Michel Houllebecq

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Korien
Posty: 431
Rejestracja: śr 28 paź, 2009

Post autor: Korien »

Michel Houllebecq - Michel Houellebecq (właśc. Michel Thomas, ur. 26 lutego 1958 na wyspie Reunion) – francuski pisarz, eseista, poeta.


[img]http://2.bp.blogspot.com/_4UJbE_n1-VA/R ... lebecq.jpg[/img]


Świat zewnętrzny



Coś martwego jest we mnie, gdzieś tam w głębi duszy,
Brak mi radości, coś mnie jakby trupem czyni,
Bez kawałeczka zimy nigdzie się nie ruszam,
W centrum Paryża żyję niczym na pustyni.

W ciągu dnia kupić piwo wyjdę sobie czasem,
W supermarkecie stoi kilku starszych gości,
Ich nieobecne oczy omijam z łatwością,
Nie mam także ochoty rozmawiać przy kasie.
Nic mi do tych, dla których zawsze byłem chory;
Do psucia atmosfery również miałem talent,
Doznawałem poczucia pustki do tej pory,
A także niepowodzeń, cierpienia i żalu.

Nic nie przerywa nigdy sennego marzenia,
Które jest moim dzisiaj i przyszłość mi plecie.
Ja sam, według lekarzy, jestem sobie winny.
Prawda, trochę się wstydzę, milczeć powinienem;
Ponuro obserwuję płynące godziny,
Pory roku mijają gdzieś w zewnętrznym świecie.




Niepogodzony



Mój ojciec był samotnym i wulgarnym wałem,
Sam przed telewizorem z klęską, swoją zmorą,
Snuł różne dziwne plany, a przy tym nietrwałe,
Lecz miał radochę z tego, że wszystkie w łeb biorą.
Traktował mnie jak szczura, którego się goni,
Odpychał go sam pomysł posiadania syna.
Mój widok był mu wstrętny, bo mu przypominał,
Że zostanę wśród żywych, gdy będzie już po nim.

Umierał jakoś w kwietniu, poskręcany cały,
Jęcząc, wyglądem zdradzał bezgraniczną wściekłość.
Chyba co trzy minuty robił matce piekło,
Szydził z wiosny, powtarzał prostackie kawały.
Na końcu, tuż przed jego ostatnim oddechem,
Spostrzegłem, że mu jakby ulżyło na chwilę,
„Kąpię się cały w szczynach”, powiedział z uśmiechem,
Po czym lekko zacharczał i to było tyle.




***


Lubię przytułki bólu, szpitale, gdzie starzy,
Chorzy ludzie zmieniają się z wolna w organy
Pod okiem obojętnych lub drwiących lekarzy,
Którzy drapią się w głowę i jedzą banany.
W czystych salach, skąd jednak ohyda wyziera,
Dostrzega się tę nicość, która ich otacza,
Zwłaszcza to widać rano, gdy się ich ubiera,
I słychać to o fajkę błaganie palacza.

Starzy umieją płakać dźwięku nie wydając,
Zapominają myśli i proste wyrazy,
Nie śmieją się zbyt często, a wszystko, co mają
Przez te kilka miesięcy przed ostatnią fazą,
To tych prostych słów parę, wciąż tych samych prawie:
Dziękuję, syn, jak zwykle, przyjdzie w poniedziałek;
Nie jestem głodny, syn się w końcu jednak zjawi.
Syna nie ma, a ręce mają prawie białe.







przełożył Maciej Froński
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Korien, łącznie zmieniany 1 raz.