...Joanna Treder
Moderator: Tomasz Kowalczyk
Ryby i owoce morza
Wystarczy leżeć sztywno i się wsłuchać
W zielono-rybny oddech własnej skóry;
Dorsz upieczony z ludzkim palcem w brzuchu.
Rankiem na kołdrze odciśnięty Turyn.
Oknem nadpływa wieczorne Šventoi:
W chwili słabości o pamięć się oprę.
Ranek dyszące ściany uspokoi,
Szyjki homarów zabulgoczą z koprem.
Ciii – skrzypot muszli głuszą zwały błota.
Kolejny wieczór idzie skakać z mostu.
Rankiem na plaży będzie się trzepotać
Butelka Sophii o zapachu octu.
Wystarczy leżeć sztywno i się wsłuchać
W zielono-rybny oddech własnej skóry;
Dorsz upieczony z ludzkim palcem w brzuchu.
Rankiem na kołdrze odciśnięty Turyn.
Oknem nadpływa wieczorne Šventoi:
W chwili słabości o pamięć się oprę.
Ranek dyszące ściany uspokoi,
Szyjki homarów zabulgoczą z koprem.
Ciii – skrzypot muszli głuszą zwały błota.
Kolejny wieczór idzie skakać z mostu.
Rankiem na plaży będzie się trzepotać
Butelka Sophii o zapachu octu.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Mithril, łącznie zmieniany 1 raz.
Barykada
Psychoza się przenosi tylko drogą płciową.
Tu niebo tłustą czernią jak asfalt się poci,
Na skórze pęka komar – krwi przejrzały owoc;
Wiatr niesie pomruk mołni, bezwiedny i koci.
O Boże, tutaj w domkach drewnianych mieszkają
Kruegery, Maksy Schrecki, Borisy Karloffy,
Nożycorękie monstra. Tu, w tym obcym kraju
Psychoza nam dyktuje patetyczne strofy,
Symfonie na trzy palce mężczyzny i blady
Pączek kobiecej pięści stulony na żądle.
Z kruchych skorup rutyny stawiam barykady,
Wilgotną, drżącą rybą języka się modlę.
W katedrze leśnych przeczuć, w gradobiciu szyszek
Co noc do ust ci będę podawać swój sutek
Jak hostię z waleriany, by ukoić ciszę,
By w jamie gardła zdławić tężejący smutek.
co poniektórzy trzymają kciuki za ,,pisanie" Joasi <img>
Psychoza się przenosi tylko drogą płciową.
Tu niebo tłustą czernią jak asfalt się poci,
Na skórze pęka komar – krwi przejrzały owoc;
Wiatr niesie pomruk mołni, bezwiedny i koci.
O Boże, tutaj w domkach drewnianych mieszkają
Kruegery, Maksy Schrecki, Borisy Karloffy,
Nożycorękie monstra. Tu, w tym obcym kraju
Psychoza nam dyktuje patetyczne strofy,
Symfonie na trzy palce mężczyzny i blady
Pączek kobiecej pięści stulony na żądle.
Z kruchych skorup rutyny stawiam barykady,
Wilgotną, drżącą rybą języka się modlę.
W katedrze leśnych przeczuć, w gradobiciu szyszek
Co noc do ust ci będę podawać swój sutek
Jak hostię z waleriany, by ukoić ciszę,
By w jamie gardła zdławić tężejący smutek.
co poniektórzy trzymają kciuki za ,,pisanie" Joasi <img>
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Korien, łącznie zmieniany 1 raz.
trzymają i to mocno, oraz kibicują
Voyeuryzm
- Joanna Treder
Natrętny parias patrzy i widzi jak ulał:
Tkwiąca wątpliwość jest już cienka jak bibuła.
Usta jego spękane próżną chęcią picia,
Ręce drżące od głodu i związane smyczą.
Kuli się jak żarówka w lepkiej garści nocy,
Na ledwie oświetlone udo ślinę toczy.
Nie przez firanki wstydu i wódki, lecz z bliska
Jestem tajną komunią szczepu voyeurystów.
Voyeuryzm
- Joanna Treder
Natrętny parias patrzy i widzi jak ulał:
Tkwiąca wątpliwość jest już cienka jak bibuła.
Usta jego spękane próżną chęcią picia,
Ręce drżące od głodu i związane smyczą.
Kuli się jak żarówka w lepkiej garści nocy,
Na ledwie oświetlone udo ślinę toczy.
Nie przez firanki wstydu i wódki, lecz z bliska
Jestem tajną komunią szczepu voyeurystów.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Mithril, łącznie zmieniany 1 raz.
Gangrena
::: Joanna Treder :::
Nie zasnę, Lady Makbet nie zaśnie już więcej –
Makbet zabija sen, niewinny sprośny ściek
Dla naszych resztek, brudów miłosnych i nędznych
Ogryzków palców. Makbet obgryza mój sen.
Ale im bardziej bęben pralki się rozpędza,
Tym prędzej brud zagarnia i składa na dnie.
Chodzę po całym mieście w stroju średniowiecznym,
A na plecach mam pewnie napisane „kot”,
Będę więc miauczeć w rui do kolejnych przecznic.
Chodzę po mieście, dając pożywienie snom.
Więcej smacznych zapachów byłoby na poszwie,
Ale matka zdążyła już zmienić mi pościel.
::: Joanna Treder :::
Nie zasnę, Lady Makbet nie zaśnie już więcej –
Makbet zabija sen, niewinny sprośny ściek
Dla naszych resztek, brudów miłosnych i nędznych
Ogryzków palców. Makbet obgryza mój sen.
Ale im bardziej bęben pralki się rozpędza,
Tym prędzej brud zagarnia i składa na dnie.
Chodzę po całym mieście w stroju średniowiecznym,
A na plecach mam pewnie napisane „kot”,
Będę więc miauczeć w rui do kolejnych przecznic.
Chodzę po mieście, dając pożywienie snom.
Więcej smacznych zapachów byłoby na poszwie,
Ale matka zdążyła już zmienić mi pościel.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Irena, łącznie zmieniany 1 raz.
" siła pióra leży w pokorze do własnego słowa"- Mithril