O desperacji matek i trudnej sztuce zabijania

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
maybe
Posty: 5330
Rejestracja: pt 06 maja, 2011

Post autor: maybe »

Nie zabijam. Z zasady, bo nie lubię, bo mam szacunek dla każdej żywej istoty, nawet najmniejszej. Nie oznacza to, że nie mam na sumieniu komara, muchy czy pająka. Zdarzyło mi się ukatrupić któreś w afekcie, udręce, odruchowo, w geście samoobrony. Co do pająków – przyznaję, boję się ich. Kiedyś zamordowałam takiego osobiście, twierdzę, że w obronie własnej. Byłam sama w domu, a on ukazał się na jasnej ścianie jak czarny zły duch. Był ogromny. Mniejsze zbierałam przy pomocy pudełka od zapałek i wynosiłam za próg już nie raz. Ale taki olbrzym?! Chyba do pudełka po butach musiałabym go zebrać. Nie miałam, ale buta tak. Nie byłam z siebie dumna, ale odetchnęłam z ulgą. Na zewnątrz to co innego – tam nawet pająk nie budzi we mnie odrazy czy większego strachu. Jest istotą taką samą jak ja, o takich samych prawach do egzystencji więc omijam, staram się nie deptać, nie dokuczać. Ale ja mu do siedziby nie wchodzę i niech on nie pcha się do mojej.

Kiedyś, mój dwunastoletni wówczas syn pomagał mi wykopać dołek pod krzew i przy którymś machnięciu łopatą wraz z ziemią wyrzucił pajęczycę. To była płeć żeńska niewątpliwie, bo gdy pozbierała się po upadku, z szybkością światła pognała do białej kulki przypominającej drobinkę styropianu i objęła ją wszystkimi ośmioma kończynami. Nietrudno było się domyślić, że w tej kulce było jej potomstwo, obojętne w jakiej formie. Syn próbował patykiem wydobyć kulkę z objęć, ale ona trzymała ją mocno, narażając się na utratę życia.
- Zostaw – powiedziałam. – Nie widzisz, że to matka? I że broni swoich dzieci?
- W tej kulce? – zdziwił się, ale uwierzył. Z uznaniem przyjrzał się pajęczycy, po czym załadował ją na łopatę razem z grudką ziemi i pajęczym przychówkiem i wyniósł z dala od kopidołów. I dobrze, niech się dziecko uczy szacunku dla bohaterskiej matki, obojętne jakiego gatunku.

I zdarzyła się rzecz, która była dla mnie próbą, sprawdzianem, życiowym testem czy już sama nie wiem czym. Nasz kocur Fredi zrzucił gniazdo kopciuszków. Trzy pisklaki opierzone zaledwie w połowie znalazły się na ziemi, a ich rodzice krążyli przerażeni nad nimi. Na szczęście byliśmy blisko i zdążyliśmy pozbierać ofiary naszego ulubieńca. Umieszczone zostały w wymoszczonym wygodnie koszyczku, który wcześniej służył podczas corocznej tradycji i ulokowane w rezerwowej toalecie jako miejscu najbezpieczniejszym. bo tam nasze koty mogły wchodzić tylko drzwiami i tylko z nami. Oburzonym rodzicom starałam się wytłumaczyć, że zajmę się dziećmi i spróbuję wychować na porządne kopciuszki, ale nie wiem czy zrozumieli i w końcu odlecieli szukać szczęścia gdzie indziej. Rozczarowany Fredi krążył w pobliżu toalety patrząc na nas z wyrzutem, ale w końcu też zrezygnował i poszedł szukać szczęścia poza domem.

A nasze problemy dopiero się zaczęły. Patrzyliśmy na trzy małe istoty zbite w kulkę z trzema dziobami i trzema parami czarnych paciorków wlepionych w naszą trójkę. Kierując się matczynym odruchem, najmniejszym palcem pogładziłam małe nastroszone główki, a te cofnęły się w głąb koszyka bo przecież ptaki nie głaszczą się po łebkach więc skąd miały wiedzieć o co chodzi? Uświadomiwszy to sobie zabrałam palec, a wtedy jeden z maluchów otworzył dziobek jak małe przepastne wrota i zaczął drzeć się niesamowicie głośno. Dwa pozostałe poszły w jego ślady. Głód i wola istnienia były silniejsze niż strach, tym bardziej, że w koszyku mogły już poczuć się bezpiecznie. No dobrze, tylko jak? I czym?
Po zaczerpnięciu wiedzy z właściwych źródeł, okazało się, że kopciuszki są mięsożerne, a konkretnie owadożerne. Udało nam się złapać parę much. Pierwsza uciekła z dzioba i następne musiałam przyduszać w palcach błagając je o wybaczenie i krzywiąc się z niesmakiem. Zostały połknięte błyskawicznie, ale dzioby dalej wrzeszczały. Zdecydowaliśmy poszukać czegoś w ziemi póki jeszcze widno. Jak na złość wszystkie żywe stworzenia pochowały się gdzieś jakby przeczuwały co je czeka. Przyniosłam łopatkę i przy jej pomocy wykopałam trzy dżdżownice olbrzymie jak węże. Stanęłam trzymając pojemnik z wijącym się pokarmem przed nienasyconą trójką i załamałam się. Przecież one nie połkną takich wielkich dżdżownic! I co ja mam zrobić? Wiedziałam co, tylko jak ?!
- Przynieś nóż – powiedziałam do męża. Przyniósł. I stało się – perfidnie kroiłam żywe skręcające się robale na kawałki i podawałam dziobom. Połykały. A ja połykałam łzy lejące się strumieniami po moim obliczu i dobrze, bo dzięki nim słabiej widziałam co robię. Mąż patrzył w milczeniu odsunąwszy się jak najdalej.
- Nie płacz, rybacy je przekłuwają czy jakoś tak – chciał mnie pocieszyć.
- Nie jestem rybakiem! – zawyłam. – Muszę nakarmić pisklęta! Dla nich … jestem matką! – ryknęłam i zawzięcie kroiłam dalej łkając tak żałośnie, że moje własne serce zaczęło się kroić. Samo.
- No, właściwie tak – mruknął – to ja pójdę. - Poszedł. Cóż, instynkt ojcowski zawsze budzi się później. Mój, matczyny, był gotowy do działania w momencie gdy wzięłam w palce pierwsze skrzydlate dziecię.
Dwie wystarczyły. Dzioby zamknęły się, trzy kulki zbiły w jedną, oczka zaczęły się przymykać. Poćwierkałam im na dobranoc coś o nauce latania w przyszłości i wyszłam.

W domu usiadłam na krześle i patrzyłam bezmyślnie na męża i syna jedzących kolację.
- Dobra sałatka – stwierdził syn spoglądając na mnie ostrożnie. W jego oczach dostrzegłam coś jakby uznanie, tylko nie wiedziałam czy dotyczyło ono sałatki czy mojej desperacji w działaniu jako karmicielki różnych stworzeń. – Jutro znajdziemy jakieś mniejsze, nie martw się – dodał, a to potwierdziło uznanie dla drugiego przypadku. Byłam dzielną matką.
- Nałożyć ci? – mąż spytał prawie nieśmiało.
- Nie – odpowiedziałam. Nie nalegał.

Poszłam do łazienki. Wzorem Balladyny myłam dłonie długo i starannie. Były splamione nie tyle krwią, co zbrodnią. Myłam każdy palec z osobna patrząc sobie w oczy w lustrze. Przypomniał mi się program w telewizji, w którym kilka kobiet opowiadało jak to były zmuszone w pewnych okresach swojego życia posunąć się do kradzieży czy prostytucji żeby móc wyżywić dzieci. Słuchałam tego z mieszaniną współczucia i pogardy. O nie, ja bym się nie posunęła do czegoś takiego na pewno! Tak wtedy myślałam. Powoli zaczynałam tracić tę pewność. Ja przecież zabijałam.
Awatar użytkownika
Boogie
Posty: 4940
Rejestracja: sob 26 mar, 2011
Lokalizacja: Gliwice

Post autor: Boogie »

Ech, Ty zwiewna peelko niby nie z tego świata, a jednak stojąca mocno na Matce Ziemi. Kłaniam się nisko, w hołdzie dla Twojego Serca, tudzież kawałka:) dobrej prozy. Serdeczności :rozyczka: :rozyczka: :rozyczka:
outsider najmocniej czuje
że świat to boży spektakl

pomazany
Awatar użytkownika
Monika_S
Posty: 1422
Rejestracja: wt 12 sty, 2010
Lokalizacja: Radom/Warszawa
Kontakt:

Post autor: Monika_S »

maybe pisze:Nie zabijam. Z zasady, bo nie lubię, bo mam szacunek dla każdej żywej istoty, nawet najmniejszej. Nie oznacza to, że nie mam na sumieniu komara, muchy czy pająka. Zdarzyło mi się ukatrupić któreś w afekcie, udręce, odruchowo, w geście samoobrony. Co do pająków – przyznaję, boję się ich. Kiedyś zamordowałam takiego osobiście, twierdzę, że w obronie własnej. Byłam sama w domu, a on ukazał się na jasnej ścianie jak czarny zły duch. Był ogromny. Mniejsze zbierałam przy pomocy pudełka od zapałek i wynosiłam za próg już nie raz. Ale taki olbrzym?! Chyba do pudełka po butach musiałabym go zebrać. Nie miałam, ale buta tak. Nie byłam z siebie dumna, ale odetchnęłam z ulgą. Na zewnątrz to co innego – tam nawet pająk nie budzi we mnie odrazy czy większego strachu. Jest istotą taką samą jak ja, o takich samych prawach do egzystencji więc omijam, staram się nie deptać, nie dokuczać. Ale ja mu do siedziby nie wchodzę i niech on nie pcha się do mojej.
Jakbym siebie widziała ;-) Z tą różnicą, że ja nie stosuję pudełka, o nie. To byłoby zbyt duże ryzyko, że jeszcze ten pająk jakoś na mnie wlezie. Zawsze wtedy wołałam mojego tatę, który bez większych problemów brał te pająki w ręce i wyrzucał za drzwi. Wiem, fuj :P
Natomiast na zewnątrz zupełnie mi nie przeszkadzają, chyba, że wejdą na mnie, wtedy to co innego :P

Tak natura urządziła świat, że jedni zabijają drugich, aby przetrwać i wyżywić rodzinę. Bohaterka opowiadania postępuje dokładnie tak samo, więc czy powinna mieć wyrzuty sumienia? To prawda, nie robi tego na co dzień. W opisanej sytuacji zastępuje rodziców piskląt, którzy normalnie robiliby to, co ona. Jednak w naszym ludzkim życiu my robimy dokładnie to samo. Kupujemy mięso, żeby samemu zjeść i wykarmić rodzinę. Tylko dlaczego nie mamy wyrzutów sumienia kupując mięso, a już zabijając dżdżownicę tak? To proste, po prostu nie myślimy o tym, ponieważ my sami bezpośrednio nie zabijamy krowy, czy świni. Otrzymujemy już gotowy produkt, ładnie opakowany, więc problemu nie ma. Natomiast jestem pewna, że wiele osób, gdyby miało zabić osobiście krowę, czy świnię, aby zjeść mięso, to zrezygnowałoby, poszukało innych źródeł pożywienia. Drugą kwestią jest to, że łatwo zgnieść muchę, bo jest mała i nie krzyczy, krwi też nie ma. Z rybą bywa już trochę gorzej, kupując karpia wiele osób prosi o zabicie go, ponieważ sami nie chcą tego robić. A ze zwierzętami, które do tego jeszcze wydają odgłosy, poruszają się niespokojnie, gdzie możemy zobaczyć ich strach, ból, to już zdecydowanie najczęściej nie bylibyśmy w stanie tego zrobić. Odcinamy się często od bestialskiego traktowania zwierząt w rzeźniach, bo przecież ja nie zabijam. Bezpośrednio nie, ale kupując mięso także przykładamy do tego rękę.

Po sałatce na kolację można wnioskować, że bohaterka jest wegetarianką.
Matki są w stanie wiele zrobić dla swoich dzieci, nawet poświęcić własne lub czyjeś życie.

Dobry tekst, skłania do przemyśleń :rozyczka:

Pozdrawiam :rozyczka:
"Nie komentujesz wierszy innym - nie dziw się, że inni nie komentują Twoich"
Awatar użytkownika
Jan Stanisław Kiczor
Administrator
Posty: 15130
Rejestracja: wt 27 sty, 2009
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Jan Stanisław Kiczor »

Znakomity tekst, maybe. Czytałem zauroczony.

Pozdrawiam :rozyczka: :rozyczka: :rozyczka:
Imperare sibi maximum imperium est

„Dobry wiersz zdarza się rzadziej / niż zdechły borsuk na drodze (…)” /Nils Hav/
Awatar użytkownika
maybe
Posty: 5330
Rejestracja: pt 06 maja, 2011

Post autor: maybe »

Boogie, Monika, Janie
dziękuję za czytanie :-) :rozyczka: :rozyczka: :rozyczka:
Wiem wystarczająco dużo, żeby wiedzieć jak mało wiem.
Awatar użytkownika
Liliana
Posty: 6654
Rejestracja: pt 05 lis, 2010
Lokalizacja: Sosnowiec

Post autor: Liliana »

Wzruszyłam się, czytając.

Przypomniał mi się wiersz Mirieżkowskiego o takiej tematyce, przetłumaczyłam go:

Mierieżkowskij Dmitrij - Matka

Z bezradnymi jeszcze skrzydłami
Widziałem pisklątko w życie,
Między modrymi bławatkami,
Na niezdeptanej granicy.

Nad nim i nade mną krążyła
Matka, bez strachu o siebie,
I od niego nie odchodziła,
Nie opuszczała w potrzebie.

Przed takim maleńkim stworzeniem
Poznałem moc Wyższej Siły,
I wargi me z cichym westchnieniem,
Ciebie, Miłości, sławiły.


serdecznie Cię pozdrawiam :rozyczka:
wiem, że nic nie wiem, ale staram się dowiedzieć,
Awatar użytkownika
maybe
Posty: 5330
Rejestracja: pt 06 maja, 2011

Post autor: maybe »

Dziękuję Liliano :rozyczka: :rozyczka: :rozyczka:
Piękny jest wiersz, który wkleiłaś. Za ten wiersz i tłumaczenie szczególne podziękowanie :<3:
Wiem wystarczająco dużo, żeby wiedzieć jak mało wiem.
Awatar użytkownika
maryla stelmach
Posty: 678
Rejestracja: śr 08 lut, 2012
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: maryla stelmach »

maybe, ciekawy tekst. też tak kiedyś miałam, żeby :-) nie przejechać robaka na drodze wjechałam rowerem w drzewo. oczywiście oberwałam siodełko i takie tam różne śrubki. teraz wyrosłam z tego na tyle, że zapewne nie narażałabym życia z powodu robaka. :-) :-)
maryla stelmach
Awatar użytkownika
biedronka basia
Posty: 2459
Rejestracja: śr 13 lip, 2011
Lokalizacja: Niemcy

Post autor: biedronka basia »

:rozyczka: :rozyczka: :rozyczka:
Łapczywie przeczytałam.
Wspaniale opisane uczucia, które znam z własnych doświadczeń.
Wiem, że wspomnienie Twojego opowiadania będzie mnie "prześladowało" jeszcze nie raz. Wszak wiosna tuż tuż i czas wyruszyć do ogrodu. :-)

Dziękuję i serdecznie pozdrawiam :-)
Awatar użytkownika
maybe
Posty: 5330
Rejestracja: pt 06 maja, 2011

Post autor: maybe »

Bardzo dziękuję Biedronko Basiu, cieszę się, że to też Twój klimat :rozyczka:
Wiem wystarczająco dużo, żeby wiedzieć jak mało wiem.
Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1794
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

Z jednej strony to opowieść pełna humoru. Z drugiej - dotyka bardzo ważnych kwestii.
Mądry jest też komentarz Moniki_S.

Jestem pod ogromnym wrażeniem! Matką nie było mi dane być, ale kiedy moja koteczka zachorowała, wszystko (włącznie z pracą) podporządkowałam walce o Nią. Spanie po 2 godziny na dobę (często z pobudką co kwadrans), praca tylko na drugie zmiany, żeby móc Jej podawać insulinę dwa razy dziennie, ciągłe czuwanie (i tak od ośmiu miesięcy - nie wiem, kiedy ostatni raz przespałam więcej niż 4 godziny ciągiem) - wszystko, byleby czuła się dobrze. W desperacji jesteśmy zdolni (chyba generalnie - jako ludzie, bez podziału na płeć i rolę społeczną) do największych poświęceń, heroicznych czynów (choć nie zawsze są one chwalebne z punktu widzenia drugiej strony - myślę tu o biednych dżdżownicach). Ta część naszego człowieczeństwa zawsze mnie zdumiewa i wzrusza... I chociaż częściowo przywraca wiarę w Człowieka.
Ostatnio zmieniony ndz 09 kwie, 2023 przez Vesper, łącznie zmieniany 1 raz.