Wielofunkcyjność 5
: śr 26 lis, 2008
Mijały miesiące. Jaś chodził z ochotą do przedszkola. Zawsze miał coś do opowiedzenia.
Początkowo pytany o kolegów odpowiadał niechętnie. Teraz już Maria wie dlaczego. Przez pierwsze dni czuł się zagubiony. Wszyscy się znali, a on, pięciolatek, dopiero zaczynał przedszkolną edukację. Pani Bożena szybko zorientowała się, że w Jaśku jest potencjał. Tak to określiła, a kiedy przygotowywano występy dla rodziców, związane z dniem patrona, obsadziła go w głównej roli. Stałym bywalcom trudno było przełknąć taki dyshonor, bo to oni przecież od dwóch lat żyli pod patronatem Kubusia Puchatka, a Jasiek jest nowym, który na odegranie swojej roli w ich świecie powinien poczekać.
Przez jakiś czas wołali za nim Pituś, niby od wiecznie stojącej kępki włosów na czubku głowy, ale pani Bożena szybko utemperowała wojownicze zapędy grupy i po kilku tygodniach Jasiek był ich najlepszym z najlepszych kumpli. Nawet podobało im się jego imię, którym wyróżniał się wśród Patryków, Oktawii, Tarzycjuszy i Nikodemów. Dla nich brzmiało egzotycznie, choć kilku kolegów miało dziadków lub wujków o tym imieniu.
Święto Kubusia Puchatka było najprawdziwszym świętem. Dzieci przyszły ładnie ubrane. Wszystkie grały jakąś rolę w przedstawieniu. Przebrane za przyjaciół patrona, czy po prostu jego wielbicieli, odpowiednim strojem podkreślały wagę uroczystości.
Uczta była nie byle jaka. Każdy uczestnik i gość miał okazję posmakować chrupek maczanych w najprawdziwszym miodzie. Śmiechu przy tym było co niemiara, kiedy słodycz spływała po brodach - nie tylko maluchów, ale i gości. Zaprzyjaźniony fotograf miał zajęcie. Jasiek z dumą pozował w stroju Kubusia z Mamą . To jego pierwsze w życiu fotka i to jeszcze z Mamą. Stał dumny, jakby co najmniej wrócił z odsieczy wiedeńskiej pokonawszy Turków. Marii wiele brakowało do Marysieńki Sobieskiej, ale uśmiechała się nieśmiało. Prawie tak samo jak na ślubnej fotografii.
Kiedy to było? Wydawało jej się, że nie dziesięć lat temu, a cały wiek. Już pięć lat sama zajmowała się dziećmi. Jakby spojrzeć uczciwie, to właściwie tylko ona, od urodzenia Małgosi i Jaśka zajmowała się nimi. Było trochę epizodycznych wspólnych spacerów, brania maleńkiego Jaśka na ręce. Potem już tylko pustka.
Zbliżał się kolejny dzień Wszystkich Świętych i jak co roku Maria biła się z myślami, czy opowiedzieć synowi prawdę o Ojcu. Wiedział już, że nie ma Taty, a zaczął się o Niego dopytywać teraz. Od czasu, kiedy chodzi do przedszkola, zainteresowanie Ojcem wzrosło. Inni przychodzili po swoje dzieci, a po niego przychodziła zawsze Mama. Jak tylko sięgał pamięcią, tylko Ona była zawsze koło niego i Małgosi. Męczyły go pytania. Jaki był? Wysoki czy niski? Czarny, szatyn czy blondyn? Czy uśmiechał się tak jak tato Nikiego do wszystkich dzieci? Już nawet nie było istotne, czy mieli kiedykolwiek samochód, bo Jaśkowi wystarczało, że samochód taki jak potrzeba, ma Kubica. I wygrywa! On, Jasiek, też kiedyś będzie!
A prawda o Ojcu była smutna.
CDNN..... :!:
Początkowo pytany o kolegów odpowiadał niechętnie. Teraz już Maria wie dlaczego. Przez pierwsze dni czuł się zagubiony. Wszyscy się znali, a on, pięciolatek, dopiero zaczynał przedszkolną edukację. Pani Bożena szybko zorientowała się, że w Jaśku jest potencjał. Tak to określiła, a kiedy przygotowywano występy dla rodziców, związane z dniem patrona, obsadziła go w głównej roli. Stałym bywalcom trudno było przełknąć taki dyshonor, bo to oni przecież od dwóch lat żyli pod patronatem Kubusia Puchatka, a Jasiek jest nowym, który na odegranie swojej roli w ich świecie powinien poczekać.
Przez jakiś czas wołali za nim Pituś, niby od wiecznie stojącej kępki włosów na czubku głowy, ale pani Bożena szybko utemperowała wojownicze zapędy grupy i po kilku tygodniach Jasiek był ich najlepszym z najlepszych kumpli. Nawet podobało im się jego imię, którym wyróżniał się wśród Patryków, Oktawii, Tarzycjuszy i Nikodemów. Dla nich brzmiało egzotycznie, choć kilku kolegów miało dziadków lub wujków o tym imieniu.
Święto Kubusia Puchatka było najprawdziwszym świętem. Dzieci przyszły ładnie ubrane. Wszystkie grały jakąś rolę w przedstawieniu. Przebrane za przyjaciół patrona, czy po prostu jego wielbicieli, odpowiednim strojem podkreślały wagę uroczystości.
Uczta była nie byle jaka. Każdy uczestnik i gość miał okazję posmakować chrupek maczanych w najprawdziwszym miodzie. Śmiechu przy tym było co niemiara, kiedy słodycz spływała po brodach - nie tylko maluchów, ale i gości. Zaprzyjaźniony fotograf miał zajęcie. Jasiek z dumą pozował w stroju Kubusia z Mamą . To jego pierwsze w życiu fotka i to jeszcze z Mamą. Stał dumny, jakby co najmniej wrócił z odsieczy wiedeńskiej pokonawszy Turków. Marii wiele brakowało do Marysieńki Sobieskiej, ale uśmiechała się nieśmiało. Prawie tak samo jak na ślubnej fotografii.
Kiedy to było? Wydawało jej się, że nie dziesięć lat temu, a cały wiek. Już pięć lat sama zajmowała się dziećmi. Jakby spojrzeć uczciwie, to właściwie tylko ona, od urodzenia Małgosi i Jaśka zajmowała się nimi. Było trochę epizodycznych wspólnych spacerów, brania maleńkiego Jaśka na ręce. Potem już tylko pustka.
Zbliżał się kolejny dzień Wszystkich Świętych i jak co roku Maria biła się z myślami, czy opowiedzieć synowi prawdę o Ojcu. Wiedział już, że nie ma Taty, a zaczął się o Niego dopytywać teraz. Od czasu, kiedy chodzi do przedszkola, zainteresowanie Ojcem wzrosło. Inni przychodzili po swoje dzieci, a po niego przychodziła zawsze Mama. Jak tylko sięgał pamięcią, tylko Ona była zawsze koło niego i Małgosi. Męczyły go pytania. Jaki był? Wysoki czy niski? Czarny, szatyn czy blondyn? Czy uśmiechał się tak jak tato Nikiego do wszystkich dzieci? Już nawet nie było istotne, czy mieli kiedykolwiek samochód, bo Jaśkowi wystarczało, że samochód taki jak potrzeba, ma Kubica. I wygrywa! On, Jasiek, też kiedyś będzie!
A prawda o Ojcu była smutna.
CDNN..... :!: