi pan - zwróciła się głównie do dyrektora- ja nie mam czego żałować. Nie mam też powodu, by płakać. Nie rozumiem całej tej żałoby narodowej trwającej kilka dni oraz ogólnego smutku. Czy to, że decyzją głowy państwa będziemy mieli powszechną żałobę, pomoże rodzinom tych ofiar? Szczerze w to wątpię. Jest to przynajmniej jak dla mnie, zagranie czysto polityczne i marketingowe, bo tak wypada oraz dla poprawy wizerunku. Człowiek potrzebuje wtedy wyciszenia, nie medialnego szumu. Stacje telewizyjne prześcigają się w podawaniu najnowszych informacji widzom. Nierzadko są też na miejscu szybciej niż karetka pogotowia. Relacjonują wszystko przez 24 godziny na dobę. Reporterzy tym swoim spokojnym tonem ogłaszają, że „wszyscy są pogrążeni w żałobie”. Do studia nieustannie zaprasza się ekspertów i psychologów, którzy wciąż na nowo analizują sytuację. Podsycają oni jedynie poczucie strachu i ludzką ciekawość. Nigdy nie dadzą ukojenia najbliższym osobom, które straciły kogoś w tym wypadku. Wtedy nic nie daje ulgi. Ten ból i żal w całości trzeba przeżyć samemu. Nikt nas od niego nie uwolni, nikt też go nie zmniejszy. Później rozpoczyna się szukanie winnego tragedii, czy był to przypadek, błąd ludzki lub jakiejś firmy. Zapowiada się kontrole budynków, z których potem odbędą się może dwie, jeśli dobrze pójdzie. Robi się wszystko co można, deklaruje się pomoc. Za tydzień lub dwa sprawa przycicha, a wcześniejsze deklaracje często pozostają niespełnione. W dzisiejszych czasach niejednokrotnie w pewien sposób zwyczajnie żeruje się na cierpieniu innych, ale tylko wtedy, gdy to cierpienie jest wystarczająco efektowne. Codziennie umierają przecież setki osób, z różnych przyczyn. W wypadkach samochodowych, śmiercią naturalną, popełniając samobójstwo lub tak jak w Afryce, z głodu lub braku leków na choroby, które w Europie zostałyby wyleczone bez problemu. Ale o tym się nie mówi, a jeżeli już to bardzo rzadko. Większości ludzi po prostu to nie interesuje, nie chcą o tym słyszeć. Jest to zbyt powszechne. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, nowego. Dopiero gdy zdarzy się w jakiś sposób niecodzienna tragedia, wtedy zaczyna się o tym mówić. Gdy zginie więcej osób, ogłasza się żałobę narodową, przerywa programy telewizyjne i zamiast nich relacjonuje na żywo wydarzenia z miejsca tragedii. Widzi pan, mój dziadek zginął trzy lata temu w wypadku samochodowym. Kierowca jadący z przeciwka po prostu w niego wjechał. Żadna stacja telewizyjna nawet o tym nie wspomniała. Nie było to wystarczająco spektakularne, jeżeli można tak powiedzieć. Zginęła tylko jedna osoba, do tego mój dziadek nie raczył nawet umrzeć na miejscu, jedynie w szpitalu. Nie zostawił też wielu śladów krwi. Po prostu nie było co pokazać. Nasuwa się pytanie, dlaczego tak się dzieje? Sama śmierć nie jest niczym szczególnym, nadzwyczajnym czy romantycznym, jak uważają niektórzy samobójcy. Nic się po niej nie dzieje. Tylko nasz świat się kończy, pozostały się nie zatrzymuje. Po prostu znikamy, odchodzimy. Kurtyna opada, braw nigdy nie ma. Pojawia się wyłącznie ból i cierpienie najbliższych. Jest to wówczas ten jedyny prawdziwy żal, nie wymuszony żadnym rozporządzeniem pana prezydenta. Być może jest to smutna prawda, ale jednak prawda. Człowiek odczuwa autentyczny smutek i ból w zasadzie jedynie wtedy, gdy tragedia dotyczy jego samego lub jego najbliższego otoczenia, ludzi, których zna. We wszystkich innych przypadkach zdobywamy się jedynie na współczucie. Nie jest to niczym nienaturalnym, bo czy możemy szczerze żałować i opłakiwać osoby tak naprawdę zupełnie nam obce? Nie, ponieważ nasza natura jest inna. Dlatego być może zamiast pytać mnie o to, co napisałam na tablicy, powinno się zapytać innych, piszących, co do tego jestem przekonana, nieprawdę? Dlaczego to robią? Choć nie tylko oni. Być może dlatego, że tak wypada. Społeczeństwo w większości oczekuje powszechnego żalu, tak jak pan teraz ode mnie. Jest to wymuszone żałobą narodową i postawą władz. Chcemy się dostosować, by nikt nie posądził nas o to, że jesteśmy bezduszni. Nie sądzę, aby te oczekiwania podzielały rodziny ofiar. Oni potrzebują teraz czegoś innego, spokoju i wyciszenia. Ostatnio w telewizji pokazywali kolejną relację sprzed budynku, na który bez żadnych zabezpieczeń wspinał się pewien mężczyzna. Zapomniałam, jak się nazywał, ale pan pewnie wie o kogo chodzi, to dość znana postać. Oczywiście taka działalność jest nielegalna, więc było tam także mnóstwo policji i straży pożarnej. Na miejscu oraz przed telewizorami zgromadziło się jeszcze więcej ludzi. Co najmniej 90% z nich, jeśli nie wszyscy, oglądało to z jednego tylko powodu. Sama także się na tym złapałam. Większość osób czekała, aż ten mężczyzna spadnie. Mieli być może cichą nadzieję, że coś się stanie, że tym razem mu się nie uda, że poleje się krew. Wbrew pozorom, gdyby do tego doszło, szok wcale nie byłby mniejszy. Ludzie, którzy byliby na miejscu lub oglądaliby relację na żywo, następnego dnia opowiadaliby o tym i o swoich odczuciach kolegom i koleżankom w szkole czy pracy. Oczywiście nikt nigdy nie wspomniałby o tej chwilowej nadziei na wypadek. Być może wewnętrznie byśmy się tego wstydzili, albo po prostu o tym zapomnieli. Skłaniam się raczej ku tej drugiej opcji. Lud potrzebuje i skrycie domaga się igrzysk. Brzmi to trochę szokująco dla pana? Uczy pan przecież historii. Natura ludzka jest taka sama jak dwa tysiące lat temu, gdy w Rzymie urządzano choćby walki gladiatorów. Jest jedynie w pewien sposób okiełznana przez współczesną cywilizację i kulturę. Jednak istnieją one, tak jak i moralność, tylko w społeczeństwie. W momencie, gdy znajdujemy się w warunkach pozaspołecznych, być może ekstremalnych, jesteśmy zdolni do wielu nadzwyczajnych, ale często też i okrutnych rzeczy. Człowiek niejednokrotnie wydobywa wtedy z siebie swoje najmroczniejsze instynkty. Od czasu do czasu słyszy się o przypadkach znęcania się żołnierzy nad ludnością cywilną lub jeńcami w Afganistanie czy Iraku. Dlaczego? Tam pozornie nie obowiązuje prawo. Zacierają się granice moralne, zarówno te wewnętrzne, jak i te ogólnie przyjęte. W takich warunkach człowiek z bronią w ręku ma władzę i siłę, poddaje się mrokowi własnej duszy. Pytanie, ile jest takich przypadków ludzkiego okrucieństwa, o których się nie mówi? Z pewnością wiele. Pod tym względem jesteśmy zwykłymi zwierzętami, a nieraz bywamy nawet gorsi. Zwierzę zabija z konieczności, w celu zdobycia pożywienia lub w akcie obrony. Nigdy nie robi tego z premedytacją, dla samego jedynie czynu, albo swego rodzaju „zabawy”. Nie znęca się. Dokładnie wie, gdzie zaatakować, aby od razu uśmiercić ofiarę. Tortury są wymysłem tylko i wyłącznie człowieka. Kiedyś, jak być może przyzna mi pan rację, wojny prowadzono w bardziej humanitarny sposób. Życie rycerza i wygrana zależały głównie od tego jak dobrze umiał władać on mieczem. Wynalezienie prochu, strzelb, a później gazów bojowych, czołgów i broni atomowej, zmieniło historię i moralność ludzkości. Wystarczy jeden pocisk, aby w ciągu kilku sekund zniknęła z powierzchni ziemi wioska czy miasto. Dziś wygrywa ten, kto ma lepsze uzbrojenie, a to nierozłącznie wiąże się z ilością posiadanych pieniędzy. Bogatszy ma niezaprzeczalną przewagę nad biedniejszym, który tak naprawdę w jakiś sposób przez cały czas zdany jest na łaskę bardziej zamożnego sąsiada. Ale to chyba czas na tego typu rozważania. Chciałam powiedzieć, że dlatego nie czuję powszechnego żalu i bólu, a jedynie złość i niezrozumienie, dlaczego wykorzystuje się ludzkie cierpienie. Czy w jakiś sposób nie jest to także forma znęcania się nad innymi? Czy w związku z tym moje zdanie i odczucia są czymś złym, nagannym?
Pytanie to utkwiło w ciszy, która od kilku minut panowała w gabinecie. Nie chciała czekać, aż zostanie ona przez kogoś przerwana. Skończyła swój monolog. Nie miała nic więcej do powiedzenia. Wzięła plecak i wyszła. Nikt jej nie zatrzymywał. Wróciła do domu, zjadła obiad. Dzisiaj wieczorem obejrzy jakiś film na DVD. Potem, jak zwykle przed pójściem spać, pomodli się za swojego dziadka. Do modlitwy dołączy także ofiary wczorajszego wypadku oraz ich rodziny. Wierzy, że w ten sposób może im jakoś pomóc. Nie potrzebuje do tego żałoby narodowej i medialnego szumu. Robi to, ponieważ szczerze współczuje najbliższym, którzy stracili wtedy swoje córki, żony, synów, mężów, babcie, dziadków. Wie, że ich ból musi być teraz bardzo duży. Sama nie czuła powszechnego „żalu”, ale współczuła i w głębi serca łączyła się z tymi, którzy naprawdę go teraz odczuwali, tak jak ktoś kiedyś połączył się z nią, gdy zmarł jej najdroższy i jedyny dziadek.
Zjadła śniadanie i wyszła z domu. Do swojego liceum szła piętnaście minut. Po drodze zastanawiała się jak będą dzisiaj wyglądać lekcje. Weszła do szkoły. Uderzyła ją powszechna czerń i biel ubrań jej kolegów. Było prawie jak na rozpoczęciu roku, z jedną tylko różnicą. Wszędzie panowała cisza, nienaturalna dla placówki tego typu. Nie do końca wiedziała, dlaczego tak jest, nie rozumiała tego. Za chwilę otworzono szatnie i wszyscy udali się do klas. Ich wychowawczyni z widocznym smutkiem powiedziała im, że za chwilę zejdą do sali gimnastycznej, gdzie dyrektor zabierze głos, a następnie uczczą minutą ciszy pamięć ofiar wczorajszej tragedii. Poszła ze wszystkimi, choć nie czuła takiej potrzeby. Zebrały się wszystkie klasy oraz nauczyciele. Przemówienie było dosyć krótkie, nie pamięta nawet do końca o czym. Odczekali minutę w ciszy, choć ta panowała przez prawie cały czas. Po powrocie do sali, nauczycielka oznajmiła, że nie będą mieć dziś zwykłej lekcji. Zaproponowała, aby każdy z nich, jeżeli chce, podszedł do tablicy i napisał, co czuje w związku z wczorajszym wypadkiem. Podeszło kilkanaście osób. Napisali słowa, krótkie i wyraźne. Wśród nich pojawiły się głównie takie jak żal, współczucie, ból, cierpienie, łzy, smutek. Początkowo nie miała zamiaru wstawać z ławki, jednak coś popchnęło ją do tego. Podeszła do tablicy, wzięła kredę. Wielkimi literami napisała trzy słowa. Niezrozumienie, złość, obłuda. Wróciła na miejsce. Nikt więcej nie powstał. Zapadła cisza, ale inna od tej poprzedniej. Tym razem było to niezręczne milczenie, podczas którego można odliczać sekundy do pierwszego słowa, które zostanie wypowiedziane z czyichś ust. Niewiele pomyliła się w swoich obliczeniach. Padło ono z ust jej wychowawczyni. Zapytała dlaczego to właśnie napisała. Odpowiedziała, bo tak czuje, choć wiedziała, że nie takiej odpowiedzi oczekiwała nauczycielka. Drugie pytanie odnosiło się do tego, czego nie rozumie, dlaczego jest zła i co ma oznaczać ta obłuda. Kolejna odpowiedź także nie zadowoliła jej pani profesor, wręcz przeciwnie.
Powiedziała, że nie rozumie całej tej żałoby narodowej i denerwuje ją ona oraz ten sztuczny smutek ludzi. Trafiła do dyrektora. Tłumaczono jej, że tak raczej nie można. Jednak nie przyniosło to rezultatu, wezwano więc jej rodziców. Miała już tego dość. Była zmęczona tym wszystkim i próbą zmiany jej stosunku. Po pierwsze uważała, że ma prawo do własnego zdania, po drugie nie rozumiała postawy ludzi obecnych w gabinecie.
- Przepraszam, ale ja chyba też mam coś do powiedzenia - wypowiedziała te słowa tak nagle, że w pokoju zapadła cisza.
Wstała z krzesła i podeszła do okna.
- Bo widzi pan - zwróciła się głównie do dyrektora- ja nie mam czego żałować. Nie mam też powodu, by płakać. Nie rozumiem całej tej żałoby narodowej trwającej kilka dni oraz ogólnego smutku. Czy to, że decyzją głowy państwa będziemy mieli powszechną żałobę, pomoże rodzinom tych ofiar? Szczerze w to wątpię. Jest to przynajmniej jak dla mnie, zagranie czysto polityczne i marketingowe, bo tak wypada oraz dla poprawy wizerunku. Człowiek potrzebuje wtedy wyciszenia, nie medialnego szumu. Stacje telewizyjne prześcigają się w podawaniu najnowszych informacji widzom. Nierzadko są też na miejscu szybciej niż karetka pogotowia. Relacjonują wszystko przez 24 godziny na dobę. Reporterzy tym swoim spokojnym tonem ogłaszają, że „wszyscy są pogrążeni w żałobie”. Do studia nieustannie zaprasza się ekspertów i psychologów, którzy wciąż na nowo analizują sytuację. Podsycają oni jedynie poczucie strachu i ludzką ciekawość. Nigdy nie dadzą ukojenia najbliższym osobom, które straciły kogoś w tym wypadku. Wtedy nic nie daje ulgi. Ten ból i żal w całości trzeba przeżyć samemu. Nikt nas od niego nie uwolni, nikt też go nie zmniejszy. Później rozpoczyna się szukanie winnego tragedii, czy był to przypadek, błąd ludzki lub jakiejś firmy. Zapowiada się kontrole budynków, z których potem odbędą się może dwie, jeśli dobrze pójdzie. Robi się wszystko co można, deklaruje się pomoc. Za tydzień lub dwa sprawa przycicha, a wcześniejsze deklaracje często pozostają niespełnione. W dzisiejszych czasach niejednokrotnie w pewien sposób zwyczajnie żeruje się na cierpieniu innych, ale tylko wtedy, gdy to cierpienie jest wystarczająco efektowne. Codziennie umierają przecież setki osób, z różnych przyczyn. W wypadkach samochodowych, śmiercią naturalną, popełniając samobójstwo lub tak jak w Afryce, z głodu lub braku leków na choroby, które w Europie zostałyby wyleczone bez problemu. Ale o tym się nie mówi, a jeżeli już to bardzo rzadko. Większości ludzi po prostu to nie interesuje, nie chcą o tym słyszeć. Jest to zbyt powszechne. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, nowego. Dopiero gdy zdarzy się w jakiś sposób niecodzienna tragedia, wtedy zaczyna się o tym mówić. Gdy zginie więcej osób, ogłasza się żałobę narodową, przerywa programy telewizyjne i zamiast nich relacjonuje na żywo wydarzenia z miejsca tragedii. Widzi pan, mój dziadek zginął trzy lata temu w wypadku samochodowym. Kierowca jadący z przeciwka po prostu w niego wjechał. Żadna stacja telewizyjna nawet o tym nie wspomniała. Nie było to wystarczająco spektakularne, jeżeli można tak powiedzieć. Zginęła tylko jedna osoba, do tego mój dziadek nie raczył nawet umrzeć na miejscu, jedynie w szpitalu. Nie zostawił też wielu śladów krwi. Po prostu nie było co pokazać. Nasuwa się pytanie, dlaczego tak się dzieje? Sama śmierć nie jest niczym szczególnym, nadzwyczajnym czy romantycznym, jak uważają niektórzy samobójcy. Nic się po niej nie dzieje. Tylko nasz świat się kończy, pozostały się nie zatrzymuje. Po prostu znikamy, odchodzimy. Kurtyna opada, braw nigdy nie ma. Pojawia się wyłącznie ból i cierpienie najbliższych. Jest to wówczas ten jedyny prawdziwy żal, nie wymuszony żadnym rozporządzeniem pana prezydenta. Być może jest to smutna prawda, ale jednak prawda. Człowiek odczuwa autentyczny smutek i ból w zasadzie jedynie wtedy, gdy tragedia dotyczy jego samego lub jego najbliższego otoczenia, ludzi, których zna. We wszystkich innych przypadkach zdobywamy się jedynie na współczucie. Nie jest to niczym nienaturalnym, bo czy możemy szczerze żałować i opłakiwać osoby tak naprawdę zupełnie nam obce? Nie, ponieważ nasza natura jest inna. Dlatego być może zamiast pytać mnie o to, co napisałam na tablicy, powinno się zapytać innych, piszących, co do tego jestem przekonana, nieprawdę? Dlaczego to robią? Choć nie tylko oni. Być może dlatego, że tak wypada. Społeczeństwo w większości oczekuje powszechnego żalu, tak jak pan teraz ode mnie. Jest to wymuszone żałobą narodową i postawą władz. Chcemy się dostosować, by nikt nie posądził nas o to, że jesteśmy bezduszni. Nie sądzę, aby te oczekiwania podzielały rodziny ofiar. Oni potrzebują teraz czegoś innego, spokoju i wyciszenia. Ostatnio w telewizji pokazywali kolejną relację sprzed budynku, na który bez żadnych zabezpieczeń wspinał się pewien mężczyzna. Zapomniałam, jak się nazywał, ale pan pewnie wie o kogo chodzi, to dość znana postać. Oczywiście taka działalność jest nielegalna, więc było tam także mnóstwo policji i straży pożarnej. Na miejscu oraz przed telewizorami zgromadziło się jeszcze więcej ludzi. Co najmniej 90% z nich, jeśli nie wszyscy, oglądało to z jednego tylko powodu. Sama także się na tym złapałam. Większość osób czekała, aż ten mężczyzna spadnie. Mieli być może cichą nadzieję, że coś się stanie, że tym razem mu się nie uda, że poleje się krew. Wbrew pozorom, gdyby do tego doszło, szok wcale nie byłby mniejszy. Ludzie, którzy byliby na miejscu lub oglądaliby relację na żywo, następnego dnia opowiadaliby o tym i o swoich odczuciach kolegom i koleżankom w szkole czy pracy. Oczywiście nikt nigdy nie wspomniałby o tej chwilowej nadziei na wypadek. Być może wewnętrznie byśmy się tego wstydzili, albo po prostu o tym zapomnieli. Skłaniam się raczej ku tej drugiej opcji. Lud potrzebuje i skrycie domaga się igrzysk. Brzmi to trochę szokująco dla pana? Uczy pan przecież historii. Natura ludzka jest taka sama jak dwa tysiące lat temu, gdy w Rzymie urządzano choćby walki gladiatorów. Jest jedynie w pewien sposób okiełznana przez współczesną cywilizację i kulturę. Jednak istnieją one, tak jak i moralność, tylko w społeczeństwie. W momencie, gdy znajdujemy się w warunkach pozaspołecznych, być może ekstremalnych, jesteśmy zdolni do wielu nadzwyczajnych, ale często też i okrutnych rzeczy. Człowiek niejednokrotnie wydobywa wtedy z siebie swoje najmroczniejsze instynkty. Od czasu do czasu słyszy się o przypadkach znęcania się żołnierzy nad ludnością cywilną lub jeńcami w Afganistanie czy Iraku. Dlaczego? Tam pozornie nie obowiązuje prawo. Zacierają się granice moralne, zarówno te wewnętrzne, jak i te ogólnie przyjęte. W takich warunkach człowiek z bronią w ręku ma władzę i siłę, poddaje się mrokowi własnej duszy. Pytanie, ile jest takich przypadków ludzkiego okrucieństwa, o których się nie mówi? Z pewnością wiele. Pod tym względem jesteśmy zwykłymi zwierzętami, a nieraz bywamy nawet gorsi. Zwierzę zabija z konieczności, w celu zdobycia pożywienia lub w akcie obrony. Nigdy nie robi tego z premedytacją, dla samego jedynie czynu, albo swego rodzaju „zabawy”. Nie znęca się. Dokładnie wie, gdzie zaatakować, aby od razu uśmiercić ofiarę. Tortury są wymysłem tylko i wyłącznie człowieka. Kiedyś, jak być może przyzna mi pan rację, wojny prowadzono w bardziej humanitarny sposób. Życie rycerza i wygrana zależały głównie od tego jak dobrze umiał władać on mieczem. Wynalezienie prochu, strzelb, a później gazów bojowych, czołgów i broni atomowej, zmieniło historię i moralność ludzkości. Wystarczy jeden pocisk, aby w ciągu kilku sekund zniknęła z powierzchni ziemi wioska czy miasto. Dziś wygrywa ten, kto ma lepsze uzbrojenie, a to nierozłącznie wiąże się z ilością posiadanych pieniędzy. Bogatszy ma niezaprzeczalną przewagę nad biedniejszym, który tak naprawdę w jakiś sposób przez cały czas zdany jest na łaskę bardziej zamożnego sąsiada. Ale to chyba czas na tego typu rozważania. Chciałam powiedzieć, że dlatego nie czuję powszechnego żalu i bólu, a jedynie złość i niezrozumienie, dlaczego wykorzystuje się ludzkie cierpienie. Czy w jakiś sposób nie jest to także forma znęcania się nad innymi? Czy w związku z tym moje zdanie i odczucia są czymś złym, nagannym?
Pytanie to utkwiło w ciszy, która od kilku minut panowała w gabinecie. Nie chciała czekać, aż zostanie ona przez kogoś przerwana. Skończyła swój monolog. Nie miała nic więcej do powiedzenia. Wzięła plecak i wyszła. Nikt jej nie zatrzymywał. Wróciła do domu, zjadła obiad. Dzisiaj wieczorem obejrzy jakiś film na DVD. Potem, jak zwykle przed pójściem spać, pomodli się za swojego dziadka. Do modlitwy dołączy także ofiary wczorajszego wypadku oraz ich rodziny. Wierzy, że w ten sposób może im jakoś pomóc. Nie potrzebuje do tego żałoby narodowej i medialnego szumu. Robi to, ponieważ szczerze współczuje najbliższym, którzy stracili wtedy swoje córki, żony, synów, mężów, babcie, dziadków. Wie, że ich ból musi być teraz bardzo duży. Sama nie czuła powszechnego „żalu”, ale współczuła i w głębi serca łączyła się z tymi, którzy naprawdę go teraz odczuwali, tak jak ktoś kiedyś połączył się z nią, gdy zmarł jej najdroższy i jedyny dziadek.