Wysłany: Wto 06 Mar, 2018 W wieczorowej sukni 12/2018
mimo wszystko było warto
poszliśmy razem na spacer
od zakrętu Drogi Mlecznej ku domowi
mijaliśmy porty wiecznie zatłoczone pośpiechem
statków przepełnionych po burty
siadywaliśmy milczący na ławce
mijaliśmy tłumy wiwatujące tłumy gniewne
ludzi na trybunach i martwych ludzi
siadywaliśmy milczący na plaży
każdą noc stemplował księżyc
gdy zasypialiśmy pod granatowym płótnem
każdego ranka słońce wskazywało kierunek
ślady stóp wypełniały się cieniem
nogi grzęzły coraz głębiej
ale błagałem by ta droga nigdy się nie skończyła
podniosłem kij i groziłem jej z każdym krokiem
a gdy dotarliśmy pod próg naszego domu
poszliśmy razem na spacer
w przeciwnych kierunkach
to nie to miejsce
ktoś złośliwy podmienił krajobraz
przecież dobrze pamiętam
nie jestem jeszcze taka
stara
tu bawiła się przed chwilą rudowłosa Hanka
ma krótkie warkocze w nich wstążki
czerwone wąskie
może schowała się w tych zaroślach
co wybujały od wczoraj
ukryła się dobrze
i nadal czesze kukiełkę
tam ojciec uwiązał wierzgającego Kasztanka
nie wprowadził go do stajni
bo płomienie lizały gwiazdy
koń kwiczy do dziś
a najgłośniej nocami
zabłądziłyśmy kochana
ziemia pachnie inaczej
i drzewa szumią tak odmiennie
że nie mogę pojąć ich mowy
a przecież pamiętam każdy szelest
najcichszy pisk domowej myszy
którą brałam za skrzata
skrzypienie drzwi do stodoły
co brzmiało jak skarga
nawet ludzie spoglądają
bez uśmiechu
z sercem schowanym głęboko
zamknął za sobą drzwi cicho
żadnego trzaskania rodem z melodramatów
które znasz na pamięć
raczej niczym głuche przesuwanie kamienia grobowego
wtedy wypadła ci miska z rąk
i odtąd zawsze ci coś
wypada
z twojego kalendarza wypadają dni
jeden po drugim
najpierw uleciały wszystkie niedziele
stawiając poniedziałki w niezręcznym położeniu
pozostał czarny tydzień
bez świątecznej czerwieni
barszczu z kartoflami
róż bez okazji
wypadły klucze do wielu przyjaciół
którym w rozpaczy nie otworzyłaś drzwi
barykadując okna i uszy
wypadają znajomi stając się na powrót obcymi
odleciały dzieci do kolonii gniazd
na drugim brzegu wielkiego morza
już nikt nie pochwali
twojego rosołu z domowym makaronem
połykasz tygodnie bez przypraw
obok pusta miska
jak wklęśnięcie po wypadłym sercu
lampa pod sufitem
brzuchaty zakurzony ul
musisz pamiętać to brzęczące
światło na odsłoniętych ramionach
kawa parzyła nam niecierpliwe słowa
trzymałaś łyżeczkę
niczym kruchy skarb
oglądany pod słońce ze wszystkich dwóch stron
byłem głodny bardzo głodny
mówiłaś cukier dla cukiereczka
przełykałem kolejne kostki równie gładko
jak twoje bajki
za ścianą ktoś uczył fortepian posłuszeństwa
czas opuścić bombonierkę
ból głowy zwiastowaniem deszczu
my jak zwykle bez parasoli od lat
kurczowo uczepionych tamtych grzejników
zdrewniałymi rączkami
szklana pogoda szklany dom szklane święta
przestań paplać
zjedz pączka z czarną różą zamknij się
na inny świat potem jedź
tłuc na tamtym obrazie kartofle z mielonym
a ja
czasem ugotuję chili con carne
pojadę do Warszawy
lub napiszę kolejny wiersz
rzucić wszystko i iść za Tobą
łatwo Ci mówić
gdy się posiada jedną tunikę
i nieograniczone możliwości
zostawić żonę z niemowlęciem przy piersi
nowy komin
ziarno dopiero co posiane
potrzebują mnie
jak wędrowiec lampy oliwnej
gdy chmury zalepią księżyc
spójrz na moją Rachel
jej skóra biała niczym piasek pustyni
a spojrzenie topi skały Hermonu
przecież to Ty wciąż mówisz o miłości
rzucić i iść za Tobą
gdy każda myśl biegnie ku niej
tak mówiłeś a ja miałem spętane stopy
kiedy zabili Ciebie
wtedy przedwcześnie umarł we mnie młodzieniec
na rozdrożu
umarła jego żona synowie odeszli
tak dawno że nie pamiętam ich twarzy
zestarzałem się razem z domem
polem
coraz trudniej mi poruszać się
a co dopiero iść za Tobą
gdy każda kość krucha jak zeschła gałązka figowca
nie znalazłem dobrego czasu
ja wielbłąd z igłą
zdychający samotnie
piasek więził stopy bo chciałem biec
przelewał się z czajnika do filiżanek
cierpiałem ponieważ pragnąłem
ale nikt ze mną nie płakał
płacz to kosztowny podarunek
podobnie jak czas dlatego
całe życie wędrowałem samotnie
Damaszek to oddalał się to zbliżał
zależnie od miłości która
więziła moje stopy bo chciałem biec
cierpiałem ponieważ byłem jej głodny
i zatrzymało mnie jeszcze wiele rzeczy
obrazy impresjonistów
obowiązek obowiązkowości wobec obowiązku
kleiste dłonie buczyny
przez które przeświecały złote dachy Damaszku
coraz mniejsze
coraz mniej wierne
pomyślałem tyle piękna
za późno by ślepnąć
oswojony piasek przesypie się w klepsydrze
ciemność spowije każdy świt
nikt i tak nie zawoła
u progu mojej drogi do Damaszku
lubię te ostatnie godziny
zawsze niefrasobliwie spóźnione
na herbatę z księżycem
lekkie leniwe podlotki
różaniec ciężkich godzin odkładam
poza krąg lampy
wyrzucam w noc cuchnące nazwiska
zapraszam muzykę
kilka zdań z Biblii
i świat staje po właściwej stronie
ostatnie godziny
królewskie złote godziny przed północą
proszę nie dotykajcie jeszcze powiek
nie zamieniajcie mnie w sen
zbyt szybko
witaj szeregowy stołku
w kwiecistej pętli krawata
nie myśl że ten wzór cię ocali
odróżni
kawa produkuj ka sprzedawaj wa zarabiaj
zdążyliśmy zadrutować komin
zabawnie wyglądasz z tymi kikutami
na łopatkach
kawa produkuj kaw sprzedawaj a zarabiaj
zdążyliśmy zamknąć okna
przecież w ciągu dnia słońce nie świeci
pogódź się z tym zmarnowałeś już tyle czasu
na machanie rękami
produkujemy szare kamienie
prawdopodobnie najpiękniejsze
sprzedajemy szare kamienie
niezbędne jedyne
zarabiamy na szarych kamieniach
jesteście tego warci
plastelinkowe ludziki
obywatele gniotki
z szarej masy
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum