Marchewkowa szkoła

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Ada
Posty: 2
Rejestracja: sob 06 paź, 2018
Lokalizacja: Rybnik

Post autor: Ada »

„Dzwonek! Rok szkolny się zaczyna
Znów dni popłyną pracowite
Nad książką szkolną, nad zeszytem
Życzę wam wszystkim na początek
Roku szkolnego – samych piątek….”

Recytuje pięknie Laura z II b podczas akademii z okazji rozpoczęcia roku szkolnego 2017/2018. Roku zmian. Dobrych zmian. Roku reformy. Roku likwidacji gimnazjów.
Trzecioklasiści w białych, odświętnych bluzkach śpiewają piosenkę. Jeszcze tylko przemówienie pani dyrektor, wychowawczyni w klasie rozda plan lekcji, pani z biblioteki wręczy dzieciom podręczniki, wygłosi pogadankę na temat szanowania książek, bo przecież służyły będą kolejnym, młodszym uczniom… Zaraz. Czy jeszcze komuś będą służyły? Jeśli Nasz Elementarz odejdzie do lamusa, po cóż go szanować?
Jeszcze tylko msza z okazji rozpoczęcia roku szkolnego, bo przecież na każdą szkolną okazję musi być odprawiona msza święta. W intencji rozpoczęcia roku szkolnego, zakończenia roku szkolnego, rekolekcji, rocznicy urodzin patrona szkoły, rocznicy śmierci patrona szkoły, dwudziestolecia szkoły, dwudziestopięciolecia szkoły… Jak większość rodziców nie mam nic przeciwko takim, czy innym uroczystościom religijnym, ale przecież nie zapisałam dziecka do katolickiej szkoły.
W drodze do kościoła dzieci przechodzą obok placu zabaw. Ładny. Jeszcze nie zniszczony. Nic dziwnego – powstał przecież całkiem niedawno. Zaledwie dwa lata temu urządzono uroczyste otwarcie z udziałem prezydenta miasta, naczelnika Wydziału Edukacji, przedstawiciela delegatury Kuratorium. Z mszą świętą. Choć plac zabaw też przecież świecki. W świeckiej szkole. Dwa lata temu, a jednocześnie jakby w ubiegłej epoce – kiedy do szkoły miały przyjść sześciolatki. Wtedy wydano miliony z budżetów samorządów na place zabaw, zabawki, dostosowanie szkół do potrzeb sześciolatków, szkolenia nauczycieli.
Po mszy wreszcie można iść do domu. Skorzystać jeszcze z ostatnich kąpieli słonecznych i wodnych, zanim na dobre się zacznie. Tylko siódmoklasiści jakoś markotni. Gdyby urodzili się rok wcześniej, byliby już w nowej szkole. A tutaj jeszcze z tymi małymi dziećmi trzeba tyle lat. I jeszcze zamiast porządnego boiska ten plac zabaw.

Ariel też jest w drugiej klasie. Nie bierze udziału w akademii, bo dla – prawie dorosłego – gimnazjalisty to przecież obciach. W gimnazjum akademia z okazji rozpoczęcia roku szkolnego zwykle bywa poważniejsza. Może wspomną o rocznicy wybuchu wojny? Ale zaraz. W tym roku do drugiej i trzeciej klasy „dorosłych” gimnazjalistów dołączyły maluchy z pierwszej klasy podstawówki. Rozpoczęcie roku zorganizowano więc osobno. Być może po to, żeby łatwiej dopasować treści do wieku dzieci, a być może pedagodzy nadal mają w głowach przykazania sprzed osiemnastu lat, aby młodsze dzieci nie spotykały się ze starszymi. Przed laty przecież namiętnie przedzielano szkoły, stawiano mury, budowano nowe budynki, przebudowywano stare, przesuwano uczniów i nauczycieli, aby tylko oddzielić podstawówkę od gimnazjum. Teraz jednak nadeszła zmiana. Dobra zmiana. Maluchy zostają więc na korytarzu pasowane na ucznia i lekko przestraszone odbierają „tyty” z „maszketami” od pani dyrektor. Pani dyrektor czego? Szkoły podstawowej? Gimnazjum?
Tutaj dzieci nie mają placu zabaw. Dwa miesiące temu nie miałyby nawet klasy. W pośpiechu wydano kolejne miliony z budżetu samorządu na malowanie klas i korytarzy, które wcale właściwie nie wymagały remontów, na ławki i krzesełka dostosowane wzrostem do maluchów, na wieszaki, toalety, szatnie, szafki, stołówki. I znów szkoły muszą zostać przebudowane, nauczyciele i uczniowie poprzesuwani. Na same remonty wydano w Krakowie 4,8 miliona. W Gdańsku 4,5 miliona, kolejne 4 miliony w Łodzi. Ile w skali kraju? I kolejne miliony na pracownie fizyczne, chemiczne, biologiczne, których brakowało w podstawówkach. I następne na szkolenia nauczycieli. Ale nie można przeliczać edukacji na pieniądze. Chodzi przecież o przyszłość naszych dzieci. No i jeszcze trochę o nauczycieli. Na całe szczęście pani minister zapewniła, że żaden nauczyciel w związku z reformą pracy nie straci. Może i nie stracił, ale będzie pracował na 1/8 albo 1/9 etatu. Ale przecież to dorośli ludzie z wyższym wykształceniem. Poradzą sobie. Odnajdą się w nowej sytuacji. Jeśli trzeba, będą się odnajdywać w trzech szkołach jednocześnie, żeby z kilku godzin „nazbierać” etat.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że padłam ofiarą pewnej niekonsekwencji. Oto znalazłam się wśród osób, które były zaciekłymi przeciwnikami gimnazjów, kiedy je wprowadzano, a teraz równie zaciekle ich bronią. Przed laty pytałam, po co burzyć wypracowany system, który funkcjonuje. I to funkcjonował dobrze. Dzieci osiągały dobre wyniki, a poziom nauczania był wysoki, w porównaniu z innymi krajami. Teraz jednak, zadaję to samo pytanie. Nauczyciele wypracowali metody pracy, uczniowie nie znają innego systemu, wyniki nauczania się poprawiły. Czy zmiana szyldu szkoły sprawi, że będzie tam mniej przemocy i patologii? A może będzie jeszcze więcej, bo będą się z nią stykać młodsze dzieci i
ochoczo naśladować zachowania starszych. Czy po osiemnastu latach trzeba burzyć cały system do fundamentów, aby na nich zbudować coś, co kiedyś już było?
Czy jednak słuszną koncepcję ma nasza władza, wprowadzając rewolucję w oświacie? Oby tak. Oby kolejna władza – przywilejem rządzących – nie cofnęła reformy i nie obróciła dobrej szkoły w marchewkowe pole. Wszak takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie.