Borys Pasternak

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Korien
Posty: 431
Rejestracja: śr 28 paź, 2009

Post autor: Korien »

[size=99px]Marburg[/size]

Borys Pasternak (1890-1960)


Dygotałem. Płonąłem i gasłem na nowo.
W ten dzień oświadczyłem się. Drżałem z przejęcia.
Za późno. Skrewiłem. I oto odmowa.
Jak żal mi jej łez! Ja - świętszy niż święci.

Wyszedłem na plac. I mógłby ktoś mniemać,
Żem znów się narodził. I lada drobnostka
Istniała drwiąc sobie z mojego istnienia,
I w sens pożegnalny znaczeniem swym rosła.

Rozpalał się chodnik, ulica u czoła
Smaglała, i kocie łby w niebo patrzyły
Spode łba, wiatr - wioślarz po lipach wiosłował.
I wszystko to tylko podobne snom było.

Czymkolwiek by było, wolałem nie chwytać
Podobieństw i wzrok ich omijać z daleka,
Nie widzieć bogactwa ich ani powitań,
I, by nie rozryczeć się, chciałem uciekać.

Wrodzony mój instynkt, ten starzec pochlebca,
Nieznośnie naprzykrzał się i następował,
I myślał: "Zadurzył się dzieciak. Chcąc nie chcąc,
Nieszczęsny, ja będę go musiał pilnować."

"Krok jeszcze, krok jeden" - powtarzał mi instynkt
I mądrze prowadził mnie stary scholastyk
Przez gąszcz drzew rozgrzanych, dziewiczy, stulistny,
I bzu, i płomienia mych uczuć niezgasłych.

"Nauczysz się kroczkiem, a później choć biegnij!" -
Powtarzał, a słońce patrzało upalniej
Z zenitu, jak uczą go znów chodzić biegle,
Mieszkańca planety - na gwieździe fatalnej.

A jedni oślepli od tego, a inni
Ujrzeli się w mroku, że choć oko wykol.
Grzebały kurczęta w krzakach georginii
I w trawie tykały zegarki koników.

Płonęły dachówki, gapiło się słońce
Na dachy. W Marburgu ktoś gwiżdżąc majstrował
Rusznicę, a ktoś się sposobił milcząco
Na Święta Zielone, na odpust majowy.

Piach żółknął w upale, zżerając obłoki,
I brwiami poruszał przed burzą zagajnik.
Zapiekło się niebo upadłszy z wysoka
Na tampon krew tamującej arniki.

W ten dzień całą ciebie, od stóp do grzebyków,
Jak tragik z prowincji Szekspira tragedię,
Jam nosił ze sobą, na pamięć cię wykuł,
Powtarzał, po mieście się taszcząc obłędnie.

Gdy padłem przed tobą, mgłę twoją objąwszy,
I lód ten poczułem, powierzchnię zaklętą
(O, jakżeś ty piękna!) - ten wicher duszności -
Ty o czym? Otrzeźwiej! Już nic. Odepchnięty.

*

Tu żył Marcin Luter. Tam dom braci Grimmów.
I dachy szponiaste, i płyty nagrobne.
I wszystko pamięta, i tęskni za nimi.
I żyje. I wszystko to do snu podobne.

O nici miłości! O, schwyć je rękoma!
Lecz jakżeś olbrzymi, ty, małpi doborze,
Gdy pod zaświatami u drzwi swego domu
Jak równy z równymi odczytasz swój wzorzec.

Tu dżuma szerzyła płomienie swe ongi
Pod gniazdem rycerskim. A postrach dzisiejszy:
Szczękanie posępne i lotne pociągi
Z kurzącej się dziupli, gdzie ul skwarny brzęczy.

Nie pójdę tam. Więcej w rekuzie wyrazu
Niż w łkaniu pożegnań. My już skwitowani.
Lecz jak się oderwać od kas i od gazu,
O stare chodniki, co ze mną się stanie?

Mgły tuman naokół rozściele swe pledy,
I wstawią do obu okiennic miesiące.
Tęsknota po tomach prześliźnie się wtedy
I - z książką podróżna - na sofce usiądzie.

I czegóż się lękam? Ja znam jak gramatykę
Bezsenność. Gdy spadnie, ocalą mnie jeszcze.
Rozsądek? Lecz on jak księżyc dla lunatyka.
W przyjaźni z nim, jednak go w sobie nie mieszczę.

Też noce siadają, by grać ze mną w szachy
Na zimnej posadzce w księżycu błyszczącej,
I w oknach na oścież akacji zapachy.
Namiętność jak świadek siwieje gdzieś w kącie.

I topól - to król. Ja gram z bezsennością.
I dama - to słowik. Ja - ku niej, słowiczej.
I noc bierze górę. I pionki rozchodzą się.
I białe świtanie poznaję z oblicza.



tłum. Mieczysław Jastrun
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Korien, łącznie zmieniany 1 raz.