Szara strefa literatury

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Owsianko
Posty: 393
Rejestracja: pt 20 lut, 2009
Lokalizacja: BYDGOSZCZ
Kontakt:

Post autor: Owsianko »

Nie łudźmy się: większość pisarzy odwala robotę na czarno. Począwszy od publikowania tekstów za Bóg zapłać, a skończywszy na wydawaniu książek własnym przemysłem. Przy czym warto pamiętać, że teksty bezpłatne mają zazwyczaj wartość ceny. To znaczy od utworów pisanych za darmo nie można zbyt wiele wymagać.

Są jednak pasjonaci dbający o wysoki poziom swoich periodyków i za nic w świecie nie opublikują byle czego. Potrafią zainspirować autora, wymóc na nim, by zamówiony tekst miał ręce i nogi i nie był gniotem. Lecz to rasa niedzisiejsza, ginąca w natłoku tandeciarzy, zasilająca odchodzące kadry miłośników rzetelności. Tym bardziej należałoby ją hołubić, doceniać, że jest, że jej się chce, że choć jest ich co prawda coraz mniej, to przecież, na przekór kłodom rzucanym im pod nogi - są.

Animator, człowiek utrzymujący własnym kosztem własne pismo, zamieszczający w nim artykuły trzymające poziom, to wygłup natury, podejrzany osobnik. W małostkowych umysłach powstaje natychmiast pytanie: a co on/ona z tego ma?

No właśnie. Można to pytanie rozwinąć: a co miał Zenon Miriam Przesmycki z przybliżenia sylwetki Norwida? Idąc za ciosem, zapytać też trzeba o korzyści Tadeusza Żeleńskiego - Boy ’a z odkopania z niepamięci Jakuba Wojciechowskiego, robotnika – literata? A jakie czerpał korzyści ze swojego wydawnictwa? Z bycia społecznikiem? Lub co miał Choromański pomagając kelnerowi Tadeuszowi Kurtyce stać się pisarzem Henrykiem Worcellem? Lub Zofia Nałkowska umożliwiając literackie zaistnienie Bruno Schultzowi?

Mikro mózgi współczesnych węszycieli nie są zdolne pojąć działań podyktowanych bezinteresownością; altruizm przekracza ich potencjały rozumowania. Coś tak bzdurnego, jak miłość do szukania, odkrywania i pomagania talentom (w obojętnie jakiej dziedzinie artystycznej twórczości), jest dzisiaj niebezpiecznym procederem, bo człowiek obdarzony Bożą iskrą stanowi dla nich zagrożenie. Konkurencję do ewentualnych zysków.
Jak wydawców, tak i prawdziwych recenzentów nie już nie ma, nie dziwię się więc, że nikt z nich nie chce czytać stu zakalców po to, by wyłowić spośród nich jedną perełkę, bo to zdzieranie oczu i robota głupiego.

Lecz jest wyjście: nie trzeba czytać całego tekstu, by zorientować się, czy napisał go grafoman, czy artysta. I to mnie martwi, że potencjalni wydawcy nawet nie zadają sobie trudu, by skubnąć okiem choć kawałek nadesłanego tekstu. Wystarczy parę stron: jeśli jest napisany językiem odzwierciedlającym treść i potrafi mnie zaciekawić od początku, czytam go w całości. Lecz jeśli jest sklecony z bełkotu i musiałbym przeczytać sto stron, by natknąć się na jedną anemiczną myśl, daję sobie spokój.
*
Mam wrażenie, że jestem bardzo podobny do siebie, gdyż podzielam własne poglądy na bezinteresowność w literaturze i dlatego składam donos: już nie ma arystokratów ducha. Zostały po nich nagrobki; te rzeczywiste i te in spe. Są za to ich lokaje w obciachowych liberiach ukleconych ze słomy.

Długi czas byłem zdania, że pisarze stanowią grupę ludzi połączonych wspólnym celem, a tym celem jest wzajemna pomoc. Że łączy ich coś w rodzaju porozumienia i życzliwości dusz. Ale stwierdziłem: takie myślenie nazywa się naiwność. Niestety, bardzo często zdarza się (np. między literatami), że tak zwani arystokraci ducha są małostkowymi kmiotami o naturze zawistników. Bezinteresowny był Boy, lecz to rzadkość. A w obecnych czasach – wada. Jednak wolę być naiwny niż egoistyczny dureń.

Tu proroctwo: przyszłe pokolenia zastąpią wkrótce dzisiejszych rzetelniaków i nadejdzie czas, gdy bezguście i niska jakość staną się normą. Pamiętający takie dziwne słowa jak zawodowa uczciwość dziennikarska, szacunek dla czytelniczej inteligencji, odpowiedzialność za publikowane słowa, wymrą, a na ich miejscu znajdą się ludzie wychowani na brykach, ściągach i internetowej papce, ludzie, którzy nie będą wiedzieli, kto zacz ów Dylan Thomas lub czym się je Cummingsa, co to kulturowa ciągłość, na czym polega kontynuacja dorobku, czym różni się ona od wiecznego rozpoczynania dawno przebytej drogi.

Przyjdą barbarusy, nonszalanckie ludki pełne bełkotliwej swady, oszpecone naskórkową wiedzą o latach, gdy jeszcze nie istniała obecna łatwizna wypowiedzi, a pojawią się ze swoimi objawieniami, tekstami, receptami na literaturę. I znajdą czytelnika, i zostaną ich autorytetami, ponieważ czytelnik będzie tak samo zielony.

Z jakiego powodu? Bo nadeszły czasy, gdy tak autorom jak wydawcom nie chce się czytać niczego, co nie daje zysku. Wydawnictwa nie są nawet zainteresowane bezpłatnym czytaniem nadsyłanych materiałów, a jeżeli już decydują się na druk, to jedynie teksty rekomendowane przez pantoflarską pocztę; jak najmniejszym własnym kosztem i bez ponoszenia ryzyka. Ryzykuje jedynie autor, bo rzuca się na niepewny interes i tylko on ponosi koszty.

Dopisek

Wyznam ze skruchą: jestem zmęczony daremną dreptaniną po klawiaturze. Mam dosyć powtarzania argumentów trafiających panu Bogu w okno. Po zastanowieniu stwierdzam, iż od pewnego czasu moja dotychczasowa histeria w temacie upadek kultury nie ma potwierdzenia w dyskusji, muszę więc sobie odpuścić.

Odnotowałem również, że przytaczane przeze mnie argumenty spotykają się z konsekwentnym i niezrozumiałym brakiem merytorycznych odpowiedzi. Albo w trakcie dyskusji (omijających szerokim łukiem sedno poruszanych spraw) stają się dyplomatycznymi wygibasami adwersarzy, pobłażliwym stekiem bredni o niezłej kondycji naszej kultury, podczas gdy wiadomo, że pikuje na skołowaną mordę. Nie pora szukać winnych tej degrengolady, bo nie w tym rzecz, by przerzucać się oskarżeniami i znaleźć odpowiedniego chłopca do bicia, ale w tym, by wyjść z bagna bez wyciągania się za włosy.

Zauważam również, że zamieniają się w emocjonalny zgiełk, we wrzawę niepotrzebnych emocji, które zaczynają przypominać bezsilne stepowanie mrówki po grzbiecie słonia. Dlatego postanowiłem się zamknąć. Aczkolwiek nie zarzekam się, że w innych sprawach zabiorę głos. No, raczej głosik; takie tam kolejne wsadzanie kijaszka w stryjaszka.
„Absurd: przekonanie sprzeczne z twoimi poglądami.”
A. Bierce
Lidia
Posty: 1117
Rejestracja: czw 14 lis, 2013

Post autor: Lidia »

Czasem na literackich forach zdarza mi się czytać i rzetelne recenzje, i bardzo mądre eseje.
Pozostaje wszak inna kwestia: otóż nie na wszystkich portalach indywidualiści są mile widziani, także przez administratorów. Ci ostatni potrafią dopatrywać się zamachu na ich "autonomię" w chwili, kiedy np. publikującemu się u nich autorowi zacznie się wytykać:
a) niezręczne sformułowania;
b) niezbyt trafne przenośnie;
c) błąd gramatyczny [ortografię litosiernie pomijam :roll: ];
d) nie mówiąc o własnym odniesieniu, czyli indywidualnej recepcji, do przeczytanego tekstu, który wcale nie musi być tożsamy z poglądami jego twórcy.

Tu przypominam sobie dziką awanturę, jaką mi kiedyą urządziła jedna z autorek wiersza poświęconego zdemenciałej starości, a zaczynająego się od słów:

"Już nie stała z otwartą gębą..."

Wiersz choć w sumie niezły i bardzo spostrzegawczy, to w pierwszym wersie zazgrzytał mi niemiłosiernie. Nie dlatego, że peelka miała otwarte usta, gdyż ludzie w podobnym stanie akurat tak wyglądają. Zazgrzytał, ponieważ owa niemiłosierna, aż okrutna obserwacja samej poetki nie posiadała krzty współczucia dla żywego i nadal czującego ból, zimno, ciepło, głód, pragnienie, "roślinnowiejącego" człowieka :!:
O jaka wywiązała się wtedy polemika [delikatnie] a "pyskówa" [brutalnie].

Pisze Pan o bylejakich recenzjach, o słownej papce, o niechlujnym - bez ładu oraz składu - bełkocie.
Nie wiem, co będzie dalej, jednak te marne resztki, które starają się zadbać o piękno ojczystej mowy [w słowie i piśmie] tępione są niczym pestycydami, bowiem ostra, lecz nie ordynarna krytyka nagminnie już bywa nazywana awanturnictwem albo innym "czepialstwem". Szczególnie na portalach, ponieważ autentycznych literackich czasopism prawie nie ma :cry:

"Róbmy swoje", czyli przędźmy nasze babioletnie nici, aż do samej zimy, kiedy nasze "nic" stanie się "niczym".
Ostatnio zmieniony ndz 02 lut, 2014 przez Lidia, łącznie zmieniany 3 razy.
Na początku było Słowo (z Ewangelii św.Jana)
Maria
Posty: 7795
Rejestracja: ndz 05 wrz, 2010

Post autor: Maria »

I we wniosku trzeba powtórzyć za W. Młynarskim - róbmy swoje.
Jeśli bowiem i nam (nie daj Chryste Panie) z jakichś powodów odechce się chcieć, to lepiej nie pytać gdzie potem szukać początku, a gdzie końca choćby najprostszego wiersza.
A Pan, Panie Owsianko jak porządny górnik fedruje ów temat z zamiarem pobudzenia wielu i by było to pożytkiem dla literatury. Nie mniej jednak - widać w wielu kątach i kącikach jak jest w realu.
Ot, chociażby u mnie za miedzą - radio zapodało, że w mieście wojewódzkim zwanym Gorzów mają radni przegłosować tzw. uchwałę intencyjną w sprawie likwidacji Domu Kultury, po to by za 6 miesięcy podjąć uchwałę ostateczną w tym temacie. I od paru dni nastawiam ucha co piszczy w trawie w tej sprawie; i co? I nic. To znaczy darcia szat z tego powodu nie ma. Może nie wypada, ponieważ sąsiedzi co dzień są tu u siebie.
:cry: