SKARB 4

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Rys-ownik
Posty: 203
Rejestracja: wt 26 lut, 2013

Post autor: Rys-ownik »

- Obudź się! Słyszysz jak coś łazi i stuka?! – mysz szarpała śpiącego skrzata parę dni później.

- Dajże mi spokój.

- No łazi i stuka. Nie słyszysz?

- Pirat z drewnianą nogą, albo i sama noga – ziewną Bożydar.

- Żartuj sobie żartuj…Dożartujesz ty się, zobaczysz…

- Może to ktoś z twojej rodzinki hałasuje. Tak jak i ciebie deszcz go tu wpędził...

- Moja rodzina nie hałasuje, moja rodzina przemyka. Jest niewidoczna.

- Niewidocznością, która nie daje spać innym. – prychnął skrzat.

- Ubierz się i zobacz co to!

- Aaaaakurat – ziewnął ponownie staruszek. – Sama sobie zobacz. Mnie piraci nie interesują.

- Pamiętaj, że już raz też nie chciałeś sprawdzić i o mało nie wyprawiłeś jednego wyliniałego ptaszka na tamten świat.

- Ja?! Sam się wpuścił w maliny nadgorliwości.

- Wygodnie sobie tłumaczysz opieszalstwo i nieporadność…

- Zrozumże! Tam niczego nie ma prócz pustych sal i wielkich okien, które tę pustkę potęgują…Kurz, pajęczyny, przeciągi… Dom pustką stuka się w nadproże i to wszystko – mruknął skrzat zagrzebując się po nos w pościel i natychmiast, jak to miał w zwyczaju, ponownie zasypiając.

- Jednak ktoś w tej pustce mieszka poza nami i to ktoś niewątpliwie uzbrojony…
A ten tu mruczek jeden, wygodnicki paskudnik, nieużyty dziadyga…nic tylko śpi. – wrzuciła mysz obelgi w słodkie pochrapywanie staruszka, po czym zwinęła się w kłębuszek i zaczęła rozmyślać o czymś znacznie poważniejszym, co okazało się być kawałkiem złocistego ementalera.

I nic poza tym nie zdarzyło się już do rana.

*


Rano zaś :

- To co dzisiaj mamy?

- Tradycyjnie: deszcz i bierki?

- Ileż można grać w bierki?!

- To zagrajmy w szachy.

- Żebym znowu przegrała? Zresztą nie warto, bo zdaje się, że wreszcie się przejaśnia – stwierdziła mysz patrząc w zadeszczoną przestrzeń ogrodu. – Nadal nie wiesz kim był pocztowy rabuś? Nie poznałeś po głosie?

- Ostatnio byłem dość nietowarzyski i pozapominałem głosy. W dodatku ten wydawał się mówić tak jakby miał w ustach coś, co mu go specjalnie zniekształcało.

- Może fajkę? Czułam tak jakby trochę swądu…

- Niechby i nawet złoty piracki ząb…W każdym razie był to ktoś kto zna legendę o skarbie.

- Oho zaczyna być ciekawie, aczkolwiek skarby z reguły są niejadalne. Chociaż… słyszałam, że w Chinach zakopuje się jaja, które im starsze tym są smaczniejsze, a więc oczywiście także i droższe. Gdzie indziej znowu w ukryciu dojrzewają sery… Jednak nie przypuszczam by tutaj o taki skarb chodziło?

- Na pewno nie o taki Felicjo. Ten skarb nie jest ani smakołykiem, ani też wielką przenośnią; jak mówiono - tradycyjne dzwoni i błyszczy. Ukrył go ktoś i odszedł bo musiał, gdyż nie jest tu bezpiecznie, szczególnie kiedy od czasu do czasu świat staje na głowie, jak to ma w swoim brzydkim zwyczaju. Odszedł więc by się uratować, a to co dawno temu pozostawił kusi teraz innych.

- Na skarb nie ma lepszego sposobu jak tylko go odnaleźć.

- Och, jak pamiętam, kręciło się tu już wielu jego amatorów… – roześmiał się staruszek. - Tacy z różdżkami i tacy z wykrywaczami metalu. Paranormalni i naukowo zacięci. Niby całkiem różni, a o jednakowym efekcie swych starań…No może nie zupełnie jednakich, bo pierwsi stwierdzili, że gdzieś wgłębi pod podłogą dawnej biblioteki znajduje się jezioro, a drudzy odjechali przekonani, że dom został posadowiony na resztkach pradawnego grodziska. Niby nic, a dało im to radości co niemiara.

- Już wolę bierki –zamruczała mysz jak syte kocisko.

- Każdy ma to na co zasługuje.

- To była złośliwość?

- Nie. Stwierdzenie faktu.

W tym momencie do izby Bożydara wpadła roztrzęsiona ropucha.

- Tu się nie da mieszkać! – utyskiwała od progu – Szeleści coś, skrzypi coś, łazi i tupie. TUPIE!

- Jeż pewnie – uspokajał ją stary.

- O nie! O nie! Jeże to ja znam nie od dzisiaj. Jeże nie łażą po ścianach! A to łazi. Wszędzie łazi. Łazi i opukuje. Stuk, stuk; stuk, stuk... A kiedy nawet nie stuka, to i tak we łbie mi wali jak młotem. No - zróbże coś!

- Daj jej proszek.

- Nie narażaj się myszko!

- Gdzież to tak hałasuje? – raczej z grzeczności spytał Bożydar.

- Wszędzie!

- U mnie jest cicho, co najwyżej mysz kichnie.

- Taaa …- mruknęła Felicja.

- Dom aż się trzęsie od łomotów, a u niego - cicho! Zwariować można.

- Bożydar powiada, że każdy ma to na co zasługuje – wtrąciła mysz zasłyszaną przed chwilą sentencję. – Ty na przykład słyszysz głosy…

- Ooo! Trzymajcie mnie, bo skrzywdzę zwierzątko! – wyrnęła ropucha.

- Kiedy ja rzeczywiście tak mówię – przerwał jej skrzat.

- Dobra, wynoszę się, a wy jeszcze zobaczycie…Posłyszycie, kiedy to do was dojdzie i niespodziewanie zastuka…A wtedy to ja będę wygłaszać mądrości. I to jeszcze jakie! – prychnęła żaba i wyszła z tak demonstrowaną godnością, że o mało co nie uderzyła głową we framugę drzwi.

- A co, nie mówiłam?! Pustka mi stukała, tak? – tryumfowała mysz w chwilę potem. – Swoją drogą miałeś już raz absolutną pewność co do dębowej gałęzi, więc tym razem to może również nie być jeż.

- Może i nie być, ale to nie powód żeby jeszcze bardziej podkręcać ropuchę.

- Bo może wypuścić z siebie takie paskudztwo jak dudek?

- Oj może, może – przytaknął skrzat z przekonaniem – i w dodatku jeszcze to skomentować, a nie wiem co gorsze. W każdym razie trzeba niestety posprawdzać i przetrząsnąć nawet najgłębsze dziury, bo jednak dzieje się tu coś dość niepokojącego... Idziesz ze mną na obchód?

- No przecież sama tu nie zostanę, kiedy niewiadome szaleje po kątach.


*


- Zobacz tylko…coś tu ciągnięto i to bardzo niedawno – pokazywała mysz krechę odmiecionego kurzu biegnącą gdzieś w mroczną głąb domu. – I mam nadzieję, że to nie był ogon, bo gdyby był, to lepiej niezwłocznie wynieść się do ogrodu. Nie wiem zresztą czy nie mądrzej było zaczekać u ciebie… - dodała.

Mokre światło sączyło się przez mętne szyby i niewiele było w nim widać, ale przerażenie Felicji dawało się wyraźnie zauważyć.

- A słyszałem, że myszy, to dzielne stworzenia… Podobno gdzieś tam nawet zjadły uzurpatora, a w pewnej opowieści wyzwoliły lwa, a gdzieś indziej zdaje się blaszanego drwala… - burknął stary.

- W opowieściach jesteśmy niezwykle dzielne – zgodziła się Felicja – szczególnie kiedy jest nas mrowie. A ja tu jestem sama tylko z niemrawym starcem, więc to zasadnicza różnica.

- Tak, życie ma się do baśni jak pięść do nosa – mruknął skrzat – jednak bez baśni nie sposób prawdziwie żyć.

- Ale nie będziesz mi teraz opowiadał bajek?

- Cicho! Słyszysz? Rzeczywiście coś stuka. O! Nawet rytmicznie…

- Jakiś deszczowy perkusista się przyplątał – prychnęła mysz.

- Mocniej, słabiej, słabiej, mocniej…Toż to kod Morse`a! Czekaj zapiszę to, a potem może przetłumaczę – szepnął skrzat i zaczął rysować palcem na zabrudzonej szybie kropki i kreski odpowiadające krótkim i długim postukiwaniom. Co wyglądało mniej więcej tak :

-.-. --.. . - --. --- - ..- --. .-.. ..- .--. -.- … --.. ..- -.- .- -.-. .. . ..--..

- Kropka kryska, kropka kryska - fotografia twego pyska… – skrzywiła się mysz i zaczęła zabawiać kreśleniem koniuszkiem ogona esów-floresów w podłogowym kurzu.
- No i odczytałeś co to pukanie znaczy? – spytała, kiedy skrzat przerwał zapisywanie stukotów i z frasunkiem począł drapać się w głowę.

- Tak. To coś wystukało : „Czego tu szukacie głupki?” – odrzekł niechętnie Bożydar.

- Aha… Czyli, że czasem jednak lepiej nie znać obcych języków, prawda? Ale jak już znasz, to weź i odstukaj mu coś takiego, żeby mu stukaczka odpadła – judziła Felicja.

- Lepiej będzie go odszukać i zapytać po co to robi, nie sądzisz?

- Pewnie; zapytasz, a on ci zaraz grzecznie odpowie i będziemy żyli razem długo i szczęśliwie w spokoju i szczęściu – skonstatowała mysz.

- Hej ty tam! – zawołał Bożydar – Fajnie się bawisz, ale wszystkich to trochę denerwuje. Może ustalimy jakieś zasady tej zabawy? Na przykład taką, że nie będziesz hałasował nocami, dobrze?

Coś wystukało krótką odpowiedź, której skrzat nie chciał przetłumaczyć myszy.

- Dobra, to teraz zróbmy po mojemu, ty mu tu byle co pokojowo odstukuj, a ja go cichcem zajdę od tyłu – wyszeptała Felicja szczerząc zęby w specjalnym uśmiechu.

Niestety jej pomysł też spalił na panewce, bo nie można było ustalić kierunku poszukiwań, gdyż stukanie ucichło i nie powtórzyło się już aż do wieczora, kiedy to niewiadome coś zaczęło kuć z wyjątkową pasją tym razem w piwnicach. I mysz miała z tego powodu kolejną bezsenną noc.

- Nie żebym się bała – tłumaczyła sobie wchodząc pod kilimek nad skrzacim łóżkiem – tylko wolę być przygotowana i z ukrycia ewentualnie zaatakować.

Była to nota bene pierwsza sucha noc od dawna i księżyc świecił za oknem jak złota żaba ( co niegdyś zauważył natchniony poeta ) toteż po kątach i ścianach zaczęły łazić cienie, a to jak wiadomo wyjątkowo rozbudza, dlatego lepiej ich nie widzieć.


*


- Nie odleciałeś? – nazajutrz bardziej stwierdził niż spytał Bożydar Leopolda widząc go nucącego przy porannej toalecie.

- A skądże! – zaprzeczył gołąb – Pierwej mi wszystkie pióra z ogona wyjdą niż odlecę nie wiedząc jaki los spotkał powierzoną mi pocztę! – zagruchał z emfazą.

- To się nazywa: zniewalająca szlachetność, prawda? – chrząknęła mysz w sposób, który raczej nie sugerował zrozumienia…

- Bardziej: lojalność i wierność zasadom. A ty po co dźwigasz to lusterko? – zdziwił się Leopold wskazując okruch szkła na grzbiecie zwierzątka.

„ Zniewalająca, czy niewolnicza” – rozważała mysz w myślach, a głośno rzekła z przekąsem : - Idziemy do piwnic, więc niosę je na wypadek spotkania bazyliszka – odpowiedziała mysz z przekąsem.

- Bazyliszka…- zdumiał się niepomiernie gołąb.

- No – przytaknęła – są gołębie, są bazyliszki…Nie słyszałeś o Bazylich? Głuchy jesteś? Nie nawiedziło twoich uszu staccato niedawnego podziemnego koncertu? – pisnęła ze złością Felicja.

- No coś się tam jakby tłukło, ale nie zwróciłem na to szczególniejszej uwagi, bo myśli miałem zaprzątnięte czym innym – odpowiedział Leopold z wyraźną wyższością.

- Jakby tłukło…To ja już nie mam uwag…Trudno się potem dziwić, że taki pikuje w szybę – westchnęła z rezygnacją mysz i pociągnęła Bożydara w kierunku piwnicznych schodów.

- Idziemy na rekonesans, więc może pójdziesz z nami? – rzucił skrzat przez ramię.

- Ja to spróbuję ogarnąć, że tak powiem - intelektualnie… z poziomu parteru – zagruchał za nimi Leopold.

- Niebywała lotność chwilowo uziemiona – zgryźliwie mruknęła mysz do siebie.


*

Zstępowali szerokimi kuchennymi schodami, które w pewnej chwili zaczęły się zwężać i kluczyć rozchodząc się w boczne korytarze z wnękami w ścianach i resztkami półek.

- Niegdyś trzymano tu wina – powiedział skrzat zapalając świecę, bo robiło się coraz ciemniej.

- A teraz pająki trzymają tu pajęczyny – zmarszczyła się mysz – Zobacz jak śledzą nas ich oczka. Jestem prawie pewna, że są na usługach tego stukacza…

I w tym momencie gdzieś coś ponownie zapukało, całkiem tak jakby kukała kukułka i mysz pożałowała, że nie ma przy sobie pieniędzy, bo może by się rozmnożyły, jak to głosił stary mysi przesąd, w który teoretycznie nie wierzyła.

- Aaa! Stuknijże ty się! – wrzasnęła więc wściekle i desperacko skoczyła w mrok. – Byłabym go jak nic dopadła – mówiła potem – gdybym się była nie zaplątała w swój ogon, który był bardziej odważny niż moje nogi i szaleńczo przed nie wyskoczył. A nie zauważyłam tego, bo światło było daleko za mną i jakoś wcale się nie spieszyło, żeby mi poświecić – dodawała z wyrzutem – więc dodatkowo z rozpędu wpadłam na obwał sufitu, który skutecznie zagradza dalszą drogę w podziemia. Wszyscy o nim wiedzą, ale mnie nikt o nim nie raczył powiadomić…Jednak najgorszy był ten śmiech, który raptem nieopodal eksplodował i który zwielokrotniło echo. No takiego śmiechu, to nie chciałabym więcej usłyszeć!

- Taak. Ciekawy sposób na osaczanie przeciwnika, ale dosyć nieskuteczny – skomentował to skrzat.

- Lepszy taki, niż żaden – odcięła się mysz – Znam dwóch mędrców, którzy albo stroszą pióra, albo drepczą w kółko. A z takiego dreptania nic więcej poza odciskami nie będzie.

- Dobrze – po zastanowieniu się powiedział Bożydar – zabieramy się do tego serio.