dolina głodnych

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
maryla stelmach
Posty: 678
Rejestracja: śr 08 lut, 2012
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: maryla stelmach »

Stała w półmroku. Odsłoniła firankę patrząc na ulice. Senne lampy majaczyły w mgle. Dwoje ludzi przechodziło przez kałuże na błotnistej drodze. Jesienny dzień zaczynał się ponuro, jak każdy o tej porze roku w miasteczku. Polubiła te widoki. Starą latarnie, koślawy cień, niezdarnie padający na walący się dom po drugiej stronie drogi. Już dawno wyjechałaby stąd, gdyby nie magia uliczek, skąpanych nocą w deszczu. Najbardziej lubiła te, kiedy po opuszczonym ryneczku, w przeddzień zaślubin, chodziły zakochane pary. Niosły w białych rękawiczkach, małe światełka, symbolizujące płomień ogniska domowego. Do okien domów przywierały senne dzieci nie mogąc zasnąć w tak bajkową noc. Kiedy rano pierwsze promienie słońca wzbijały się na najwyższe piętro kamienicy, małe iskierki odbijały się w kroplach deszczu. Spływały na parapet okna w pokoju Lisy. Po chwili ulicą pędziła zaczarowana dorożka. Wysiadł z niej starszy pan we fraku. Przeskakując niewysoki płotek, wszedł do kamieniczki, gdzie na górze czekała na niego, w białej sukni ślubnej, wybranka serca. Nauczyła się grać dla niego, na hawajskiej gitarze, ku ogólnemu zdziwieniu dorosłych wnuków i całej rodzinnej plejadzie gwiazd i gwiazdeczek. Pobrali się mając po osiemdziesiąt lat z dziecinnym zachwytem. Wbrew logice wszechświata.

Babcia Lisy mieszkała na poddaszu. Udawała przez długie lata, że smaruje kości spirytusem, pomagającym na łamanie w kościach. Podglądała ją codziennie. Widziała jak otwiera drzwiczki do kredensu, nalewała rozcieńczony alkohol. Wypija miarkę z ulubionego kieliszka. Potem porywała Lisę do tańca, wlokąc za sobą w takt skocznej muzyki. Tańczyła stawiając szerokie szusy, za którymi Lisa nie mogła nadążyć. Zawsze wieczorem, bez względu na pogodę wypędzała z kuchni koty, uderzając w podłogę kijem od miotły. Czasem któryś przynosił mysz, ale wycofywał się szybko pod jej nieprzyjaznym spojrzeniem. Ludzie w miasteczku nazywali ją Viktorią groźną. Twarda góralka nieczuła dla wnuków, niańczyła czworo urwisów młodszego męża. Potem widziano ją siedzącą, na powalonym, na podłodze. Dusiła, okładała pięściami. Kiedy wyrwał się spod jej mocnych ud, nie wracał przez kilka miesięcy. Cierpiała, straciła na hardości. Pewnego dnia w tajemniczych okolicznościach poznała czarującego iluzjonistę. Jeździł czarną dorożką i miał najpiękniejszy uśmiechu jaki widziała. Od tej pory różowiła policzki, kolorowymi bibułkami.

Małymi krokami zaczęła nadchodzić wiosna. Sypała po drogach białe płatki kwiatów. Konwalie pachniały bardziej niż kiedykolwiek. Od kilku miesięcy Lisa codziennie chodziła do sklepu, gdzie pracował wysoki i wysportowany student. Blondyn o przyjemnej aparycji. Patrzył na nią wyniosłym wzrokiem jak na towarem leżący na półce. Był inny, obcy. Chłopak z odległej galaktyki. Wracała wściekła i upokorzona. Przyzwyczajona do uprzejmości licznych adoratorów, obmyślała krwiożerczą zemstę. Uchodziła w miasteczku za jedną z najpiękniejszych, żurnalowych dziewczyn. W wiosenne poranki ojciec Lisy chętniej żartował z mamą, łapiąc ją frywolnie za sutki. Stanowili bardzo dobraną parę. Widywano ich wszędzie razem, niczym papużki nierozłączki. Była piękną kobietą o przecudnych, niebieskich oczach, w które bez przerwy patrzył zauroczony ojciec Lisy. Aż do ostatniego szarpnięcia pod powieką. Można byłoby godzinami wgapiać się w jej zdjęcie, na portrecie ślubnym, wiszącym na frontowej ścianie pokoju. Mówiła, że w ludziach jest tyle samo piękna co brzydoty. Jak w popękanych schodach, po których Lisa chodziła, po pszenicę dla ptaków. Ściany pokoju, stanowiące pewnego rodzaju pamiętnik, zapisane były aż po sufit, ważnymi informacjami z życia rodzinnego. Wzięła kawałek kredy, dopisała kilka zdań.
- Dzisiaj tato kupił nam najmodniejsze płaszcze z kapturami.
- Przygotowuję się do matury.
- Jestem inna. Czuję w sobie wiatr.
Po chwili zamazała ostatnie zdanie, bo i tak w nikt w rodzinie, nie zrozumiałby takiej wrażliwości.


Mieszkająca w sąsiedztwie pani z pieskiem, była najstarszą kobieta w miasteczku. Opowiadała prawdziwe historie o dawnym życiu. Lisa wsłuchiwała się w nie, z zainteresowaniem. Mówiła, że dzisiaj wszystko wygląda inaczej. Ludzie jak pociągi pędzą do dużych miast. Nie umiała nawet pokazać tych miejsc na mapie. Wodziła palcem po szybie robiąc na niej jakieś dziwne znaki, aby odpędzić zły los. Na podwórku całymi godzinami przesiadywał chory mąż. Ciężko pracowała. Mówiła, że chłopcia trzeba szanować. Zmarł bezszelestnie w nocy na raka płuc. Zwinięty w kłębek. Nie potrafiła obronić go, przed nadchodzącą spomiędzy szczelin podłogi, śmiercią. Rozcierała stopy wiedząc, że zimno przeniknie przez popękane deski. Chociażby spaliła cały las drzew, chłodu spod podłogi nie przepędzi.
maryla stelmach
Awatar użytkownika
maybe
Posty: 5330
Rejestracja: pt 06 maja, 2011

Post autor: maybe »

Zaciekawiło.
Nie lubię Lisy babci :zniesmaczony: Ale Lisę tak.
Pozdrawiam :rozyczka: :rozyczka: :rozyczka:
Wiem wystarczająco dużo, żeby wiedzieć jak mało wiem.
Awatar użytkownika
maryla stelmach
Posty: 678
Rejestracja: śr 08 lut, 2012
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: maryla stelmach »

maybe, bardzo dziękuję, że zechciałaś poczytać. :rozyczka: :rozyczka: :rozyczka: :rozyczka:
maryla stelmach