Strona 1 z 1

Kronikarz pana młodego

: sob 28 sie, 2010
autor: Anonymous
Zabłysły mi oczy. A co, jeśli kłamał? – zapytałem w duchu, czując nadciągającą falę frustracji. Gorycz, którą Jarek wlał we mnie osobiście, była przy niej niczym.
Co do Jarka: zawsze mnóstwo obiecuje. Nie potrafię zapomnieć, jak przysiągł kiedyś swojej dziewczynie, niejakiej Ewie, konwój mercedesów na ich weselu. A jeżeli nie mercedesy – powiedział – to karoce. Dobrze?
Momentalnie wezbrała w niej radość, wkrótce przelała się i dziewczyna wpadła mu w objęcia. Tak! – krzyczała. – Mercedesy albo karoce!
Obyło się bez samochodów. Jarek uznał, że odległość między kościołem a domem weselnym jest nieznacząca i obecność aut nie jest konieczna. A konie? Kto myślałby o koniach, kiedy samochody uznaje za niepotrzebne?
Ewa udawała zadowoloną; wiernie strzegła męża przy stoliku, ubrana w białą, zwężoną u dołu suknię. Wyglądała w niej doprawdy uroczo, ta śliczna, błękitnooka blondynka. Przez chwilę pomyślałem nawet, że szkoda, iż jest już zajęta. „Wielka szkoda” – rzekłem w duchu, po czym skwitowałem: - „Ważne, że nie zmarnuje sobie życia”. Ale co z Jarkiem?
Jarek od początku wydawał się dziwny. Krążył dookoła małżonki jak zaślepiony i nie byłoby w tym pewnie nic dziwnego, gdyby nie fakt, że nie raczył na nią choćby od czasu do czasu spojrzeć. Po prostu przesuwał się wokoło wielkimi krokami.
- Co jest? – zapytałem z uśmiechem. – Pilnujesz jej cnoty, czy co?
- Nie rozumiem – odparł. Chyba faktycznie nie rozumiał. I nic w tym nadzwyczajnego, przecież zbudziłem go ze snu na jawie. – Pytam, czy pilnujesz cnoty Ewy, bo łazisz dookoła niej jak strażnik.
- Ach, tak… - westchnął. – No trzeba, co nie?
Pokiwałem głową. Pewnie tak – odpowiedziałem – ale daj jej trochę wolności, niech się zabawi, przecież nie musi iść do łóżka z każdym napotkanym facetem.
Delikatnie wzniósł wzrok i zmierzył wzrokiem grupkę weselników, wciąż wyczekujących pod drzwiami. Najwyraźniej nie zamierzali wejść, pewno byli zbyt zajęci rozmową, by przekroczyć próg, otrzeźwieć i wrzasnąć sobie w twarz: „To czyjś ślub!”.
Zabawa cichła. Ewa wraz z Jarkiem popijali wino w samotności, dzieciaki biegały po sali, a ich rodzice żartowali przy stolikach. Zabawnie wyglądały te pokrzywione, podpite twarze.
- A które dziecko by się nie cieszyło? – zapytał któryś z wujków, głośno rechocząc. – Ja bym się cieszył, jakbym był dzieckiem.
Kawałek dalej, w kącie, teściowa panny młodej drżącymi dłońmi wykręcała czyjś numer na okrągłej tarczy. Była podenerwowała, mówiła łamiącym się głosem: - Tak? Jasne, jasne, nie ma sprawy. Ale powiedz, Mirek, mógłbyś podjechać po dziewiątej?
„Po dziewiątej” – spytałem w myślach. – „Nie za wcześnie? Przecież już siódma…”
Kobieta odłożyła słuchawkę, rękawem przetarła błyszczącą od potu twarz. Aj – westchnęła z boleścią – ale ten czas leci.
Minęła mnie w milczeniu. O dziwo nie zwróciła nawet uwagi na kamerę. Choć nie! – przyśpieszyła na jej widok. Tak, na pewno przyśpieszyła, przewinę i zobaczycie. Widzicie? Tak, to ona, idzie w moją stronę, zaraz przejdzie, przeszła…
Rozległ się głośny śpiew i do sali wparował Robert. I jak, chłopaczki?! – krzyczał na cały głos. – Ano, przepraszam, chłopaczki i dziewczynki!
Pogłaskał przechodzące nieopodal dzieci, po czym przysiadł się do pierwszego lepszego stolika, rozłączając miejscowe papużki nierozłączki: wujostwo pana młodego. Wujek burknął z nieskrywanym oburzeniem, ciocia spuściła wzrok i zabrała się za pałaszowanie gołąbków. Widzicie – mówiła do siedzących naprzeciwko koleżanek – Ewa zawsze mówiła, że bardzo kocha Jarka…
Kobiecinki wzdrygnęły się. To widać – odpowiedziały jednogłośnie, jakby oburzone wątpliwym tonem ciotki. – Przecie, patrz zresztą, ściskają się jak gołąbeczki.
„Ano, gołąbeczki!” – powiedziała ciocia w duchu, wracając do jedzenia. Wpychała do ust olbrzymie, misternie zwijane kęsy. – „Miłość, miłość, wszystko się kończy, babulki”.
Robert przystanął tuż obok mnie.
- I jak? – zapytał. – Dużo przez to – pokazał wizjer – widać?
Skinąłem głową. Dużo – odrzekłem. – Chcesz popatrzeć?
Ucieszył się: - Jasne, nie bój się, nic nie zepsuję. – Przejął ciężki sprzęt, ułożył na ramieniu i powiódł po weselnikach. – Patrz – powiedział – wujciu Bryła coś taki spięty, co nie? Pewnie go ciotka opieprzyła, jak zwykle.
Wujciu Bryła – jak mogłem zapomnieć?! Wujciu Bryła był rodzinną legendą; niespełnionym pisarzem z pociągami alkoholowymi. A jego żona, nazywaliśmy ją Józką, potrafiła zatruwać jego otępiały wódką umysł bez najkrótszej choćby przerwy. Robiła to z gracją godną francuskiej księżniczki.
- Antku – mówiła słodkim głosem – może zechciałbyś poczęstować mnie czerwonym winem?
Bym nie zapomniał: słowo „wino” często zastępowała słowem jej zdaniem konkretniejszym; „trunkiem”, „alkoholem”, „mocnym płynem”. W ten prosty sposób przypadkiem rozbawiała pozostałych, by później spoglądać na nich spode łba w milczeniu. Ale nie rozbawiały wyssane z palca złożenia, lecz sztuczny ton księżnej tej prowincjonalnej księgowej.
- Nauka – powtarzała – nigdy nie była mi obca. Jeszcze jak byłem młoda, to ślęczałam nad książkami godzinami. Lubiłam się uczyć języków, na przykład, bo mi to szybko przychodziło. Tak samo jak z prowadzeniem samochodu – wychwalała swoje umiejętności. – Kiedy Antek kupił mi samochód…
…omal go nie roztrzaskałam – dokończyłem pod nosem. Wszyscy znali tę historię, lecz ona, zapatrzona w siebie „miłośniczka nauki” nie była w stanie tego faktu pojąć, wbić do głowy i w spokoju przyznać: „Oni wiedzą”.
Wskazówki zegara ciągnęły się, podtrute przetrawionym alkoholem. Nawet panna młoda nie była w stanie pobudzić ich swymi zgrabnymi nogami, wystającymi teraz bez jej wiedzy spod stołu. I trudno się im dziwić – nawet dla mnie nie stanowiły już nic ciekawego.
Czułem opadające powieki, zmęczone dźwiganiem barki odmawiały posłuszeństwa. „Czas odpocząć, ile jeszcze wytrzymam?”.
Robert przysnął w kuchni, a opiekowała się nim Mariola, wpatrzona weń jak w obrazek. „To dobry czas” – pomyślałem – „przynajmniej czegoś się o sobie dowiedzą”.
Po drugiej młodzi zniknęli. O ich dawnej obecności przypominał jedynie welon, pozostawiony przez świeżo upieczoną żonę. Był czymś wspaniałym na tym tandetnym, peerelowskim blacie zastawionym kiczowatymi ozdóbkami, wymyślnymi potrawami i gasnącymi świeczkami.
„Jeśli go nie okłamała” – zastanawiałem się – „to teraz świetnie się bawią. A jeśli oszukała, od razu Jarek będzie wiedział, że dopuściła się przedmałżeńskiego kłamstwa. Podobnie jak przedmałżeńskiej miłości. To się czuje”.
Wygiąłem wargi w lekkim uśmiechu. Tak – wydusiłem na samą myśl o dziewczynie – on już wie.

: wt 31 sie, 2010
autor: Mariola Kruszewska
[quote=""mstronicki""]Kawałek dalej, w kącie,[/quote]Kawałki zostaw dla tortu.
Mam wrażenie, że opis wesela i weselników miał być sarkastyczny, więc chciałabym czytać więcej takich zgrabnych , dowcipnych fragmentów:
Nawet panna młoda nie była w stanie pobudzić ich swymi zgrabnymi nogami, wystającymi teraz bez jej wiedzy spod stołu.
Wpychała do ust olbrzymie, misternie zwijane kęsy.

: wt 31 sie, 2010
autor: Anonymous
Dziękuję, Emde, za opinię. I o to głównie w tekście chodziło.

: śr 01 wrz, 2010
autor: Michael
Pochłonąłem Twojego "Kronikarza". Smakowało.

Pozdrawiam

Michael

: śr 01 wrz, 2010
autor: Anonymous
Cześć, Michael! Wspaniale, że Ci się "Kronikarz..." spodobał, ale mimo wszystko chciałbym wrzucić go jeszcze raz do Worda i nieco się trochę nim posilić - a tu i ówdzie coś dodać, tu usunąć.

Dobrej nocy!

: czw 02 wrz, 2010
autor: Michael
Cześć, Mark! W takim razie smacznego. Ale korygować tekst możesz i w Ogrodzie, korzystając z opcji "edytuj" w prawym górnym rogu.

Dobrego popołudnia i wieczoru!

Pozdrawiam

Michael

: czw 02 wrz, 2010
autor: Anonymous
Michael, gdy zajdą jakieś zmiany, zobaczysz je tutaj.