SKARB 7

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Rys-ownik
Posty: 203
Rejestracja: wt 26 lut, 2013

Post autor: Rys-ownik »

*


- No biegłam sobie syta i senna – opowiadała Zuzanna przez łzy – kiedy nagle coś poderwało mnie za ogon. Uniosło i zawiesiło. A wtedy rozdzwonił się ten przeklęty zegar. Jego „bimmm!” i „booom!” było tak straszne, że straciłam resztki przytomności, bo oczekiwałam, że zamiast tego ktoś zawoła „A kuku, to ja!”, co oczywiście nie nastąpiło…A potem , kiedy nikt nie przychodził z ratunkiem, próbowałam uwolnić się rzucając we wszystkie strony, co rzeczywiście przyniosło mi wolność, ale też i nieodwracalną stratę. Och, jak niewiarygodnie nieodwracalną! – wychlipała.

- Nie wszystko można mieć naraz… A ogon ci odrośnie, jak słyszałam. – wtrąciła uspokajająco Felicja.

- Owszem, ale dużo krótszy! A ja przecież nie miałam niczego bardziej znaczącego i wyróżniającego ponad ten ogon – pisnęła przejmująco jaszczurka. – Cóż ja jestem warta bez ogona?!

- Pojmuję to doskonale. Ogon to ogon i aż ogon! – mysz schyliła głowę w pełnym zrozumieniu – Nie powiem jednocześnie do kogo możesz mieć pretensje co do braku ratunku, zauważę tylko, że są tacy samolubni starcy, którzy nie wyleźliby z pościeli nawet i wtedy gdyby dom się walił...

- Och, twój ogon ani się może równać z moim! - obruszyła się gwałtownie Zuzia zwracając uwagę tylko na ten wątek mysich popiskiwań. – Mój był w kolorach i deseniach wschodniego kilimu. Cenny i piękny, a ty masz tylko bezsensownie długi i obrzydliwie szaro-różowy – uzupełniła z niesmakiem.

- Doprawdy? Wiesz, gdybyś nie była kaleką, to mogłabym ci to twoje urojenie szybko wyperswadować…- zniewalająco miłym szeptem odpowiedziała jej Felicja szczerząc zęby.

- Och! – wzdrygnęła się Zuzia.

- A ochaj ty sobie ile chcesz – prychnęła mysz i przeszła do istoty rzeczy : - Czyli nic nie wiesz, niczego nie widziałaś i w ogóle niczego się od ciebie nie możemy spodziewać poza demonstrowanym kikutem ogona, prawda?

- Och! – jęknęła powtórnie jaszczurka.

- To nic tu po nas.

I mysz zarządziła odwrót.

- Jakoś wcale nie smakuje mi dziś śniadanie – gderała potem lepiąc kulki z sera i próbując trafiać nimi w łażące po stole muchy.

- Bo zbyt się wszystkimi i wszystkim przejmujesz – z udawaną powagą stwierdził Bożydar.

- Rzeczywiście jestem nadwrażliwa – przyklasnęła , jak jej się wydawało, sugerowanej cnocie.


*

Dzień zapowiadał się pogodny, choć już mocno jesienny, pełen tygrysich cętek słońca na liściach, trawach i ścieżkach. Nie znaczy to jednak, że rozpogodził sobą humory domowników wzburzone nocnymi zajściami. Tym bardziej, że przed ganek, licho wie skąd, przywlokła się jakaś krowa i zaczęła rzewnie ryczeć.

- Pójdę i ugryzę! – odgrażała się mysz – Jak nic ukąszę w pęcinę.

I byłoby się tak zapewne stało, gdyby w jej postanowienie nie wtrącił się wiatr, który zahuczał nagle w drzewach, zakręcił piachem na podjeździe, czym wypłoszył melancholijne bydlę.

- Podsumujmy – głośno zastanawiała się w chwilę potem Felicja grzejąc się w słońcu na szczerbatych schodach – Najpierw rabuś, potem stuku-puku, następnie bim-bom i - rapt, dalej…złowróżbne wycia i ryki…Czy to nie za dużo jak na jedną mysz? No i ta zakapturzona postać, którą wiatr napotkał… Toż tu jak nic straszy!

A kiedy to sobie uzmysłowiła poczuła, że cierpnie jej czubek ogona i jeżą się włoski za uszami.

- Taaak…to poważna sprawa – westchnęła niespokojnie rozglądając się wokół i gdyby teraz przypadkiem oberwał się kawałek dachówki lub gałęzi, byłaby uciekała możliwie najdalej od tego miejsca. Ale że nic takiego się nie wydarzyło, za to niepokojąco zaszumiały niedalekie krzewy, westchnęła więc boleśnie i wróciła do Bożydara.

- Reasumując, nie wyprowadzę się jeszcze od ciebie. Nie wiem już gdzie jest bardziej niebezpiecznie, tutaj czy na zewnątrz..? Tam w krzakach czai się może jeszcze większe niewiadome i chociaż nie mam tak cennego ogona jak jaszczurka, to jednak wolę nie ryzykować – zakończyła krótką orację, którą go obdarzyła.

- Chyba wiem kto za tym całym rozgardiaszem stoi i z kim powinienem porozmawiać. – powiedział skrzat w zamyśleniu – Nie mam na to jednak najmniejszej ochoty – dodał wzdrygając się.

- Kto? Wiesz i nie powiesz? – pisnęła mysz przezornie odsuwając się od kominka.

- Jest taki jeden – zasępił się Bożydar – z którym już kiedyś rozmawiałem, a co mi na dobre nie wyszło…Mieszka w rokicinie nad rzeką, która płynie za naszym ogrodem.

- A któż to taki, kogo boi się nawet Bożydar?

- Nie tyle boi, co brzydzi – uściślił skrzat.

- Nie możesz powiedzieć kto to?

- Mogę, ale to cię jeszcze bardziej zaniepokoi.

- E tam, myszy są małostrachliwe…

- Skoro tak twierdzisz… Mówię więc o diable, zwanym Rokitą.

- Owa! To i diabły tu mamy?

- A gdzie ich nie ma?

- Wiesz przy tym zegarze to rzeczywiście jakoś tak piekielnie pachniało. Dymem, albo rybami…Sądziłam, że to od jakiejś mrocznej przedwiecznej historii tak jedzie, bo czas nie ma czasu na kąpiele, a to okazuje się być może jeszcze zawiesistszym zapaszkiem…Otchłannym, że tak to ujmę.

- Najwłaściwiej będzie – plugawym. - Wszystko tu się posypało przez Szczotlichę, starą czarownicę, którą nieopatrznie, z dobrego serca, czyli litości, wpuszczono do domu. To ona wypędziła stąd anioła, a w jego miejsce osiedliła czorta. Odtąd wszystko tu już zmierzało do tej rujnującej pustki jaką mamy teraz… A kiedy już ludzie stąd odeszli Rokita powrócił do siebie, zaś Szczotlichę wymiotły jej nienasycone pożądania i poniosły gdzieś w świat… Niestety anioł nie powrócił, mimo tego, że długo paliłem dla niego świecę stawianą na parapecie. Za to dzięki tej mojej latarni dobili do tego progu rozbitkowie z bliższych i dalszych miejsc ogrodu, a nawet spoza niego. Część z nich już poznałaś. – mówił w zadumie Bożydar – Diabeł nie pojawił się tu odkąd zatrzasnęły się drzwi wejściowe, z hukiem jakie wydaje wieko trumny… Czegóż miałby tu zresztą szukać? Woli swoje bagno, przez które przynajmniej raz na jakiś czas ktoś próbuje przejść sprawiając mu tym wyczekiwaną rozrywkę. To że znów, jak przypuszczam, zainteresował się domem jest nie tyle niepokojące, co zastanawiające, bo może odmienić jego przyszłość, w myśl mądrej maksymy głoszącej, że „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”.

- Rozmawiałeś z nim…I jaki on jest? – dopytywała się ciekawska mysz z ogniem w oczach.

- Jaki jest? – rozważał skrzat – Różny. Raz w łachmanach i rozciapanych gumiakach z których wyłazi słoma, wybłocony po czubki kosmatych uszu, innym razem strojny na archaiczny sposób w tużurek i cylinder błyska diamentową spinką wpiętą w biały fular na szyi. Czasem paraduje w niegdyś modnym garniturze od Armaniego…Widziałem go też półnagiego z wytatuowanym torsem…Mówiąc prościej, nie wiem jaki jest z wyglądu, wiem za to dobrze co ma w sobie. Samo zło, uczenie zwane - relatywizmem. Jest giętki jak pejcz; jeśli mu to wygodne z usłużnym obleśnym uśmiechem podda się wszystkiemu, a potem w najmniej spodziewanym momencie odkształci w nagłym bolesnym smagnięciu, żądając zapłaty za swoją wcześniejszą poniżającą go usługę. Niektórzy mówią, że takie przystosowanie się do warunków to inteligencja, a ja nazywam to obrzydliwością, która zmienia świat w bagno niepewności, a prowadząc do nikąd nic nie daje poza diabelską uciechą. Tyle wartą, co garść piachu jaka przesypuje się w klepsydrze czasu.

- Na diabła nam jeszcze diabeł?! Skąd wiesz, że to co się tutaj dzieje, to są jego sprawki? Ty tak zawsze wszystko motasz? - spytała mysz z rozdziawionym pyszczkiem wsłuchując się w skrzacie słowa.

- Nie zawsze. – westchnął Bożydar – Kto wie, być może czort poszedł sobie w świat za domownikami i to wcale nie on tu dokazuje… - tu skrzat ruchem głowy zaprzeczył swoim myślom i roześmiał się z widoczną ulgą.

- No, gdzie diabeł nie może, tam gołębia pośle…- po chwili milczenia uzupełniła jego wątpliwości Felicja.

A wtedy wpadł wiatr w kłębach kominkowej sadzy.

- Jest wejście! –wołał – Jest wejście!

- Czy to się musi powtarzać? – zrzędziła Felicja otrzepując futerko.

- Przeleciałem kawał dobrego starego korytarza, a dalej utknąłem w bezruchu powietrza, takiej lądowej morskiej ciszy. Powolutku się z jej zakleszczenia wycofałem, no i jestem – oświadczył radośnie.

- Zatem nie ma tam dalej przewiewu, a co za tym idzie także wolnej drogi – dumał Bożydar.

- Być może znów nie ma jej tylko dla mnie, dlatego, między innymi, zwracam się z tym do was – napomknął dość bezczelnie wiatr.

- To gdzież mamy te wrota do marzeń? – spytał drwiąco Bożydar.

- Na zaświerszczonym wzgórzu – odparł wiatr – Woda z ostatnich deszczy podmyła fundament dawnej kapliczki i odsłoniła wejście do korytarza, który jak wiedzieliśmy pod nim się znajduje. Naturalnie nie byłbym sobą gdybym…

- Tam nie wlazł – dopełnił skrzat.

- No właśnie – przystał wiatr.

- Bo taki już jestem ciekawski.

- To także – potwierdził świszczypała.- Ale czy jest coś w tym złego? – spytał niewinnie.

- Ciekawość to pierwszy stopień w rokicinę – mruknęła mysz.

- My tu sobie takie tam… dziwności, a wejście czeka…Czyżbym chwilę temu całkiem bez potrzeby narażał się na oberwanie zmurszałą cegłą? - zmartwiło się wietrzysko.

- No skądże – pocieszał go nieszczerze skrzat.


*


Jak pisał dziś już zapomniany poeta „srebrne pajęczyny, siwe włosy jesieni niosły się przez powietrze”, gdy wdrapywali się na Wzgórze Pasikoników, albo Świerszczy jak wolą bardziej romantyczni. A na szczycie rzeczywiście czekała na nich dziura między bujnie pleniącym się wrotyczem.

- Zauważyliście tę osę, która już od dłuższego czasu polatuje nad nami? To może być szpieg. – szeptem zauważyła mysz.

- Czyj szpieg? – zdziwił się wiatr.

- A kto ją tam wie. Szpieg to szpieg i zawodowo szpieguje. – mruknęła Felicja podnosząc okruch żwiru.

- Tylko bez przemocy! Zresztą ona może mieć rodzinę w pobliżu. – wtrącił się Bożydar.

- Rzeczywiście mogę nie trafić za pierwszym razem…– po namyśle powiedziała mysz odrzucając kamień i, gdy skrzat tego nie widział, jedynie pogroziła osie.

- Jak mówiłem, oto i wejście – zaszeleścił wiatr rozgarniając zioła.

- Dziura jak dziura…- napomknęła mysz – Świat generalnie jest dziurawy i bardzo dobrze, że jest taki, bo jest się gdzie schować i gdzie posilić – uzupełniła rzecz mysią mądrością.

- Nasze poszukiwania widzę tak – rozważał wiatr – Wy wchodzicie i szukacie, a ja tu leżę na straży. Ładnie jest, słoneczko grzeje, co mi tam…Wczoraj przeganiałem jakieś burzany po stepie; szarłat, czy inną solankę, no to teraz należy mi się odrobina relaksu…Od czasu do czasu wdmuchnę wam tam trochę powietrza, żebyście się nie podusili w sekretnych przejściach i w razie czego będę odstraszał nieproszonych gości. Zgoda?

- Miej na oku tę osę – przestrzegła go na odchodnym Felicja, co skrzat skwitował wzruszeniem okolicznych traw, równie dobrze wyrażając tym lekceważenie, przytaknięcie, lub uśmieszek.

*

W wilgotnym tunelu, w który zsunęli się przytrzymując korzeni pluskała woda i chlupało błoto oblepiające odpadłe od stropu cegły.

- Ślisko tu i smrodliwie.– gderał skrzat uważnie stawiając nogi.

- Ha! Jak się żyło dotąd tylko na jaśniepańskich salonach…Gdybyś ty, tak jak ja…- zaczęła mysz tyradę, ale przerwał jej jazgot wielu głosów wydobywający się spoza osuwiska przegradzającego korytarz.

- Czego tu?! Czego? Po co?! A kysz mysz! A kysz!

- Co jest? – zdziwiła się Felicja przystając. – Nie jest dobrze. Głosy słyszę.

- Ja też je słyszę – mruknął skrzat - Czy ty mi się musisz stale pętać pod nogami?

- To się nazywa wdzięczność! – prychnęła mysz – Nie dosyć, że idę pierwsza i się narażam, to ma się do mnie o to pretensje.

- Bo gdzie nie spojrzę wszędzie ty. Przede mną, za mną…W oczach mi już miga.

- A pomyślałeś co by to było gdybym tak jeszcze była biała i miała czerwone oczy? – spytała tak znacząco Felicja, że skrzatem wstrząsnął dreszcz.

Nagle zza przegrody wyfrunął papierowy samolocik i osiadł miękko przed nimi. Wypisano na nim koślawymi literami : „Przejścia nie ma!”

- Jasne to?! No to sio! – dopełniły go liczne głosy.

- Chcemy tylko dostać się do pałacu… – skrzat próbował uzasadniać swoją obecność.

- Do pałacu pajacu? – zaśmiał się jakiś głos – Mowy nie ma, mowy nie ma. – zapiszczały inne.

- No i co ty na to mądralo? – spytał Bożydar Felicji.

- A ja na to tak: Słuchać mnie wy tam! – wrzasnęła butnie - Idziemy po skarb. Mówi wam to coś? Skarb! Jasne? Takie błyszczące, ciężkie i drogie. No?! To zważcie, że być może troszeczkę go wam damy, jeżeli zechcecie z nami współpracować. Tyle mam do powiedzenia.

Za barykadą ucichło i zaczęło poszeptywać.

- Mocny wstęp do dyskusji – z uznaniem powiedział skrzat.

- Skąd tu skarb, co? – z powątpiewaniem odezwał się głos zza zapory. – Piratów tu nie było…- dodał ze śmiechem.

- Za to puszcza była, matołku, a w puszczy trakt, a na trakcie zbóje, którzy łupili, a łupy chowali, żeby mieć zabezpieczenie emerytalne. A jak już sobie dużo nachowali, to ich złapali i tu nad nami sobie na szubienicy zadyndali. Potem im na tym miejscu postawili kapliczkę, a skarbów nie znaleźli chociaż szukali, jeszcze jak szukali, ale nie tutaj, bo nikomu nie wpadło do głowy, że mogą być upchane pod szubienicą… – tłumaczyła Felicja.

- Acha – mruknął głos, a potem zaległa długa krępująca wszystkich cisza.

- No niechże ktoś wyjdzie na negocjacje bo nam się spieszy – zniecierpliwił się wreszcie skrzat.

- I możemy się rozmyślić, a wtedy żegnaj Fruziu, czyli skarbie – dopełniła mysz nonszalancko.

Wówczas nad osypiskiem ukazał się wąsaty pyszczek z kawałkiem dziurawej pończochy na oczach i warknął:

- No? Skąd to wszystko wiecie?

- A to już akurat jest tylko naszą sprawą - żachnęła się mysz. -Wy albo w to wchodzicie, albo jak wyżej - żegnaj Fruziu.

- My w ciemno nie lubimy - odwarknęła postać.

- To po sprawie i cześć. Pozostańcie ze swoją domniemaną jasnością. - zdecydowała odwracając się mysz.

- Zaraz, chwilę! - zawołał drugi głos i pojawiła się kolejna wąsata morda, tym razem osłonięta florencką maseczką - Ziarno tam jest? - spytała rzeczowo.

- Bo my chomiki wyjątkowo gustujemy w ziarnie, szczególnie jesienią - dodała pierwsza.

- Po co im to objaśniasz?! - naskoczyła na nią druga - No dobra - chomiki, i co z tego, że chomiki? - burknęła w chwilę potem.

- Bawicie się tu, tak? – zastanawiała się mysz.

- Żadne bawimy, a gromadzimy. Się tu spiżarenkę robi myszo i twoja obecność jest mocno niewskazana. – powiedział drugi wąsaty osobnik.

- I wszystko jasne - odetchnął skrzat z ulgą - Nie po wasze zapasy przyszliśmy. Co dla jednych jest skarbem, dla innych wcale nim być nie musi - powtórzył słowa Wiatru.

- To się tylko tak mówi. Jeszcze trochę a zaczniesz mi wmawiać, że samym powietrzem żyjesz, a już szczególnie ta tu pyskata, ogoniasta osoba… – mruknął chomik.

- Mam swoją spiżarkę - z dostojeństwem odparł Bożydar.

- Masz spiżarnię? - zainteresował się chomik. -To zmienia postać rzeczy. Dobrze, możemy porozmawiać o naszym udziale.

- A jeśli kłamie? - rozległy się za przegrodą niepewne głosy.

- Nie wygląda na takiego. No i mysz jest dość tłusta. - odpowiedział im chomik w masce.

- Tylko nie tłusta! - warknęła Felicja. - Nie tłusta. Zapamiętaj to sobie przebierańcu!

- To była poniekąd konieczność - chrząknął z pewnym zażenowaniem chomik zdejmując maskę.

- Ach, czy to nie ty czasem Rinaldo Rinaldini zabrałeś gołębiowi jego własność? - spytała w nagłym olśnieniu Felicja.

- Że co proszę? Nie mam znajomości wśród gołębi, bo nie jadam grochu. – odparł z godnością chomik.

- Głowę dam, że to nie on – powiedział skrzat.

- Też mi argument! – prychnęła mysz.

- Nie wiem o czym rozmawiacie, ale zaczyna mnie od tego boleć głowa. Bądźmy rzeczowi i wróćmy do poważnych spraw. Więc ta mała ,nie tłusta powiada, że macie tu schowany skarb, który zrabował i ukrył jej pradziadek? – przemówił negocjator.

- No wiecie państwo! - obruszyła się mysz tak, że zamilkła, bo o mało nie zadławiła się śliną.

- Może ja odpowiem - wtrącił Bożydar nim ochłonęła - Otóż…

I przedstawił w skrócie całą zawiłą historię domowych hałasów i domniemań.