Philip Larkin
Moderator: Tomasz Kowalczyk
Philip Larkin (ur. 9 sierpnia 1922, zm. 2 grudnia 1985) – angielski poeta, pisarz i krytyk jazzowy.
[img]http://www.boston.com/bostonglobe/ideas ... rkin21.jpg[/img]
Wysokie okna
Gdy widzę parę smarkaczy, po których
Poznać, że on ją rypie i że im nawzajem
Dobrze dzięki pigułce czy innej diafragmie -
Wiem, że to właśnie jest tym rajem,
O którym każdy starzec marzył całe życie:
Dawne więzi i gesty, niby muzealny
Kombajn, zepchnięte na pobocze drogi,
A kto młody, ten zjeżdża po długiej zjeżdżalni
W basen szczęścia, bez końca. Ciekaw jestem, czy też
Ktoś czterdzieści lat temu, patrząc na mnie z boku,
Także myślał: Ten będzie miał dopiero życie;
Żadnego tam już Boga, zimnych potów w mroku
Na myśl o piekle, fałszu klękania przed katabasem,
Którym się gardzi. Tacy jak on będą drwili
Z tych bzdur, z radosnym piskiem zjeżdżając w swój basen,
Wolni, psiakrew, jak ptaki. I w tej samej chwili
Zamiast słów, myśl rozjaśnia blask wysokich okien:
Szkło przeniknięte objawieniem słońca,
Za szkłem błękit powietrza, puste i głębokie
Nigdzie, nic nie mówiące, nie mające końca.
przeł. Stanisław Barańczak
Smutne kroki
Po odlaniu się, człapiąc z powrotem przez pokój
Po omacku do łóżka, rozchylam zasłony:
Zaskakująco czysty księżyc, pęd obłoków.
Czwarta. Pod przepaścistym i ogołoconym
Przez wiatr niebem rzucają ostry cień korony
Drzew. Jest coś pociesznego w tym pośpiesznym kroku,
Jakim księżyc pomyka przez strzępiaste chmury —
Kłaki armatnich dymów — wysoko nad domy,
Gdzie, kamienną poświatą szlifując kontury
Dachów, trwa absurdalny, odrębny, widomy
Zewsząd — pastylka pasji, kunsztowny, ogromny
Medalion melancholii! O, wyjące chóry
Wilków pamięci! Wznosząc oczy, drży się lekko.
Ta twardość, jasność, prosta i dalekowzroczna
Otwartość intensywnie w nas zapatrzonego
Oka budzi wspomnienie, jak dotkliwa, mocna
Jest młodość — niepowrotna dziś i niewidoczna,
Lecz wciąż nie mniej potężna w innych, gdzieś daleko.
Przełożył
Stanisław Barańczak
Wielki, chłodny sklep
Wielki, chłodny sklep z tanią konfekcją, sceneria,
Gdzie rządzą prozaiczne działy i rozmiary
(Wyroby Pończosznicze, Swetry, Galanteria,
W odcieniach granatowych, brązowych i szarych),
Przywodzi na myśl szorstki, powszedni materiał
Świtu, gdy z niskich domków na przedmieściach ludzie
Wychodzą, aby zdążyć do fabryk czy stoczni.
Lecz dalej, za stertami koszul, spodni, bluzek
Rozpościera się obszar Kombinacji Nocnych:
Tu, z maszynowym haftem, przejrzyste i luźne,
Różowości, szafiry, żółcie, seledyny
Nylonowych mgieł poza i ponad kolana
Zwisają w konwulsyjnych pękach. Ten jedyny
Fakt: że w owych rozwianych tiulach i falbanach
Jest coś, w czym swoje echo odnajdują dymy
Zwykłych świtów i światów — to w nim się wyraża
Cała nieziemska inność miłości, zwodnicza
Odmienność kobiet, marzeń nierealna gaza,
Przez którą je widzimy: nowe, syntetyczne,
Wyzwolone z natury w swych zwiewnych ekstazach.
Przełożył
Stanisław Barańczak
[img]http://www.boston.com/bostonglobe/ideas ... rkin21.jpg[/img]
Wysokie okna
Gdy widzę parę smarkaczy, po których
Poznać, że on ją rypie i że im nawzajem
Dobrze dzięki pigułce czy innej diafragmie -
Wiem, że to właśnie jest tym rajem,
O którym każdy starzec marzył całe życie:
Dawne więzi i gesty, niby muzealny
Kombajn, zepchnięte na pobocze drogi,
A kto młody, ten zjeżdża po długiej zjeżdżalni
W basen szczęścia, bez końca. Ciekaw jestem, czy też
Ktoś czterdzieści lat temu, patrząc na mnie z boku,
Także myślał: Ten będzie miał dopiero życie;
Żadnego tam już Boga, zimnych potów w mroku
Na myśl o piekle, fałszu klękania przed katabasem,
Którym się gardzi. Tacy jak on będą drwili
Z tych bzdur, z radosnym piskiem zjeżdżając w swój basen,
Wolni, psiakrew, jak ptaki. I w tej samej chwili
Zamiast słów, myśl rozjaśnia blask wysokich okien:
Szkło przeniknięte objawieniem słońca,
Za szkłem błękit powietrza, puste i głębokie
Nigdzie, nic nie mówiące, nie mające końca.
przeł. Stanisław Barańczak
Smutne kroki
Po odlaniu się, człapiąc z powrotem przez pokój
Po omacku do łóżka, rozchylam zasłony:
Zaskakująco czysty księżyc, pęd obłoków.
Czwarta. Pod przepaścistym i ogołoconym
Przez wiatr niebem rzucają ostry cień korony
Drzew. Jest coś pociesznego w tym pośpiesznym kroku,
Jakim księżyc pomyka przez strzępiaste chmury —
Kłaki armatnich dymów — wysoko nad domy,
Gdzie, kamienną poświatą szlifując kontury
Dachów, trwa absurdalny, odrębny, widomy
Zewsząd — pastylka pasji, kunsztowny, ogromny
Medalion melancholii! O, wyjące chóry
Wilków pamięci! Wznosząc oczy, drży się lekko.
Ta twardość, jasność, prosta i dalekowzroczna
Otwartość intensywnie w nas zapatrzonego
Oka budzi wspomnienie, jak dotkliwa, mocna
Jest młodość — niepowrotna dziś i niewidoczna,
Lecz wciąż nie mniej potężna w innych, gdzieś daleko.
Przełożył
Stanisław Barańczak
Wielki, chłodny sklep
Wielki, chłodny sklep z tanią konfekcją, sceneria,
Gdzie rządzą prozaiczne działy i rozmiary
(Wyroby Pończosznicze, Swetry, Galanteria,
W odcieniach granatowych, brązowych i szarych),
Przywodzi na myśl szorstki, powszedni materiał
Świtu, gdy z niskich domków na przedmieściach ludzie
Wychodzą, aby zdążyć do fabryk czy stoczni.
Lecz dalej, za stertami koszul, spodni, bluzek
Rozpościera się obszar Kombinacji Nocnych:
Tu, z maszynowym haftem, przejrzyste i luźne,
Różowości, szafiry, żółcie, seledyny
Nylonowych mgieł poza i ponad kolana
Zwisają w konwulsyjnych pękach. Ten jedyny
Fakt: że w owych rozwianych tiulach i falbanach
Jest coś, w czym swoje echo odnajdują dymy
Zwykłych świtów i światów — to w nim się wyraża
Cała nieziemska inność miłości, zwodnicza
Odmienność kobiet, marzeń nierealna gaza,
Przez którą je widzimy: nowe, syntetyczne,
Wyzwolone z natury w swych zwiewnych ekstazach.
Przełożył
Stanisław Barańczak
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Korien, łącznie zmieniany 1 raz.