SKARB 2

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Rys-ownik
Posty: 203
Rejestracja: wt 26 lut, 2013

Post autor: Rys-ownik »

*

Rankiem mysz zobaczyła porozwieszane na ceglanej ścianie girlandy ziół i wianki podsuszonych grzybów.

- Noo…praktyczne to i gustowne – zauważyła ze znawstwem – Oho ho, i - jest tu okno! Więc nie taka to byle jaka nora. – dodała z radosnym zdziwieniem.

- Okienko ledwie – uśmiechnął się stary.

- Grunt, że wpuszcza światło. Ależ tam znowu leje – wstrząsnęła się patrząc przez nie w ogród. – A tu cieplutko…Jak to zrobiłeś?

- Wydłubałem parę cegiełek i mam kominek.

- No fakt, w ścianie jest okopcona dziura.

- Kominek! Nazywajmy rzeczy ich właściwym imieniem.– zaczupurzył się stary.

- Jasne, że kominek. – przystała mysz - Nie będziemy się przecież kłócić o drobiazgi przed śniadaniem.

- Przewidujesz śniadanie? – spytał skrzat figlarnie mrożąc oczy.

- Sam wiesz, że to po krasnoludzku : gość w dom – śniadanie na stole.

- Już ci wczoraj mówiłem, że nie jestem… - nachmurzył się skrzat.

- Wiem, wiem…Ależ ty jesteś nad podziw gderliwy! Bądź tam sobie kim chcesz, a co mi do tego, najważniejsze, że jesteś gościnny.

- Ba! – fuknął dziadek. – Już taki mój los.

- Nie mógłbyś chyba być karczmarzem, bo powiedziałeś to bez zachwytu raczej – zauważyła mysz.

- A od kiedy to karczmarze są gościnni?!

- Karczmarze są gościnni z natury.

- Z konieczności. Z konieczności i przewidywanego zysku.

- Ha! Niechby i nawet, to wiesz jaki ty masz zysk z naszej znajomości, albo raczej z mojego nie całkiem rozważnego zabłądzenia?!

- No niby jaki? – zdziwił się Bożydar.

- Ogromny! Skończyła ci się właśnie samotność, ot co. A to wielkie święto! Ja ci to mówię – pisnęła przekonywująco Felicja.

- Jak już mówiłem, miewałem towarzystwo – burknął staruszek– Tamtego roku na przykład próbowały się tu sprowadzić karaluchy…

- Ale jakoś ich tu nie widzę. I wcale się nie dziwię, że przy twoim charakterze nie chciały z tobą zamieszkać! – wypaliła mysz.

- Nie chciały?! Jeszcze jak chciały! To JA nie chciałem! – wrzasnął Bożydar – Kto normalny dzieli pokój z karaluchami?! Znasz takiego?

- Nie dość, że sknera i zrzęda, to jeszcze rasista. – skomentowała jego wyznanie mysz , myśląc jednocześnie : „ Karaluchy bywają smaczne”. I dodała zaraz – Ale czy my dziadziu nie tracimy czasu? Co nam przyjdzie z takich gadek? Brzucha nimi nie napełnimy, to pewne.

- Żarłok przebrzydły, brzuchem świat widzi – sapnął staruszek – Ale siadaj już siadaj, zaraz coś przyniosę – wymruczał otwierając wielkim kluczem maleńkie drzwi do spiżarni.

- No i od tego powinniśmy byli zacząć dzień, a nie od sprzeczki nie wiadomo o co – sapnęła z ulgą mysz – A po cóż ci aż taaaki klucz?! – wykrzyknęła nagle.

- Bo jak mówiłem, miałem już tu „gości”…



*


Kolejnego dnia na zewnątrz chlupotało równie beznadziejnie jak poprzedniego, a po szybach spływały takie same jak wczoraj grube łzy jesieni.

- Ta jej rozpacz zaczyna już nużyć, w dodatku zmusza mnie do popełniania nietaktów.– stwierdziła mysz o poranku.

- Proszę, proszę…Okazuje się, że bywasz wrażliwa – zdziwił się przesadnie Bożydar odrywając wzrok od łatanego buta.

- Oczywiście, że bywam - chełpliwie odęła się mysz.

- A któryż to postępek wywołuje taki twój niepokój, że aż się nad nim zastanawiasz?

- Nie staraj się być złośliwszym niż jesteś! Martwi mnie chociażby brak własnej spiżarni. Zamierzałam naznosić sobie w jakieś zaciszne miejsce (czy ja wiem, może dajmy na to - w tamten kącik) trochę pestek, ziaren i co tam jeszcze się da znaleźć w ogrodzie, albo i trochę dalej, ale ta pogoda niszczy moje najlepsze chęci nie mówiąc już o produktach. Zauważ, że to głównie po to bym przestała być ci ciężarem.

- A ja myślę, że jednak niezbyt odpowiada ci moja kuchnia – skrzywił się cierpko starzec.

- Faktem jest, że na tym co serwujesz nie da się długo pociągnąć. Ziemniak pieczony sote, ziemniak zapiekany z liściem szczawiu, ziemniak pieczony z solą, ale bez masła…

- Bo nie mam masła! – warknął Bożydar – Jakbym miał, to bym dał.

- A czy ja mówię, że masz? Stwierdzam tylko, że nie ma go na żadnym z ziemniaczków. I żeby skończyć już tę wyliczankę, dodam tylko, że niedobrze mi się robi od tych pyr w różnych postaciach, dlatego postanowiłam zmienić menu. A kiedy podjęłam taką decyzję okazuje się, że – tu rozłożyła bezradnie łapki - muszę dalej się męczyć z przyczyn obiektywnych.

- Wcale nie musisz! – obruszył się staruszek – Wcale nie musisz – powtórzył z zacięciem.

- Spokojnie. Przecież wiesz, że jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.

- Ależ mnie pokarało – mruknął stary i – Aj! -ukłuł się w palec.

- No widzisz jak to nie warto rozpraszać się w uszczypliwych dygresjach. Mądrzy mówią : patrz z czego żyjesz. Napraw sobie teraz w spokoju swój chodaczek, a ja rozejrzę się tymczasem co nieco po okolicy – powiedziała Felicja i wlazła w korytarz prowadzący do wyjścia.

- Dobrego dnia! – zawołał za nią skrzat.

- Czego chcesz znowu? – spytała wysunąwszy głowę z otworu.

- Życzę ci owocnych poszukiwań – rozjaśnił się stary od nagłego pomysłu.

- Acha. W porządku. Też sobie tego życzę. A kurzu to masz w tym holu tyle, że trudno oddychać. Porządnicki dziadku to ty nie jesteś, a gości przyjmujesz. Wstyd! – kichnęła i szurnęła w ciemność.

- Tyle z tego pożytku, że go przynajmniej trochę wymiecie swoim futrem – sapnął skrzat z rezygnacją i mruknął do siebie – Czekaj no paskudo, już ja ci dam nauczkę.


*


- Jeden pokój, drugi pokój – liczyła mysz biegnąc – trzeci pokój, czwarty pokój, sień, kot… KOT! – wrzasnęła i zawróciła na pięcie.

- Widziałam kota! - darła się wpadając do domku Bożydara – Hej! Gdzież ty jesteś?! Kota widziałam! Słyszysz?! Jak jest prawdziwie potrzebny to go oczywiście nie ma. No gdzieś ty jest? A może go ten kot…Koty są zdolne do wszystkiego, co im tam taki karzełek. Chrup i po karliputku; a ten się zdaje oblizywał…

- Już jesteś?! – zdziwił się stary wchodząc – Stało się coś może?

- Co myślisz o kotach? – odpowiedziała pytaniem mysz.

- O kotach nic nie myślę, bo ich nie widuję. Tu ich w każdym razie nie ma.

- SĄ (!)

- Aaa…Rozumiem miałaś spotkanie pierwszego stopnia ze swoją wyobraźnią.

- Raczej zderzenie z pełnokrwistą rzeczywistością, taką, że od teraz rezygnuję z penetracji i zamykam się w medytacyjnej klauzurze – uściśliła Felicja.

- Jestem pewny, że to była złuda.

- Mądrala, wie czego nie wie! Było co mówię, bo widziałam. Jasne?!

- Zobaczyć nie znaczy widzieć.

- Słuchaj no i bez twoich mądrości głowa mnie boli. Lepiej wody dał byś się mi napić, zamiast gadać bez sensu.

- Proszę – skrzat podał jej żołędny kubek - Gdzieś ty tego swojego kota widziała?

- Szło się, szło się…Biegło… Na końcu była sień, a w sieni był - kot. – wysapywała mysz między szybkimi łykami.

- Bzdura. Tu nie ma kotów – powtórzył stary – Zresztą chodźmy to sprawdzić.

- A w życiu!

- Dobrze, więc sam pójdę.

- A idź sobie.

„ I co mnie podkusiło, że by udawać kota?” – myślał Bożydar wychodząc.



*



- Cześć żabo.

- Cześć myszko.

- Też tu mieszkasz?

- Trochę mieszkam, trochę nie mieszkam. Teraz mieszkam.

- I tego dziadka znasz?

- Jeszcze by nie. Jego się nie da nie znać.

- No popatrz, a ja go dotąd nie znałam i jakoś z tym żyłam.

- Bo jesteś mała i nie stąd.

- A ty?

- Ja jestem spod łopianów w rogu ogrodu.

- I wprowadzasz się tutaj na zimę?

- Tam panoszy się teraz tylko deszcz, a tu są pająki i inne smakołyki – powiedziała ropucha oblizując się bezwstydnie.

- Nie licz na większy kąsek!

- Stary jest skrzatem – zmieniła żaba temat – Dobrym skrzatem. Bożęciem.

- To taki trochę inny krasnal?

- Całkiem inny.

- Czyli jaki?

- Zawsze przegina, albo w dobroci, albo w złości. Najczęściej w tym pierwszym.
No i może się zmieniać, albo w węża, albo w kota, albo…

- W kota?!

- W kota.

- A tu w ogóle są koty?

- Nie ma.

- A to drań! – zatrzęsła się mysz ze złości.

- Che che che – zarechotało domyślnie żabsko.

- Ale ja mu tego „żarciku” nie daruję! Zobaczysz, jeszcze tak go urządzę, że popamięta! – pieniła się Felicja.

- Byli już tacy, którzy to obiecywali…- westchnęła smętnie ropucha – Wiedz mała, że to też trochę czarodziej, więc nie będzie ci łatwo. No uciekam, bo lepiej żeby mnie u siebie nie zastał, chociaż przyszłam tylko po radę i po zioła, ale to może innym razem, bo nie takie znowu pilne.

- Macie z sobą na pieńku?

- Nie, chociaż są zadawnione nieporozumienia…Ale drobne raczej. No, pora na mnie. Cze myszo.

- Cześć żabo.