Andrzej Sosnowski

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Anonymous

Post autor: Anonymous »

Andrzej Sosnowski (ur. 29 maja 1959 r. w Warszawie) – polski poeta i tłumacz. Redaktor Literatury na Świecie. Ukończył anglistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Laureat m.in. Nagrody im. Kościelskich i nagrody miesięcznika Odra. Wydał dziewięć tomów wierszy, dwa prozy; tłumaczył m.in. takich autorów, jak Ezra Pound, John Ashbery, Elizabeth Bishop, John Cage, Ronald Firbank, Harry Mathews. Poezja Andrzeja Sosnowskiego, posługująca się wielowarstwową metaforyką, uważana jest powszechnie przez krytyków za unikalne zjawisko we współczesnej polskiej literaturze. Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.




Latem 1987



A było tak, że twoja śmierć usiadła w moim cieniu,
żeby się o mnie oprzeć, odetchnąć moimi myślami.
Zerwałem się z miejsca, szukałem słońca w zenicie.
Uzbroiłem się po zęby w humor i witaminy.

Wzruszyłem ramionami i strzasnąłem duszę,
zerwałem czarny bandaż, czarną łunę z pamięci.
Dodałaś mi polotu. Jadłem owoce garściami.
Mikroelementy stanęły na straży komórek.

Szybko, celowo chodziłem, od sprawy do sprawy,
wskoczyłem nawet w ślub nucąc epitalamia.
Zacząłem nawet ćwiczyć: biegi, pompki, sprężyny -
i żadnych nadużyć na niewczesny umór.

To dni były na umór, a każdy sen wściekły
po aurze przywidzeń i zawrocie zmysłów
jak wielki napad na powierzchnię ziemi,
kołatanie ciała, żeby wejść w zimową kwaterę.

I goniłem w piętkę, traciłem wysokość,
gubiłem krok i miarę, i traciłem oddech -
zgubna poriomania, szalone podróże -
nie z Bordeaux do Nurtingen, ale zawsze.

Ziemia pod stopami wszędzie taka miękka -
czułem, że stopy grzęzną w niej po kostki.
A w nocy - łóżko było jak zapadnia
i bez szmeru usuwało się spod ciała.

Później luki w pamięci, zapatrzenia w okno -
tam mała dziewczynka w bloku naprzeciwko
uśmiecha się z żyletką pomiędzy zębami.
Myślę o jej chłodnych pocałunkach.




Tachymetria



Kiedyś te domy przejdzie wiatr
szyby nabiegną tęczą jak wodospad
obudzimy się w zimnych pokojach
zdjęcia sfruną ze ścian i rzecz
nie przyzna się do rzeczy i głos
załamie się gdy cyfry na tarczach
zamienią się miejscami
teraz tak jest że mamy wiatr
niech już zostanie na zawsze

I na czworakach poszukamy starych
listów i jak pajęczyna będzie czas
na mojej twarzy jak zetlałe płótno
farba na twoich palcach Uważaj
nie skalecz się Pleśń jest dobra
siwy chleb pajęczyna i słońce
A słońce wejdzie po schodach
i wyskoczy przez wybite okna
teraz tak jest że mamy blask
niech już zostanie na zawsze

A życie będzie nocą na horyzoncie
łuną otoczoną pierścieniem neonów
i autostrad Saturn Dziecko bez tchu
przybiegnie nad krawężnik W oczach
błyśnie aureola z aut więc wróci
żeby nam śpiewać nowinę lecz my
będziemy przetrząsać pola i pleść
szare ogniska z folii
teraz tak jest że mamy mróz
niech już zostanie na zawsze

Czujesz ten błysk w węźle gardła?
To czułość Już nic nie pamiętam
Słońce leci z zachodu na wschód
stawia nam włosy na głowie i robi się
tak ciepło wyciągnij dłonie
W te domy w końcu włożą dynamity
i obłok będzie jak wzruszenie ramion
popielaty upadek jak ukłon
teraz tak jest że mamy strach
niech już zostanie na zawsze
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Anonymous, łącznie zmieniany 1 raz.