B A Ś Ń P O D R Ó Ż N A czyli tam i z powrotem /11/

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Rys-ownik
Posty: 203
Rejestracja: wt 26 lut, 2013

Post autor: Rys-ownik »

*



Rozdział trzynasty
o tym, że to i tamto nie zawsze daje tamto i to, czyli że czasem trzeba zawrócić, żeby pojąć dokąd się dąży.



Nazajutrz, gdy krasnal zbudził się bardziej z niespokojnej drzemki niż z krzepiącego snu, małe obłoczki pasły się już na wielkiej łące nieba w kolorze piórka ze skrzydła sójki, a wokół melancholijnie i równomiernie jak zegar tykały pasikoniki.

- Dobrze, że wrrrreszcie jesteś! Czekaliśmy wszyscy na ciebie. Tyle tu trzeba ponaprrrrawiać. – zakrakała nad nim jakaś nieznajoma wrona, bez żadnych wstępnych grzeczności.

- Ponaprawiać? – powtórzył krasnal nieprzytomnie.

- Właśnie – przytaknął ptasi intruz. – Mówili, że zapomnieliście o nas, ale ja wierzyłam, że wrrrrócicie. No i miałam rrrację! – dodała z triumfem.

- Nie całkiem – chrząknął skrzat – Bo ja tylko na chwilę i tylko w swojej sprawie.

- W swojej sprrrrawie… – powtórzyła wrona ze zdumieniem.

- No w swojej – przytaknął skrzat.

-Niepodobieństwo! NIEPODOBIEŃSTWO! – zawołał ptak i aż podskoczył .

- A co w tym aż tak niezwykłego?

- To, że bożęta nie mają swoich sprrrraw, tylko wspólne. WSPÓLNE! Zawsze tak było.

- A ja mam swoje. I chcę mieć TYLKO SWOJE. – zawołał butnie Szałaputek.

- KONIEC ŚWIATA! – wrzasnęła wrona.

- A co nie mogę?!

W odpowiedzi wrona porwała go za kubrak i wyniosła na kalenicę dachu. Posadziła tam, po czym otarła dziób o komin i skrzeknęła :

- Popatrz no sobie w dół przenicowany skrzacie! Widzisz tam kolejkę? Co? Oni wszyscy przyszli do ciebie. Rozumiesz to?

W dole, od bzów na zapłociu aż po schody ciągnął się milczący wąż potrzebujących. Nawet jeże, jaszczurki, ślimaki, dżdżownice i inna ogrodowa drobnica, w tym trzmiele, którym ktoś zniszczył gniazda na pastwisku za bramą. Jedni szli o kulach, inni mieli łapki na temblakach, jeszcze inni dźwigali dzieci, albo jakieś połamane przedmioty, ale nie było dobrze widać jakie, bo nocny mrok nie do końca jeszcze ulotnił się spod krzaków.

- Skąd oni tu? Po co? – zakrztusił się pytaniami Szałaputek.

- Sroka Skrzeczka rozgłosiła, że jesteś, więc przyszli. Przypatrz się im uważnie, to może zrozumiesz po co, a ja wrócę, gdy coś postanowisz – powiedziała wrona i odleciała pomimo protestów skrzata kurczowo trzymającego się komina i swojej wyimaginowanej niezależności.

- Ale ja nie chcę! Nie chcę! – wołał za nią.

- A kto mówi, że chcesz? – odkrzyknęła.

„No to cię ptaszek załatwił” – zaśmiał się kwiat. ( „Że też ja nie mam takich możliwości, a liczę jedynie na dobrowolność” – mruknął do siebie ) – „Ale spoko, znajdziemy jakieś wyjście z sytuacji. No bo co cię to wszystko obchodzi, prawda? Nie twoja sprawa przecież!”

Ale krasnal nie był już tego tak całkiem pewny, bo właśnie wtedy błyskawica myśli uderzyła w gmach jego melancholii : „ A może właśnie moja!? Może wcale nie jestem, jak mi się wydaje, aż tak bardzo inny niż wszystkie skrzaty, czy też bożęta, jak w dawnym języku nazywa nas sroka..?”
Było to tak oczywiste i proste stwierdzenie, że Szałaputek poczuł się tak, jakby wymierzono mu siarczysty policzek. Puścił więc komin i osłonił rękami głowę przed kolejnym ciosem. Jednak kolejnego uderzenia nie otrzymał, za to przed oczy nasunęły mu się dobrotliwie uśmiechnięte obrazy rodziny i prawie zatęsknił za tym co odrzucił.

- Bądź co bądź to jakaś nowość – ziewnął kwiat.

- A gdyby tak zawrócić ? – powiedział skrzacik do siebie mozolnie złażąc z dachu.

- Owa! Zawrócić?! – zdziwił się kwiat.

- Właśnie. Każdy do siebie. Ty do wiatraka w kurz własnej brudnej historii, a ja do domu, w kierat normalność – mruknął z rezygnacją, ale i wyczuwalną ulgą.

- „Przyszedł. Zobaczył. Zawrócił”…Rozumiem. Taaa…Swoją drogą w wiatraku to ja przynajmniej miałem sucho, a w twojej ciągle wilgotnej dłoni tylko kataru się nabawiłem – kichnął kwiatek – co nie znaczy, że masz rację. Trzeba iść naprzód, a nie kręcić się w kółko. Tylko postęp, więc nowość, ma sens, bo rozwijają, a nie odgrzebywanie staroci, która cofa! Powroty nie są postępem, to oczywiste! Zastanów się i – dodał chytrze – połóż mnie na swoim sercu. Zobaczysz jak wszystko się zmieni. Ja stracę katar, a ty dostrzeżesz nowe horyzonty i proste sposoby ich osiągania. Połóż mnie na sercu! Na sercu słyszysz?

- I bez tego mam dosyć kłopotów – sapnął krasnal.

- Kto tu co i z kim ma, to nie powiem – prychnął kwiat i zamilkł, a krasnal wchodząc właśnie do dawnej kuchni dostrzegł przy podłogowej listwie niewielkiego, acz wielkookiego świerszcza przyglądającego mu się z wyrzutem.

- Wróciliście wreszcie? – spytał świerszcz dość retorycznie po dłuższym wpatrywaniu się w Szałaputka.

- Nie, raczej nie. – z pewnym smutkiem odpowiedział krasnal.

- Jak to nie? Przecież już tu jesteś.

- Tak, ale tylko przechodnio.

- Takie : „Przychodzę, przechodzę, odchodzę”? Jaja sobie robicie, a ja marznę. Marznę rozumiesz?! -Weź dotknij no pieca. No dotknij mówię. Dotykaj!

I Szałaputek dotknął, rozrzewniając się przy tym znanymi na pamięć wypukłościami kafli.

- Zimny co? A no zimny; a ja za tym zimnem przezimowuję zimy. Zabawne nie? Zimy za zimnym piecem. Serca nie macie! A tyle się mówi, nawet śpiewa, o dobroci krasnoludków. Ściema i tyle.

- Czemu na mnie akurat krzyczysz ? Co ja niby mogę…? – pytał krasnal dość retorycznie rozsierdzonego stworka.

- A na kogo mam? Widzisz tu jeszcze kogoś ? No nie widzisz, prawda? Właśnie. Tylko ty jesteś. W dodatku mieszkałeś tutaj. Dobrze pamiętam twoje wrzaski i tupoty. Raz nawet wpuściłeś mi jakiś obrzydliwy dym do norki. Zaprzeczysz?

- To było przeciw myszom… z fajki dziadunia…- mruknął zawstydzony krasnal.

- To się tak tylko mówi. Zresztą czy mysz, czy świerszcz, to nie wszystko jedno? Żeby w żywe stworzenie dymem…Niewyobrażalne draństwo! – A tak w ogóle gdzież to zgubiła się reszta twojej nieodpowiedzialnej rodziny, bo jakoś jej tu nie widzę?

- Sam jestem tylko.

- Taka krasnoludzka Zosia Samosia, co? Może przeszpiegi? Spoko, nie moja broszka. Grunt, że jesteś, bo może wróci normalność. Ale pamiętaj żeby tym razem już bez dymu, dobrze?

- Ale…

- To było draństwo! - uciął świerszcz – Ale było, minęło…Nie jestem pamiętliwy. Ważniejsze kiedy napalisz w piecu. Kiedy, co? Bo noce coraz chłodniejsze… Pod drewutnią leży jeszcze sporo trzasek i trafiają się nawet polana. Więc nie ma co marudzić, tylko trzeba się brać za gospodarskie obowiązki. Swoją drogą nie tylko ja tu jestem rezydentem, są jeszcze inni lokatorzy i sublokatorzy – dodał. – To co, będzie ciepło, że się konkretnie zapytam?

- Raczej nie będzie – wykrztusił krasnal.

- „Raczej przechodnio”, „raczej nie będzie”– przedrzeźniał świerszcz – Ech ty… - przechodniu jeden!– prychnął pogardliwie.

- Ładne. – odezwał się sennie kwiat. – Ładne – powtórzył.

- Jesteś brzuchomówcą ? – zainteresował się świerszcz.

- Już mnie o to pytano…Nie jestem – zaprzeczył zmęczony tym wszystkim krasnal – mam tylko – sublokatora, powiedzmy.

- O proszę! I masz go w kieszeni? A oswojony chociaż ? – z zaciekawieniem indagował świerszcz.

- No, no, ty gadający karaluchu, tylko bez takich uwag, jasne? – błysnął złym okiem kwiat, gdy go krasnal podsunął pod nos świerszczowi.

- Uuu… Coś jakby gadająca podręczna nocna lampka - skrzywił się owad. – Może to i zabawne, ale nie gustuję w takich gadżetach.

- Oż to lichota jedna! – naindyczył się kwiat - Weź no pozbieraj się siroto. Skrzypki pod pachę i chodu spod tego piecyka. – rozwinął myśl w kapralskim stylu - Co ciebie trzyma przy tej zimnicy? Sentymenty, czy zwykła abnegacja?

- A gdzie mam iść roślinna imitacjo latarki, kiedy jesień za pasem?

- Tam gdzie ciepło skrzypiąca malizno. Byle dalej od tej tu pustki.

- Czyli gdzie przemądrzały fajerwerku bezczelności? Co?

- Ty Szałaput, a weźże go i zaproś do siebie. Coś taki niekumaty? – podsunął kwiatek.

- Ja tak właśnie myślałem…Tylko nie byłem pewny, czy…Bo on taki jakby mocno samodzielny raczej…Więc nie śmiałem; zresztą nie podjąłem jeszcze decyzji co do dalszego ciągu… – dosyć nieskładnie tłumaczył się krasnal. – Nie wiem nawet kto on taki, bo się nie przedstawił – dodał z przyganą.

- Świerszcz Hipolit – ukłonił się świerszcz. – Nie pamiętasz mnie? No tak, dlaczego ty miałbyś pamiętać jakiegoś tam świerszcza zza pieca? - dodał ze smutkiem - Zbyt wiele miałeś wtedy spraw wokół siebie, żeby dostrzec takie coś jak ja. Ale dym wpuszczałeś…

- No co ty z tym dymem!? …Przepraszam zresztą.

- Ok. Przyjmuję.

- I wszystko jasne; to teraz się pakuj i chodu! – podsumował kwiat.

- Ja tam wiele nie mam, więc raz dwa…ale czy on tego chce? – zatroskał się świerszcz.

- Ależ oczywiście – przytaknął skwapliwie krasnal. („I to właściwie przesądza sprawę powrotu” – dodał w myślach z wyraźną ulgą, ciesząc się z tego, że nie musiał cierpieć przy podejmowaniu decyzji; lecz kwiat popsuł mu natychmiast to odprężenie wyraźnie, choć bezgłośnie trzęsąc się ze śmiechu. )

- Tempo, tempo robaku!… - ponaglała roślina.

- Tak, zaraz, już. – zaświergotał świerszcz radośnie i zniknął w szparze.

Ej, ciepełko
Ciepełkoooo!
Znów ciepło…
Będzie ciepło.
Ciepełko będzie!
Hu hu ha!
CIEPEŁKO (!)
I Karmidełko,
Zapewne.
I Poidełko…
niewątpliwie.

Ej, ciepełko,
Ciepełkoooo!
Moje ty milutkie…
Jakże ja ciebie lubię!

- radośnie podśpiewywało i szurało w norce, aż w końcu wyszedł z niej świerszcz otulony przywiędłym liściem szczawiu, ze skrzypkami w ręce oraz z mizernym workiem z kokonu gąsienicy na ramieniu i oznajmił donośnie: - Jestem gotowy. Idziemy!

- OOOO…! – Zaszemrało niespokojnie, zaszumiało, jęknęło, załkało wielogłosowo na podwórzu.
Co słysząc krasnal wstał z kucek i mocno się zafrasował, a potem uśmiechnął niepewnie, usprawiedliwiająco.

- Aha! Się zaczyna…– mruknął kwiat.

- Co ci znowu nie tak sparciała zielenino? – spytał Hipolit.

- Otóż nadwrażliwy robalu mamy przed sobą jedną z wielu rozterek bożątka, które z zasady nikogo nie zachwycają, mówiąc prościej: o bliskim relaksie możesz zapomnieć. – mętnie wyjaśniła paproć.

- A tam…Przecież nasze dobro również jest ważne. - kaszlnął świerszcz niepewnie, pojmując intuicyjnie w czym rzecz.

- No nie wiem, czy to wystarczy – z powątpiewaniem zauważył kwiat i zaległa długa męcząca wszystkich cisza.

- Mówią, że kiedy zapada taka cisza, to wtedy wśród zebranych przelatuje anioł… – ćwierknął świerszcz w rozdrażnieniu.

- Zostaję!– Nie mogę inaczej. - zdecydował krasnal z dostrzegalnym odprężeniem.

- No rzeczywiście aniołek: nadleciał, zrobił co chciał i odleciał…a ty się męcz dalej. Okazuje się, że nasz wędrowniczek, to badacz mitycznych głębin i doktor Dolittle z Janosikiem w jednym, czyli jak nie kijem go, to pałką. Więc jeśli przypuszczałeś karakonie, że z nim sprawa będzie prosta, to nie znasz jego możliwości komplikowania wszystkiego. Mamy tu bowiem do czynienia z polską specjalnością, siurpryzą wykiełkowaną z przekory. – ironizował kwiat.

- Nie z przekory, a z krasnoludzkiego altruizmu – sprostował Szałaputek - Jak nie ja, to kto im pomoże? Jak nie teraz, to kiedy? Widzisz tu liściu z chytrym oczkiem kogoś innego, kto mógłby i chciałby to zrobić?

- Jasne…„za dobro wasze, nie nasze”…- prychnęła roślina znacząco przeinaczając tekst hasła.

- Czyli, że co? – niechętnie upewniał się świerszcz.

- Czyli, że nico! Nigdzie się stąd nie ruszymy dopóki on nie pomoże tej hołocie czekającej na zewnątrz. A jest tam cała rzesza poszkodowanych, jak po ataku pod Ypres. Robota dla całego pułku filantropów, a nie dla jednej chudziny. Zresztą całkowicie bez sensu, bo hołota zaraz znowu się pokaleczy…Ale on już tak ma, że musi pomagać i to bez przemyślenia konsekwencji. Nagła krasnoludzka erupcja altruizmu. Nic, nic, nic i – ŁUPS! Tak już mają te mizeroty. Ten szedł sobie, szedł ku wyimaginowanej wolności, w czeremchowym obłoku Wielkiego Pytania, aż się zderzył ze swoim genotypem…Czyli możesz się rozpakować i zacząć te swoje pitu-pitu pitpitać, a jak będziesz szparko ruszał smykiem na sposób piłowania drewna, to będzie ci niewątpliwie cieplej.

- Że co proszę?

- No, że - graj piękny Cyganie! Odmaszerować do nory i czekać pitoląc.

- Oho! Nie masz, jak słyszę, poważania dla sztuki zwiędłolistny profanie…

- Co ja mam, a czego nie mam to moja sprawa. Dawaj czadu sztukmistrzu, a nie mędrkuj. – odpyszcznął mu kwiat.

- On ma szacunek tylko dla pieniędzy. – wtrącił krasnal.

- Bo to realna wartość, a nie jakieś tam liche baśnie – zaszeleściła zgryźliwie paprotka.

- Czyli, że dalej będzie zziiiimmmnooo, tak?- zasmucił się Hipolit w nagłym zrozumieniu swej doli.

- Przepraszam – zakłopotał się skrzat – ale to nie potrwa długo, zresztą postaram się napalić w piecu – zapewnił.

- Akurrrat napalić! – zakrakało coś w kominie – Tylko spróbuj.

- Siła wyższa, jak słychać – skrzat rozłożył ręce.

- No jakżeby nie – pociągnął nosem Hipolit – Jak nie zimnica, to filantropia, czy inna empatia, czyli biednemu zawsze wiatr w oczy.

A potem, nie pytając o zgodę, wlazł do mankietu skrzaciej kurtki i zaczął przygrywać swoim myślom długo i rzewliwie, co w niczym nie przeszkadzało jej właścicielowi, ale paproć przyprawiało o rwanie w płatkach i łzawienia oka.

- Będzie tik nerwowy jak nic – narzekała gdy świerszcz zapamiętale głuszył muzykowaniem swoje smutki.


*


Dni potoczyły się teraz szybko, jak szklane kulki w zapomnianej już grze. Migotliwe i jesiennie barwne, ale takie same w swojej istocie. Najogólniej rzecz ujmując - pracowite. Tą pracowitością, która wielu niesie pożytek i radość.

- Dobrze jest, a będzie jeszcze lepiej – podsumowała je któregoś dnia wrona, gdy przed drzwiami ilość oczekujących porady wyraźnie zmalała. – Pewnie niedługo będę ci życzyła dobrrej drrrogi, co wcale nie znaczy, że chcę się z tobą rozstać. Wiesz, nawet żaby cię polubiły? Co prawda nie chwalą cię jeszcze, ale nie dają już nurra w bajorro kiedy się o tobie mówi, a to przecież coś znaczy.

- To co, idziemy nareszcie, czy poczekamy na sannę i inne lodowate widoczki? Pewnie, że ładnie będzie, kiedy dzieci na butach zaczną jeździć po lodzie z zapalonymi latarniami…Szkoda tylko, że mnie już nie będzie, wśród patrzących na to, ale po co tam komuś jakiś odymiony świerszcz, prawda? - marudził od czasu do czasu Hipolit.

- Oho przybył mi nowy dręczyciel – mruknął krasnal.

- I to z niewątpliwym polotem – przytaknął kwiatek radośnie.

- No dobrze… Idziemy! – zadecydował wreszcie któregoś dnia Szałaputek wytrzepując ze skarpety przemarzniętą stonogę, która próbowała tam urządzić sobie zimowisko.
- Wracamy w normalność – poprawił się, co świerszcz skwitował przeciągłym:

– Nnnoo!

A kwiat niezbyt budującą uwagą :

- Sensu w tym oczywiście nie ma, ale też i trudno było spodziewać się czego innego.

- Do widzenia – zakrakała wrona na odchodnym.

- Do widzenia – pomachał jej ręką Szałaputek i tak zaczęła się jego pełna przemiana w zwykłego krasnoludka, co jakoś wcale nie cieszyło paproci.
Ostatnio zmieniony śr 29 maja, 2019 przez Rys-ownik, łącznie zmieniany 1 raz.