CZAS KARNAWAŁU

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Ryszard
Posty: 201
Rejestracja: śr 24 wrz, 2008
Lokalizacja: na Podkarpaciu
Kontakt:

Post autor: Ryszard »

Właściwie począwszy od Świąt Bożego Narodzenia, a ściślej od święta Trzech Króli po Popielec od wieków przetacza się przez Polskę karnawał. Wielka radość, czasem zbytek, pełen zabawnych, radosnych szaleństw.
Włosi, od których sama nazwa karnawału się wywodzi i którzy chyba najpełniej go obchodzą, chociażby w Wenecji, powiadają: Di carnevale ogni burla vale, co oznacza, że w karnawale każdy żart jest dobry. Tę maksymę traktowano w dawnej Polsce całkiem serio, bawiąc się maskaradami, kuligami, do tego stopnia, że, jak pisze Zygmunt Gloger w swojej Encyklopedii staropolskiej: ”Patrząc na te płoche zabawy, jeden z ambasadorów Solimana II, powróciwszy do Stambułu, rozprawiał, że w pewnej porze roku chrześcijanie dostają wariacji i że dopiero jakiś proch sypany im potem na głowy leczy takową.” Bo też chociażby kuligi były wielkimi wręcz teatralnymi spektaklami, które odgrywane były na poczekaniu i z wielką fantazją, przez rozbawione, często wręcz rozhasane towarzystwo.
Zobaczmy jak Janina Porazińska w powieści o Janie Kochanowskim” Kto mi dał skrzydła” przedstawia przyjazd kuligu, krążącego przez cały nieraz karnawał od dworu do dworu:

„Nagle psy czymś się zaniepokoiły. Postawiły uszy i w czujnej postawie pobiegły ku ogrodzeniu. Chwilę nasłuchiwały. Potem zaczęły skowyczeć i drapać w bramę. A że, zamknięta, nie puszczała, pogalopowały do wiadomej im dziury w płocie, przecisnęły się nią i z ujadaniem wybiegły na drogę. . Ze wsi też dochodził głuchy jazgot wielu psich głosów. Kochanowski, brnąc do połowy cholew w śniegu, podsunął się ku bramie. W dalekiej brzozowej alei coś majaczyło. Wzdłuż drogi migał szereg świateł - można je było nawet policzyć. Jedno, dwa, trzy... dziesięć... piętnaście... Światełka to nikły za pniami drzew przydrożnych, to znów się zjawiały. I coś brzęczało... Janczary na koniach? To tak, ale i jakiś głos piskliwy. Skrzypce? Głucho dudnił bęben. I chyba śpiew... Co to może być? Wesele chłopskie? O tej porze? Chyba przenosiny. Światła błyszczały coraz wyraźniej i coraz wyraźniej brzmiała muzyka. Janczary uderzały rytmicznym brzęk-brzęk-brzęk w takt końskiego cwału. Czasami takt zagmatwał się - konie wpadły w zaspę. ' Poprzez psi jazgot niosła się z dala znana nuta. A tuż i słowa można było rozeznać:

Jedziemy, jedziemy, dróżeczki nie wiemy.
Ale ludzie wiedzą,/ to nam i powiedzą. Heeeej!.

Teraz już widać wyraźnie. Przodem rwie kawaleria na koniach, za nimi sanie z muzyką, a dalej cały sznur z gośćmi. Kawaleria musi konie hamować, bo droga kopna, sanie nie mogą nadążyć, choć w zaprzęgu czwórki. Po bokach sań pachołki z pochodniami. Smolne łuczywa płoną i gęsto kapią w śnieg kawałkami ognia. Na końcu, za ostatnimi saniami, też konni

Czarnolas, Czarnolas,
malowane wrota!
Jedzie białym światem
sąsiedzka ochota!
Heeej!

Czarnolas, Czarnolas,
beczułka węgrzyna!
Jedzie białym światem
sąsiedzka drużyna!
Heeeej!

Muzyka zaniosła się wysoką, piskliwą nutą. Wesoły orszak skręcił w drogę ku dworowi. Pan Jan uderzył się w czoło

- Dyć prawda! Dorotka mi mówiła!

A wraz od konnych, od sań buchnął wrzask ze wszystkich piersi i ze wszystkiego tchu:

- Kulig jedzie! Kulig jedzie!

Kochanowski, skacząc po swych głębokich śladach, szybko wbiegł do sieni i zaryglował drzwi. Niechętny gościom? Ale gdzież tam! W tym właśnie dla gości największa uciecha, gdy zastaną drzwi zamknięte, gospodarzy śpiących, nie przygotowanych na najazd sąsiadów, gdy trzeba hukać, stukać, dobijać się do wejścia, jak wrogi najazd, jak hurma Tatarów. Pan Jan wpadł do sypialni

- Dorotka! Wstawajcie! Wstawajcie! Kulig jedzie!

(...) A przed dworem już dziesięć sań przeorało głęboki śnieg. Dziesięć czwórek janczarów huczliwie dzwoniło. Stłoczone konie rżały, sięgały ku sobie zębami, kwiczały i biły kopytami. Wyłamane wrota wjazdowe leżały na ziemi po obu stronach słupów, głęboko wbite w śnieg. Wyłażono z sań, gramoląc się niezdarnie spod wielkich baranic. Mężczyźni w ciężkich futrach, w wilczurach i niedźwiedziach. Niewiasty w futrzanych jubkach, w kapturkach na głowie, ale w lekkich, wyciętych kurdybankach na nogach. Towarzysze zabawy: brali je więc na ręce i nieśli przez śnieg ku dworowi. , Niejeden żartowniś udając, że się potknął, upuszczał pannę w śniegową zaspę. Więc dziewczęta piszczały i pokrzykiwały: trwożnie. Mężczyźni śmieli się głośno i rubasznie. Pode drzwiami domu rżnęła już kapela. Łomotano do drzwi. Kuligowa drużyna ryczała:

Czarnoleski panie, otwieraj nam izby,
otwieraj nam izby!
Przyjechalim tu z Policzny , narobimy ciżby,
narobimy ciżby!

Gospodarz, Świecąc sobie ogarkiem, biegnie już, aby wpuścić gości. I w chwilę potem wraz z jejmością małżonką kłaniają się im nisko - w rękach trzymają srebrną tacę z chlebem i solą. - Witajcie, sąsiady! Gość w dom – Bóg w dom. Prosimy w niskie czarnoleskie progi.”

A potem już zaczynała się wielka zabawa trwająca często i parę dni, wszak nikomu się nie spieszyło, można było więc zimą zasłużenie wypoczywać po pracowitej jesieni. Powszechnie żyło się przecież zgodnie z rytmem pór roku i w zgodzie z naturą. Bawiono się więc z humorem i fantazją, skoro właśnie była pora ku temu. Wygłaszano zabawne oracje, wyczyniano facecje, raczono się potrawami i trunkami, lecz nade wszystko śpiewano. Wiele z tych pieśni radujących serce przetrwało w zapisach, które są dzisiaj nikłym śladem dawnej polskiej wesołości, z której tak niewiele już pozostało. Przypomnijmy więc chociażby jedną z nichich. Oto -Mazur kuligowy:

„Wpadliśwa tu, Z hukiem, krzykiem,
Z weseliskiem i kuligiem,
Lecz na radość smutek godzi,
Wstępna środa już nadchodzi

Powiedzieć tam
Wstępnej środzie, hej, ha,
Niech poczeka na zagrodzie! (bis)

Z okna bije dzionek biały,
Oczki pannom pomalały,
Zaczeliśwa w Czwartek Tłusty,
Bo też krótkie te zapusty!

Ej panowie! zapust szkoda! hej ha,
Wszakże to już
Wstępna środa! (bis)

Czy tam szkoda, czy nie szkoda,
Niech mi która rękę poda!
Bo wam przyjdzie pożałować,
Że nie chciałyście tańcować.

Jak popędzim na wyskoki – hej, ha,
Puszczę sanki do zatoki! (bis)...”

I pożegnalna Waleta :

„A kiedy już odjeżdżacie,
I nas samych zostawiacie,
Pamiętajcie, żeście nasi,
A my przyjaciela wasi.

Gdy już goście odjeżdżają
Na waletę tak śpiewają,
Pamiętajcie, żeście nasi,
A my przyjaciele wasi!”

Z czasem przeminęły barwne kuligi , ucichły rozpasane swawole, przez niektórych księży zwane wręcz „rozpustami” zamiast zapustami; ich resztki dostrzec możemy potem w konwencjonalnych balach, będących przede wszystkim okazją do spotkań panien z kandydatami na przyszłych mężów.
Starano się więc na nich jak najlepiej zaprezentować, co osiągano najprościej przez olśniewające kreacje i ,co oczywiste, nienaganne maniery.
I tak, w pierwszej części XIX wiecznego balu tańczono najczęściej walca, potem kolejno polkę-troteskę, kontredansa i mazura, po czym towarzystwo szło na kolacje, następnie tańczono jeszcze walca, polkę , kontredansa, mazura i raz jeszcze kontredansa, który już bal zamykał.
Pozostawały po nim niemodne już w kolejnym sezonie suknie, zapisane karnety, już bez znaczenia i wielkie wspomnienia...
Pod koniec karnawału szczególnie hucznie obchodzono zapusty, owe trzy dni przed Popielcem ,przypominającym zagubionym w zimowym szaleństwie, że wszystkie te radości są w gruncie rzeczy puste i niewiele warte. Że to:Vanitas vanitatum et omnia vanitas( Marność nad marnościami i wszystko marność), i że najwyższa pora już je zakończyć zwracając myśli ku wieczności.
Może właśnie dlatego ostatnie dni karnawału wybuchały wręcz szaleństwem, przechodzącym czasem wszelką miarę. Jak notują pamiętnikarze zdarzało się, że przez ten czas na przykład nie wychodzono z karczmy.
Właśnie od tego krótkiego czasu całość nosi nazwę karnawału. W włoskim carne – vale, to po prostu, rozstawanie się z mięsem, pożegnanie mięsa. U nas ten czas pożegnania się z bachanaliami nazywa się zapustami lub ostatkami i do niedawna jeszcze, szczególnie w kulturze ludowej wiązał się z całym szeregiem obyczajów chociażby z przebieraniem się parobków za zwierzęta a po dworach w urządzaniu maskarad.
Potem wszystko cichło i wraz z północnym dzwonem na Środę Popielcową zaczynał się Wielki Post.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Ryszard, łącznie zmieniany 1 raz.
Rozdaję potrzebującym ( Chcesz - bierz ). Sporadycznie zabieram bogaczom.
Nie komentuję i nie wymuszam komentowania.
Janosik dla ubogich :)