Walt Whitman

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Anonymous

Post autor: Anonymous »

Zazwyczaj czytam literaturę i uczę się jej hurtowo, bo nigdy nie wiem czy starczy mi cierpliwości, albo czy gdzieś ,,za minutę" nie wyjadę, ale twórczość tego pana przykuła mnie do stołu/krzesła/podłogi/łóżka na kilkadziesiąt godzin [ w końcu musiałem coś zjeść ]. Najśmieszniejsze jest to, że czytając go nie miałem pojęcia o jego sławie. Myślałem, że to raczej mniej znany twórca, a tu BUM!



Whitman Walt - (ur. 31 maja 1819 w Huntington na Long Island, zm. 26 marca 1892 w Camden), amerykański poeta, uważany za jednego z patronów współczesnej literatury amerykańskiej. Przez wielu okrzyknięty mianem "największego amerykańskiego poety" oraz ojca wiersza wolnego.


MARTWY DOM MIASTA

Przy miejskiej kostnicy, przy bramie
Chodząc bez celu, kierując się dźwiękiem dzwonków
Stanąłem zadziwiony - bo oto! kształt odrzucony, przywieziono biedną martwą prostytutkę;
Nikt się nie troszczy o jej ciało, złożono je na mokrej posadzce.
Boska kobieta, jej ciało - widzę to ciało - tylko na nie patrzę,
Ten dom pełen niegdyś uczuć i piękności - nic więcej nie dostrzegam;
Ani ten zimny spokój, ani woda cieknąca z kranu, ani przeraźliwy odór nie robią na mnie wrażenia;
Tylko ten dom - ten cudowny dom - ten delikatny piękny dom - ta ruina!
Ten nieśmiertelny dom, więcej niż wszystkie rzędy domów jakie kiedykolwiek zbudowano,
Niż Kapitol z białą kopułą, z dostojną figurą na czubku - albo niż katedry o wysokich wieżach,
Ten malutki domek, więcej niż one wszystkie - biedny, nieszczęsny dom!
Przepiękny, przeraźliwy wrak! wynajęty Duszy! sam Duszą!
Zapomniany, unikany domu! weź jeden oddech moich drżących warg;
Weź tę łzę upuszczoną gdy odchodzę, bo myślałem o tobie,
Martwy dom miłości! dom szaleństwa i grzechu, zniszczony! strzaskany!
Dom życia - niedawno rozgadany i roześmiany - ale, biedny dom! martwy nawet wtedy!
Miesiące, lata, rozbrzmiewający, przystrojony dom - ale martwy, martwy, martwy!


MY DWOJE

Tak długo dawaliśmy się zwodzić, my dwoje.
Teraz przemienieni, bystro umykamy, jak umyka Przyroda.
My jesteśmy Przyrodą, długo nieobecni, teraz powracamy,
Stajemy się roślinami, łodygą, listowiem, korzeniami, korą,
Tkwimy w ziemi, jesteśmy skałą i skałą,
Jesteśmy dębem i dębem, rośniemy obok siebie,
Pasiemy się we dwoje pośród stad gotowych do biegu,
Jesteśmy dwie ryby pływające w morzu razem,
Jesteśmy czym jest kwiat akacji, nasz zapach w alejach rano i wieczorem,
Jesteśmy też ziarnisty brud zwierząt, jarzyn, minerałów,
Jesteśmy dwa drapieżne jastrzębie, szybujemy wysoko i patrzymy w dół,
Jesteśmy dwa jaśniejące słońca, to my na orbitach i między gwiazdami jak dwie komety,
W pogoni, szczerząc kły, czworonożni w lasach, skaczemy na zwierzynę,
Jesteśmy dwa obłoki rankiem i po południu nad głową,
Jesteśmy łączące się morza, dwie z tych wesołych fal, które kładą się jedna na drugiej
[i wzajemnie zwilżają siebie,
Jesteśmy śnieg, deszcz, chłód, mrok, jesteśmy każdy wytwór i oddziaływanie ziemi,
Krążyliśmy i krążyliśmy, aż znów powracamy do domu,
Została nam tylko wolność i tylko nasza radość.




Kobieta wyczekuje mnie


Kobieta wyczekuje mnie, zawiera wszystko, nie braknie jej nic;
Lecz brakowałoby wszystko, gdyby nie było w niej płci
ni mlecza mężczyzny, jakiego trzeba.

Płeć wszystko zawiera, ciała, dusze,
Idee, dowody czystości, wrażliwości, cele, obwieszczenia,
Pieśni, nakazy, zdrowie, dumę, tajniki macierzyństwa,
mleko nasienne.
Nadzieje wszystkie, dobrodziejstwa, rozdawnictwa,
wszelkie pasje, miłości, piękna, cudowności ziemi,
Wszelkie rządy, sędziów, bogów, przewodników ziemi,
Wszystko to w płci, jako jej części i racje jej istnienia.
Bez wstydu mężczyzna, taki, jakim go wielbię, zna
i przyznaje się do uciech swej płci,
Bez wstydu kobieta, taka, jaką ją wielbię, zna
i przyznaje się do uciech swej płci,

Tedy nie obchodzą mnie kobiety nieczułe;
Pragnę pójść z tą, która mnie wyczekuje, z kobietami,
które mają krew gorącą i potrafią mi uczynić
zadość,
Widzę, że pojmują mnie i nie odwracają oczu,
Widzę, że są mnie godne, tych oto kobiet pragnę być
wytrwałym małżonkiem.

Nie ustępują mi w niczym;
Mają twarz opaloną od słońc promieniujących i od
wiatrów, które dmą,
Ich ciało posiada dawną boską gibkość, skóra dawną
pyszną, boską prężność,
Potrafią pływać, wiosłować, dosiąść konia, walczyć,
polować, biec, uderzać, umykać i napastować,
opierać, bronić się,
Są krańcowe w przysługującym im prawie, są spokojne,
przezrocze, doskonale władające sobą.

Przyciągam Cię ku sobie, kobieto,
Nie mogę zezwolić, abyś mnie minęła, muszę
wyświadczyć ci dobro;
Jesteś dla mnie, a jam jest dla ciebie, nie tylko dla
miłości nas samych, lecz również dla miłości
innych;
W tobie drzemią więksi jeszcze bohaterowie, więksi
jeszcze pieśniarze
i wzdragają się, aby zbudził ich inny mężczyzna niźli ja.

To właśnie jestem ja , kobieto, widzę drogę moją;
Jestem srogi, gorzki, bezmierny, nieugięty, ale ciebie
kocham;
Pójdź, nie zranię cię bardziej, niźli trzeba;
Rozlewam ciecz, która rozpleni chłopców i dziewczęta,
godne tych Stanów Zjednoczonych; wkraczam
muskułem szorstkim i uważnym
i przenikam bardzo skutecznie, i nie słucham
jakichkolwiek ubolewań,
I nie mogę się cofnąć, zanim nie przekażę ci tego, co
tak długo nagromadziło się we mnie.

Poprzez ciebie wyrzucam zatamowane rzeki mej istoty.
W tobie z góry umieszczam lata tysiączne,
Na tobie szczepię to, co najdroższe ze mnie i z Ameryki,
Krople, które w ciebie przesączam, wzrosną w gorące
i potężne dziewki, w artystów jutra, w muzyków,
w pieśniarzy;
Potomstwo, które poczynam w tobie, pocznie z kolei;
Domagam się, aby skończeni mężczyźni, aby skończone
kobiety wynikły z mych darów miłosnych;
Wyczekuję ich, aby sprzęgli się kiedyś pospołu, jak my
się sprzęgamy teraz;
Liczę na owoce ich tryskających zroszeń, jak liczę na
owoce tryskających zroszeń, które oddaję w tej
godzinie.
I czuwać będę nad żniwami miłości, narodzinami,
życiem, śmiercią, nieśmiertelnością, które
rozsiewam tej oto godziny, tak miłośnie.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Anonymous, łącznie zmieniany 1 raz.
judzin
Posty: 6
Rejestracja: pt 09 sty, 2009
Lokalizacja: NRW

Post autor: judzin »

bardzo lubię tego poetę
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez judzin, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Korien
Posty: 431
Rejestracja: śr 28 paź, 2009

Post autor: Korien »

Wyruszając z rybokształtnego Paumanok, gdzie się
urodziłem,
Dobrze poczęty, wychowany przez doskonałą matkę,
Wędrujący przez wiele krajów, miłośnik tłumnych ulic,
Mieszkaniec Mannahatty, mojego miasta, albo wędrujący
przez południowe sawanny,
Żołniez spoczywający w obozie albo dźwigający plecak
i strzelbę, górnik w Kalifornii;
Wiodący nieokrzesany żywot w borach Dakoty, jedzący
mięso, pijący wodę ze źródła
Albo odchądzący w jakieś głębokie pustkowie, aby dumać
i rozmyslać,
Z dala od zgiełku tłumów, w samotności upojony
i szczęśliwy,
Ddostrzegający nową swobodną dawczynię, wartko płynącą
Missouri , patrzacy na potężna Niagarę,
Patrzący na stada bawołów pasących się na równinach,
bawołów kosmatych o mocnych piersiach,
Na ziemię, skały, kwiaty piątego miesiąca, gwiazdy, deszcz
i śnieg, to zadziwienie moje,
Studiujący dogłębnie tony ptaka przedrzeźniacza i lot
górskiego sokoła,
Słuchający o świcie niezrównanego dźwięku, śpiewu drozda
pustelnika z nadbagiennych cedrów,
Samotny, śpiewający w ziemi Zachodu, przebijam drogę
do Nowego Świata.



tłumaczenie: Zygmunt Kubiak

[size=99px][ Dodano: 2010-04-06, 11:20 ][/size]
Niewzruszenie


Niewzruszenie i stopą swobodną stojąc pośród natury
Mistrz lub mistrzyni wszystkiego i pewny siebie wśród
spraw irracjonalnych -
Nasycony jak one, bierny, wrażliwy, milczący jak one,
Szukający zajęcia, ubóstwa, sławy, słabostek, zbrodni mniej
ważkich, niż przypuszcałem -
Czyli się znajdę w obliczu Zatoki Meksykańskiej, czy
w Manhattanie lub Tennessee, na dalekiej północy
lub w głębi kraju,
Czy będę koczownikiem nadbrzeżnym, czy też człowiekiem
lasów, farmerem w Stanach czy na wybrzeżu, nad
jeziorami albo w Kanadzie -
Gdziekolwiek wypadnie mi żyć, o! - być sobą wobec
wydarzeń
I stawiać czoło nocy, burzom, głodom, śmieszności,
przypadkom i zawodom tak, jak to czynią drzewa
i zwierzęta!



tłumaczenie: Włodzimierz Lewik



Noc na preriach

Noc na preriach,
Już po kolacji, przygasa, tli się ognisko,
Zmęczeni emigranci śpią, owinięci w koce.
Sam idę w ciemność, przystaję i patrzę na gwiazdy.
Wydaje mi się, że ich nigdy dotąd nie pojąłem.
Teraz wstępuje we mnie pokój i nieśmiertelność,
Pochwalam śmierć i sumuję dane.
Jakie skróty! Jaka zgodność! Jaka plenitudo!
Ten sam dawny człowiek i dusza - te same stare dążenia i treści.
Wierzyłem we wspaniałość dnia, aż nie-dzień pokazał mi inną,
Myślałem dość o tej planecie, aż otoczyły mnie miriady planet.
Przestrzeń i wieczność napełniły mnie, siebie zmierzę ich miarą,
Żywoty innych planet przeniknęły mnie, zrównane z żywotami na ziemi
Albo czekające, żeby się zrównać, albo wyższe od naszych.
Odtąd będę pamiętał, że są, jak jest moje życie,
Jak życie ludzi, którzy doszli tam, gdzie ja doszedłem, albo kiedyś dojdą.
Teraz już wiem, życie nie zdoła pokazać mi wszystkiego, jak nie zdoła
dzień.
Teraz już wiem, mam czekać na to, co śmierć mi pokaże.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Korien, łącznie zmieniany 1 raz.