Karol Maliszewski
Moderator: Tomasz Kowalczyk
Mam ogromną przyjemność chodzić na wykłady tego pana i muszę powiedzieć, że jest on dla mnie ideałem nauczyciela, wykładowcy. To najmilszy człowiek na świecie, a do tego z niesamowitą pasją, zapałem i energią do szerzenia miłości do poezji <img>
Ze Staffa
Człowiek pochyla się nad kotem
rozmazanym nad asfalcie;
co teraz? Co potem?
Widzę to i udaję,
że wszystko w porządku.
Kolej rzeczy mnie pozdrawia,
odsłaniając zęby w rządku.
[size=99px][ Dodano: 2010-01-21, 18:42 ][/size]
Prosta historia
Do tylu kościołów wchodziłem
daremnie, gipsowe figurki śmiały się ze mnie...
Pozostawione dzieci płakały,
resztki Boga trzeba było wyskrobywać
z ich zabłoconych kurtek,
ojciec buszował w knajpach, nawiedzał dziwki,
świat oddalał się jak chybotliwy wagonik
bez konduktora, bez maszynisty;
potem takie same dzieci spotykałem
w szkołach, uczyłem je poprawnej pisowni
własnych nazwisk, wpatrywały się we mnie
jak w maszynistę, wybierałem z nich
najlepsze do składu na mecz
z sąsiednią biedą, i kiedy obrzucały się błotem
na boisku pod hałdą, miałem łzy w oczach.
Wiem, miało być o Bogu.
Ludzie po drugiej stronie
Ludzie po drugiej stronie ulicy,
gdy mi przywożą węgiel
i podnosi się mgła,
z zapartym tchem śledzący
manewry multikara.
Wreszcie wpasowuje się
zmarzniętą dupką w secesyjną bramę,
by wysrać tonę lub dwie
na środku korytarza.
Taki jeden liczący na miał
czai się z workiem.
Niemowa kręcący głową,
przekonany, że gość urwie lusterko
na gzymsie, ale jednak nie.
Starsza pani w filcowych botkach
z opieki społecznej
metalicznym głosem dworcowej szczekaczki
coś mu tam oznajmia,
a mnie pyta, kiedy się to wszystko skończy.
Wszystko to się dawno skończyło,
teraz żyjemy w kawałkach wszystkiego,
w bryłach. Nie chce mi wierzyć.
I ten jej uśmiech z przeceny.
Ze Staffa
Człowiek pochyla się nad kotem
rozmazanym nad asfalcie;
co teraz? Co potem?
Widzę to i udaję,
że wszystko w porządku.
Kolej rzeczy mnie pozdrawia,
odsłaniając zęby w rządku.
[size=99px][ Dodano: 2010-01-21, 18:42 ][/size]
Prosta historia
Do tylu kościołów wchodziłem
daremnie, gipsowe figurki śmiały się ze mnie...
Pozostawione dzieci płakały,
resztki Boga trzeba było wyskrobywać
z ich zabłoconych kurtek,
ojciec buszował w knajpach, nawiedzał dziwki,
świat oddalał się jak chybotliwy wagonik
bez konduktora, bez maszynisty;
potem takie same dzieci spotykałem
w szkołach, uczyłem je poprawnej pisowni
własnych nazwisk, wpatrywały się we mnie
jak w maszynistę, wybierałem z nich
najlepsze do składu na mecz
z sąsiednią biedą, i kiedy obrzucały się błotem
na boisku pod hałdą, miałem łzy w oczach.
Wiem, miało być o Bogu.
Ludzie po drugiej stronie
Ludzie po drugiej stronie ulicy,
gdy mi przywożą węgiel
i podnosi się mgła,
z zapartym tchem śledzący
manewry multikara.
Wreszcie wpasowuje się
zmarzniętą dupką w secesyjną bramę,
by wysrać tonę lub dwie
na środku korytarza.
Taki jeden liczący na miał
czai się z workiem.
Niemowa kręcący głową,
przekonany, że gość urwie lusterko
na gzymsie, ale jednak nie.
Starsza pani w filcowych botkach
z opieki społecznej
metalicznym głosem dworcowej szczekaczki
coś mu tam oznajmia,
a mnie pyta, kiedy się to wszystko skończy.
Wszystko to się dawno skończyło,
teraz żyjemy w kawałkach wszystkiego,
w bryłach. Nie chce mi wierzyć.
I ten jej uśmiech z przeceny.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Anonymous, łącznie zmieniany 1 raz.