Sprzedam dom

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
maybe
Posty: 5330
Rejestracja: pt 06 maja, 2011

Post autor: maybe »

23 stycznia.
Kochana S.

Sprzedałam dom. Naszą krwawicę, męczarnię, radość i nadzieję niespełnioną. A było to tak:
obudziłam się w Nowy Rok w sensie dosłownym. To było przebudzenie. Kiedy tylko otworzyłam oczy i ujrzałam światło dzienne, a w nim mojego męża spoczywającego obok mnie w zamyśleniu i pozycji wpółleżącej, wiedziałam, że za chwilę zadzwoni budzik. I zadzwonił.
- Słuchaj – odezwał się budzik, zwany na co dzień Michałem.
- Słucham – odrzekłam ja i słuchałam, bo tego budzika nie dałoby się wyłączyć.
- Nic nie wyjdzie z tego handlu samochodami.
- Nieee?
- No nie i nie wiem co zrobić, bo nie ma z czego oddać forsy i nie będzie.
- No to trzeba może sprzedać nasz? W końcu trzy tysiące to nie tak dużo, zostanie na malucha.
- Jakie trzy! Ja pożyczyłem dziesięć, nie trzy.
- Cooo?! No to gdzie one są?!
- Jak to gdzie? Część zainwestowałem, reszta poszła w dom. A myślisz, że tę resztę paneli na sufit to za co kupiliśmy? Jeszcze uchwyty…
Ale ja już nie chciałam słuchać o uchwytach za dziesięć tysięcy, ani o innych, tańszych. Nie chciałam też o nic pytać, bo bałam się, że dowiem się czegoś jeszcze gorszego niż to, że nie tylko nie mamy pieniędzy i widoków na nie, ale jeszcze dług, którego nie będzie jak spłacić. Że będziemy dom kończyć w nieskończoność, że ludzie, którzy byli naszymi przyjaciółmi (ci od pożyczki) staną się naszymi wrogami, że….. Do cholery! Nie chciałam już słuchać budzika, byłam wystarczająco obudzona.
Zerwałam się z łóżka, założyłam buciory, szlafrok, kurtkę i tak odświętnie ubrana wyszłam z naszej pseudo-sypialni, przerobionej z biura dawnej hurtowni, na podwórko pełniące rolę salonu, przedpokoju czy jak kto woli i udałam się do łazienki. Dobrze, że w tym roku zima była łaskawa i woda nie zamarzła jak w zeszłym. Zawsze to coś optymistycznego. Potrzęsłam się trochę z zimna pod prysznicem i odzyskałam świadomość do reszty. Oczywiście woda była prawie gorąca (w porównaniu z lodem – he, he, he) , nie myśl sobie, ale jak można nie trząść się z zimna w łazience wolnostojącej w środku zimy? Wiesz przecież jak to u nas wygląda: łazienka w piętrowej obudowie z pustaka, ażurowej, bo pełnej wielkich otworów okiennych, tudzież drzwiowych, niczym nie osłoniętych. Przepraszam, jestem niesprawiedliwa, drzwi do łazienki są i to one właśnie musiały osłaniać moje mokre ciało od zimy i mrozu, które zostały tuż za nimi i jestem pewna, że znalazły jakieś szpary żeby podglądać. Odziałam się więc jak wyżej i tą samą drogą powędrowałam do kuchnio-jadalnio-czegoś-tam na kawę i żeby spokojnie pomyśleć.

W eks-stajni, przerobionej w ekspresowym tempie, czyli byle jak, na kuchnię z jadalnią było chłodnawo. Włączyłam grzejnik gazowy, czajnik elektryczny i cały czas myślałam. Przecież po to tu przyszłam bladym świtem o dziesiątej. Zrobiłam kawę i rozsiadłam się bardzo wygodnie na krześle. Nogi położyłam na stole, a to po to, żeby moja Mysz mogła się na nich ułożyć jak co rano, do kawy. Wyciągnęła się mrucząc i grzejąc moje kolana, a ja myślałam. Tyle, że do końca kawy nie wymyśliłam żadnego sensownego rozwiązania dla naszych problemów. Naszych, bo jak to w małżeństwie – moje problemy są twoimi problemami. Ale swoje rozwiązuj sama. Zresztą ja już nie mogłam pozwolić sobie na problemy, bo w tym układzie nie było na nie miejsca. Szkoda, że nie działa to u nas w obie strony.
Byłam już zmęczona. Budową ciągnącą się od paru lat, mieszkaniem w prowizorycznych warunkach, takimi niespodziankami jak ta dzisiejsza. Zwłaszcza tymi ostatnimi. Umawialiśmy się, że pożyczy od Stefańczyków trzy tysiące, a nie dziesięć! Z kim ja mam do czynienia? Z gówniarzem, który robi na złość? Nie, to raczej ja jestem naiwna jak małolata bo liczę na jego rozsądek.

Pamiętasz nasze mieszkanie na Jasnej? Nie, nie możesz pamiętać, przecież nie znałyśmy się jeszcze. Fajne było. Eleganckie. A przede wszystkim wygodne. Trzy pokoje z kuchnią, pierwsze piętro, telefon, centralne, gaz. Dobra dzielnica. I stamtąd wylądowałam w stajni. Wylądowaliśmy - my i nasze dziecko świeżo po maturze. I Linka, śliczna mała kochana sunia, którą jeszcze opłakuję patrząc na kamień pod świerkiem. Krótko tu z nami była, zaledwie tydzień. Opowiadałam ci o niej, o tym jak wybiegła za mną kiedy szłam na autobus. Kiedyś widziałam w jakimś filmie taki fragment: bohater stracił słuch pod wpływem jakiegoś szokującego zdarzenia, a potem go odzyskał i było dobrze. Film to film, a ja nie wierzyłam, że coś takiego może się zdarzyć naprawdę. A zdarzyło się. Nie wiem na jak długo ten słuch straciłam. Pamiętam tylko obrazy: Linkę pod kołami samochodu, biegnących Jarka i Michała, nawet ich poruszające się usta pamiętam. Ale nie pamiętam żadnych dźwięków.

Ach, nie po to przecież tu siedziałam żeby rozpamiętywać! Chociaż nie, to przecież było ważne, to wszystko co się wydarzyło przez te dwa i pół roku mieszkania tutaj. Dwa i pół roku wspomnień, kolejny bagaż, który będę musiała ze sobą zabrać.

Zabrać?! Dokąd zabrać?! I wtedy dotarło do mnie, że rzeczywiście trzeba będzie się stąd zabrać razem z naszymi wspomnieniami i całą resztą. Sprzedać dom razem z tym co go otacza i kupić coś znacznie mniejszego, ale za to nadającego się do zamieszkania. Przecież ten nasz dom był wielki, nie taki miał być. Michał dodał po dwa metry do szerokości i długości bo mu się wydawał za mały kiedy wytyczali fundamenty. No i wyszło wielkie domiszcze, nie na nasze siły.

Spojrzałam na zegarek, dochodziła jedenasta. Trochę za wcześnie żeby zadzwonić do Jarka, pewnie spał u Dziadków po Sylwestrze. Michał nie przychodził, pewnie też spał. Zrzucił problem i miał go z głowy, mógł spać spokojnie snem sprawiedliwego, uczciwego męża, który przed żoną nie ma żadnych tajemnic. Stuknęłam pustym kubkiem po kawie tak jakby to miało przypieczętować tę moją decyzję. Myszka spojrzała na mnie zdziwiona, więc jej wytłumaczyłam, że to zamiast walić pięścią w stół, bo tak się zatwierdza podjęte decyzje u ludzi.
- Nie martw się, śpij moja ty Myszeńko, śpij – uspokoiłam ją. – Zabiorę i ciebie, i Maćka…
O rany! Maciek! Moje biedne psisko przez to moje myślenie zostało na dworze! Zebrałam z kolan Myszkę i dźwigając ją pod pachą poszłam otworzyć drzwi.
- Biedny Maciula, biedny, zmarznięty. To wina twojego pana – tłumaczyłam się przed psiskiem, które właziło pod grzejnik. – Bo widzisz on miewa różne pomysły, ale realizuje te złe. Jakoś mu bardziej pasuje rzucanie się z motyką na słońce niż na słoneczniki. Aaa, co ja ci będę tłumaczyć.

Włączyłam telewizor, wzięłam kartkę i długopis żeby redagować ogłoszenie. No tak, ale przecież trzeba było podać cenę, a nie miałam pojęcia jaką. Pomyślałam, że najlepiej będzie zgłosić to w jakimś pośrednictwie. Kto jak kto, ale taki pośrednik w handlu nieruchomościami będzie miał pojęcie o cenie. No to najważniejsze miałam za sobą, mogłam się zrelaksować przy jakimś filmie. Kiedy tak się relaksowałam nie myśląc zupełnie o mojej życiowej decyzji, bo bohaterka filmu miała poważniejsze problemy, zadzwonił telefon.
- Słucham.
- Cześć mama! – To był Jarek. – Wszystkiego dobrego w Nowym Roku.
- Cześć synu. Tobie też.
- Nie śpicie już?
- Ja nie. Miałam do ciebie dzwonić – co byś powiedział na to gdybyśmy sprzedali ten dom i kupili coś mniejszego i bardziej do zamieszkania?
- Cooo?! A co tata na to?
- On jeszcze nie wie, że sprzedaje dom, bo śpi.
- Żartujesz sobie?
- Nie.
- No to ja na to, że nareszcie.
- To poprzesz mnie?
- Jasne!
- To fajnie. Pozdrów Dziadków. Pa!
- Pa!
No to miałam poparcie Wcale mnie to zresztą nie zdziwiło. Jarek też miał dosyć mieszkania kątem u Dziadków. Pod koniec filmu wszedł Michał. Robił sobie kawę, potem śniadanie i ani słowa na temat długu, pieniędzy i tym podobnych drobiazgów. A ja też nie miałam ochoty na tego rodzaju rozmowy. I tak zszedł prawie cały dzień Nowego Roku – na takim mijaniu się, wymianie uwag na temat pogody, gotującej się wody, zimnego mięsa, nudnego filmu, ładnej piosenki, brzydkiej piosenki. Dopiero wieczorem zebrałam się w sobie i poinformowałam mojego męża o tym, że sprzedajemy dom i tak dalej. O dziwo! Wcale nie był oburzony, nawet zaczął robić plany co do przebudowy, rozbudowy czy remontu tego, czego jeszcze nie kupiliśmy. Umówiliśmy się, że ponieważ to był mój pomysł, to będę miała zaszczyt przyjmować potencjalnych klientów sama osobiście. Zgodziłam się, bo co miałam zrobić.

Zaraz następnego dnia pojechałam do miasta i weszłam do Agencji Nieruchomości, która – sądząc po ilości ogłoszeń zamieszczonych w gazecie – wydała mi się stosowna i wystarczająco godna zaszczytu jaki miał jej przypaść w udziale. Tam dowiedziałam się od bardzo kompetentnej osoby, że jak najbardziej, za duży dom nieskończony mogę kupić mały bardziej skończony. Pani umówiła się, przyjechała, obejrzała, wyceniła, obiecała, że będzie sprzedawać. Potem jeszcze był pan z innej agencji, też wycenił, nawet podobnie i tez obiecał, że sprzeda. No to jak tak, to ja wypożyczyłam z biblioteki trzy książki żeby mieć przy czym sprzedawać, to znaczy oczekiwać klienta. Kiedy wieczorem kończyłam drugą stronę, zadzwonił telefon.
- Dobry wieczór.
- Dobry wieczór.
- Nazywam się Tak-i-tak, dostałem pani numer telefonu od pani z Agencji Tej-i-tej. Chciałbym obejrzeć dom, kiedy mógłbym?
- Jestem na miejscu, chętnie się dostosuję, proszę podać jakiś termin.
- Może jutro o jedenastej przed południem?
- Oczywiście, będę czekać. Podać adres?
- Tak, tak, już piszę.
No to byliśmy umówieni. Książka wylądowała gdzieś na boku, a ja zaczęłam przygotowywać się duchowo i merytorycznie na przywitanie mojego pierwszego klienta. Akurat wszedł Michał i mogłam go wypytać o różne techniczne szczegóły, na których się nie znałam. Następnego dnia rano obeszliśmy dom razem z Michałem. Przepytał mnie ze wszystkiego czego uczyłam się dnia poprzedniego, po czym zgodnie z wcześniejszą umową wsiadł w samochód i odjechał zostawiając mnie na pastwę klienta. Klient przyjechał z żoną, też zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry.
- To tutaj?
- To tutaj.
- To ten dom? – Żona klienta spytała inteligentnie.
- Tak, ten – odpowiedziałam, upewniwszy się jeszcze, że na naszym placu jest tylko jeden.
- Czemu z pustaka? – Żona klienta była dociekliwa.
- A czemu nie? – Odpowiedziałam chytrze pytaniem na pytanie.
- I dach prowizorka…
Tu już nie wytrzymałam. Pamiętam jak Michał harował układając ten dach z nowiusieńkich desek.
- A zdaniem pani jaki jest prawdziwy? – Pytanie zadałam stając przed tym tępym babskiem w takiej pozie, jakbym chciała ten mój niczego nieświadomy dom zasłonić swoim wątłym ciałem.
- No, z blachy…
- Dobrze, dobrze – wreszcie odezwał się klient właściwy, czyli facet, który dzwonił. Parę rzeczowych pytań, parę równie rzeczowych odpowiedzi i pojechali podziękowawszy.

No i szlag trafił moją wizję miłego, sympatycznego klienta, który to miał pokochać nasz dom od pierwszego wejrzenia. Kiedy opowiadałam to Michałowi, sama byłam wkurzona, a co dopiero on! Wyobrażasz sobie chyba. To był dopiero pierwszy klient, a ja już miałam dosyć. Nawet książki odechciało mi się czytać. A w piątek po południu, całkiem znienacka, przyjechało niezapowiedziane młode małżeństwo. Dowiedzieli się w pobliskim sklepie. Nie było narzekania, wybrzydzania. Były konkretne pytania i nie mniej konkretne odpowiedzi, po czym umówiliśmy się na sobotę. Kiedy mówiłam o tym Michałowi, sama nie wierzyłam, że ci ludzie przyjadą. Przyjechali. Byli punktualni, miło się rozmawiało, ustaliliśmy cenę, wysokość zadatku, umówiliśmy się na spotkanie u notariusza, wyznaczyliśmy termin naszej wyprowadzki czyli przekazania obejścia. Potem jeszcze trochę formalności i możemy mieszkać do końca marca. I w ten sposób sprzedałam dom.

Wiem, brzmi to teraz lekko, łatwo i prawie przyjemnie, ale wcale to takie nie było. Kochałam to miejsce, sadziłam tam drzewa, krzewy i inne rośliny, urządzałam skalniak przed domem. Te ponad dwa i pół roku mieszkania na budowie to był trudny czas, ale tyle tu przecież przeżyłam, tyle się nauczyłam. To był nasz pierwszy własny kawałek ziemi. Nasza trawa, pokrzywy, kamienie, nasze dżdżownice, myszy i pająki. Nasz kawałek przyrody. Ach, nie będę się teraz rozklejać. Może później, już po wszystkim. A może następny list wyślę Ci już z mojego nowego kawałka przyrody? Kolejnego miejsca na ziemi.
Pozdrawiam.
Twoja E.
Awatar użytkownika
Boogie
Posty: 4940
Rejestracja: sob 26 mar, 2011
Lokalizacja: Gliwice

Post autor: Boogie »

Budziku snów moich nieczuły morderco :mrgreen: leciało w pewnej piosence kabaretowej. Jest humor, jest empatia. Pewien zespół przybierając nazwę Nasza Basia Kochana wiedział, co czyni. Całuję Twoją dłoń, głaski dla Lucy i Maszy. :motylek: :rozyczka: :rozyczka: :rozyczka:
outsider najmocniej czuje
że świat to boży spektakl

pomazany
Awatar użytkownika
Jan Stanisław Kiczor
Administrator
Posty: 15130
Rejestracja: wt 27 sty, 2009
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Jan Stanisław Kiczor »

Wspaniale mi się czytało. I nic więcej nie powiem, bo i tak byłoby za mało. :rozyczka: :rozyczka: :rozyczka:
Imperare sibi maximum imperium est

„Dobry wiersz zdarza się rzadziej / niż zdechły borsuk na drodze (…)” /Nils Hav/
Awatar użytkownika
Monika_S
Posty: 1422
Rejestracja: wt 12 sty, 2010
Lokalizacja: Radom/Warszawa
Kontakt:

Post autor: Monika_S »

maybe pisze: Nasza trawa, pokrzywy, kamienie, nasze dżdżownice, myszy i pająki.
Nie cierpię pająków ;[

Bardzo dobrze się czytało :-) Mysz - fajne imię dla kota ;)

Pozdrawiam :rozyczka:
"Nie komentujesz wierszy innym - nie dziw się, że inni nie komentują Twoich"
Awatar użytkownika
maybe
Posty: 5330
Rejestracja: pt 06 maja, 2011

Post autor: maybe »

Dziękuję bardzo Wszystkim :-) :rozyczka:
Moniko, mam też coś bardziej o pająkach, kiedyś wrzucę, ale nie bój się, z tej sieci nie wylezą :-)
Wiem wystarczająco dużo, żeby wiedzieć jak mało wiem.
Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1792
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

No i kolejny kawałek dobrej prozy!
Czyta się płynnie, bez znużenia. Dramaturgia przeplata się z humorem, a wszystko przyprawione życiową mądrością. Aż chciałoby się dalszego ciągu!...