SKARB 8

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Rys-ownik
Posty: 203
Rejestracja: wt 26 lut, 2013

Post autor: Rys-ownik »

*


- No a po jej zakończeniu ten bezczelny chomik zawiązał nam oczy jakimiś szmatami i przeprowadził daleko poza te ich zasieki, a potem je nam odsłonił i puścił wolno, a sam zawrócił wyjaśniając, że ma w pogardzie świecidełka, szczególnie jesienią kiedy tyle jest przedzimowych spraw na głowie. I, że żałuje, że stracił tak wiele czasu na głupoty. Dodam, że powtórzył to również podczas naszej powrotnej drogi, bo musieliśmy wracać tamtędy, co wcale nie było przyjemne – opowiadała później Felicja.

- A ja mimo tego muszę mu zrekompensować stracony czas daniną z mojej spiżarni – mruknął Bożydar ze złością.

- Pro publico bono, jak piszą w książkach - prychnęła Felicja i dodała – „Dla ciebie słodko smakują trucizny..” - co już zupełnie nie wiadomo do czego się odnosiło.

- No a co poza tym? – pytano niecierpliwie.

- Kiedy ten typ sobie odszedł do swoich spraw, z cicha się z nas naśmiewając, zostaliśmy w całkowitym mroku, dlatego Bożydar zapalił świeczkę i w jej świetle zobaczyliśmy na ścianie wiele mówiący napis: „Tu byłam – Józia”.

- No i po skarbie – westchnął ktoś ze słuchających z rozczarowaniem.

- To nic nie znaczy. Ta Józia mogła być markietanką zbójeckiego zespołu.– zauważył inny.

- To zwykła zmyła. Józik ci on był, nie żadna tam Józia - orzekł szczur Wasyl.

- No to jest ten skarb, czy go nie ma, bo już nie wiem? – dopytywał się cieniutki głosik.

- Ten cały skarb, to taka zupa z kołka jest – ziewnął wyraźnie znudzony bas.

- Z gwoździa – uściślił jakiś tradycjonalista.

- I to zardzewiałego – dorzucił kolejny skrupulant.

- Jak tak, to sami sobie resztę opowiedzcie – oburzyła się Felicja.

- Nie masz się co unosić – zagulgotała żaba – Łazicie gdzieś w tajemnicy, zawieracie dziwne znajomości, robicie jakieś odkrycia, bez naszej wiedzy i zgody handlujecie naszą wspólną własnością z chomikami, a potem się oburzacie na dociekliwość wszystkich innych, w dosłownym rozumieniu - wystawionych do wiatru; zamiast wytłumaczyć się ze swojego egoizmu. Do tego właśnie prowadzi rozbuchana pazerność oraz nie liczenie się z niczym i nikim!

- Oj…- jęknął skrzat boleśnie. – Kiedy my właśnie chcieliśmy dla dobra wspólnego…Znaleźć i podzielić się.

- Tak jest, teraz już i mnie się wydaje, że tak właśnie zamierzałam…- wtrąciła Felicja.

- Ha! - zakrzyknęła żaba i odkaszlnęła znacząco.

- No ale znaleźliście tam coś, czy nic jak zwykle? - spytał znów jakiś niecierpliwiec.

- Dalej, jeśli oczywiście pozwolicie mi mówić, było tak mianowicie … – kontynuowała mysz.

- A niech sobie mówi… – mruknęła żaba.

- Nie zatrzymywaliśmy się zbyt długo przy napisie…

- Bo był krótki - dopowiedziała żaba, ale zaraz zamilkła, bo zewsząd rozległy się uciszające ją psykania.

- Po paru krokach korytarz się zwężał, a potem rozchodził w dwu kierunkach – relacjonowała Felicja – No i wynikł problem: w którą iść stronę? W lewą czy w prawą? Ciemno mokro, woda chlupie…

- Hi, hi, hi – parsknęła żaba, a mysz zmierzyła ją bazyliszkowym wzrokiem.

- Taak… - Poszliśmy w lewo, ale prawie zaraz były schody, a za nimi bajoro, więc zawróciliśmy na rozstaje. Tam przestraszył nas wiatr, który wypadł zza rogu z tym swoim „WIUUUUU!” i zgasił nam świecę. Tłumaczył to tym, że potrzebny był nam natychmiastowy ruch powietrza i on go właśnie robi. Zawył przeraźliwie i pognał na powierzchnię znowu we wrotycz, a za nim poleciały złorzeczenia chomików i, co wyraźnie słyszeliśmy, kawałki cegieł. Ponownie zapaliliśmy świecę i poszliśmy przed siebie korytarzem, który zaczął się wznosić stając się coraz suchszym. W pewnej chwili w piasku, który go zaścielał błysnął nam pieniążek. O ten tutaj – Felicja pokazała wszystkim grosz, który trzymała w łapce. – Możecie go sobie obejrzeć. Proszę – dodała.

- Jakiś zbójec go zgubił tatusiu? – z przejęciem zapytał głosik.

- Phi! Też mi skarb – roześmiał się ktoś z boku. – Lepszy mam w domu.

- To jest takie jak guzik, prawda tatusiu? – ustalał głosik.

- Guzik nie guzik, ale guzik warte – przystał bas.

- Podnieśliśmy monetę i ruszyliśmy dalej – nie licząc się uwagami ciągnęła swą opowieść mysz – Na suficie tunelu widać było wyraźne krzyżyki, które ktoś kiedyś zrobił płomieniem. Było ich cztery. Dwa duże i dwa małe. Próbowaliśmy pukać w nie kijem, żeby sprawdzić czy nie ma za nimi schowków, ale zaprawa zaprószyła nam oczy i daliśmy spokój tym poszukiwaniom, tym bardziej, że cegły się chwiały grożąc oberwaniem. Krótko mówiąc zwracaliśmy odtąd większą uwagę na ściany, jednak nie dostrzegliśmy na nich żadnych znaków. Miały wszędzie jednolity kolor i prawie całe były zawilgocone. Dopiero blisko domu zauważyliśmy sześć wnęk w murze o głębokości nie większej niż pół metra, w których widać było resztki dawnych półek. Bożydar twierdził (oblizując się), że trzymano tam wino…W ten sposób dotarliśmy aż do oberwanego stropu, który uniemożliwia wejście do piwnic z naszej strony, no i tu zakończyliśmy wędrówkę, bo musieliśmy zawrócić tam skąd przyszliśmy, narażając się przy tym na wiele chomiczych drwin…W powrotnej drodze przy jednej ze ścian znaleźliśmy jeszcze wystający z ziemi fragment garnka z niebieską polewą i odłupanym uchem. I to wszystko.

- Jak nic kawałek nocnika! – fuknęła żaba i zebrani się rozchichotali, a mysz najeżyła, ale akurat wtedy znajomy głosik zaszczebiotał piskliwie:

- Patrzcie! Patrzcie! Pada pierwszy śnieg! –i wszyscy rzucili się do okien.

Bożydar ciężko westchnął, a Felicja z ociąganiem wlazła na parapet skąd był rozległy widok na to co się działo na zewnątrz. A tam jakby z wierzchołków drzew zdziwionych brakiem wiatru sypał się śnieg. Miękki, biały i coraz gęstszy. Przysypując wszystko co brzydkie w ogrodzie…

- Chodźcie! Chodźcie! Ulepimy sobie bałwanka! – wołał radośnie głosik i młodsi ruszyli na dwór.

- Ej! A gdzie mój pieniążek?! – wrzasnęła za nimi mysz. Ale nikt na to pytanie nie potrafił odpowiedzieć.


*


- Przydałby się tu jakiś Sherlock Holmes – powiedziała nazajutrz nieufnie obwąchując szafkowy zegar, który znów tej nocy bez żadnej wiadomej przyczyny dwukrotnie posępnie zabimbał.

- Jakaś tresowana fretka…Brr…Nie! Nie fretka! Raczej pies gończy. Zresztą czy ja wiem…To ty znasz tu wszystkich… – zwróciła się do skrzata, który szedł za nią ze szklanką porannej herbaty w ręce.

- W okolicy żyją potomkowie pałacowych wyżłów, ale one polują już tylko na własne pchły – westchnął Bożydar.

- Wyżeł nie wyżeł, coś z tym trzeba wreszcie zrobić – zawyrokowała Felicja.

- Ba!

- A ty sam nie mógłbyś zmienić się w psa, tak jak mogłeś w kota?

- To iluzja, nic więcej – machnął lekceważąco ręką Bożydar.

- Może i tak, ale jaka skuteczna! Do dzisiaj niedobrze mi się robi na samo wspomnienie.

- Dziękuję, ale kogo tym przestraszę? Zegar? Wierzysz, że on się przestraszy?

- Ech…- jęknęła z rezygnacją Felicja.

- Bimmm! - zawtórował jej zegar głębokim skrzynkowym basem.

- O! - wrzasnęła podskakując – Słyszysz?!

- Trudno nie słyszeć - mruknął skrzat stawiając swoją szklankę na podłodze i wpatrując się w nią z napięciem.

- Czarujesz? - wyszeptała mysz z zainteresowaniem.

- Nie bądź głupia ! - prychnął skrzat - Czekam na odpowiedź herbaty.

- Na odpowiedź…herbaty… - zdumiało się zwierzątko.

- No właśnie.

W tym samym momencie płyn w szklance zadrżał tak, że aż parę kropel z niej wyprysnęło, a jednocześnie w zegarze drgnęło wahadło.

- Rozumiesz teraz? - spytał skrzat.

- Mmm…- z wyraźnym rozczarowaniem przytaknęła Felicja przykładając ucho do podłogowych desek. - Myślisz, że to chomiki? - spytała.

- Być może chomiki - bez przekonania zgodził się Bożydar.

- No można się było tego spodziewać. Żadne tam duchy, a stary chuligan i walnięta mysz robią to całe zamieszanie. Nie wstyd wam? - skrzeknęła zza ich pleców żaba.

- Dobra, to ja poszukam Sherlocka - prostując się i złowieszczo marszcząc noc powiedziała Felicja, a potem pobiegła przed siebie skacząc po plamach światła wpadającego przez zakurzone szyby, tak jak skacze się po kamieniach przechodząc przez górski potok.

- Co ona bredzi? - zafrasował się żaba.

- Mówi rozsądniej niż ty moja pani - stwierdził cierpko skrzat.


*

Za ogrodowym płotem był rów, za rowem droga, za drogą drugi rów, za nim trochę ostów, za ostami lasek, za laskiem piasek, na piasku chałupa, przy niej buda, a w budzie pies Łapi, który chciał wiele w życiu osiągnąć, ale nic mu się nie trafiało w zasięgu łańcucha. Więc jego życie streszczało się do poziewywania, czochrania się i wycia do księżyca, jeśli akurat była pełnia, ale nade wszystko do wspominania swoich młodzieńczych marzeń o występie w cyrku.
Przez lata zatracił się w tym zupełnie i teraz nie odróżniał już rzeczywistości od fikcji. Wydawało mu się, że występował niegdyś na rozjarzonej światłami arenie, za co był nagradzany rzęsistymi brawami przez zachwyconą publiczność.

- Mówię wam, miałem taki maleńki rowerek, na którym pedałowałem w koło…W koło…W koło… - natrętnie opowiadał powracającym ze stawu kaczkom. Te machinalnie przyklaskiwały:
- Kwa, kwa, kwa – i musiało mu to wystarczać za cały wytęskniony aplauz tłumu.

- Ko koko ko - zaśmiewały się kury.

- Durne kury. Duuurrne! - rżały pasące się w pobliżu konie, ale to wcale nie znaczyło, że wierzyły w psie opowieści, wręcz przeciwnie, dlatego odchodziły dalej by ich nie słyszeć, a pies wpadał w coraz większą melancholię.

- Cześć - powiedziała Felicja gdy do niego dotarła.

- Gadająca mysz? Chory jestem - stropił się Łapi.

- Raczej właśnie zdrowiejesz - prychnęła.

- A tak w ogóle to o co chodzi? - spytało psisko, licząc na to, że tym pytaniem odwlecze nachodzący go obłęd.

- Chcemy cię zatrudnić, jeśli naturalnie masz jeszcze dobry węch - wyjaśniała mysz.

- Aha…Zatrudnić…- stęknął Łapi.

- No tak to się nazywa w eleganckim świecie - odrzekła Felicja.

- Czyli, że co? - przełknął ślinę pies.

- Czyli, że jest robota kundlu.

- Tylko bez obelg! - warknął piec -Nie wiesz nawet z kim rozmawiasz szczurze.

- Ależ wiem. Jesteś potomkiem potomka takiego jednego, który z wywieszonym językiem ganiał za lisem gdy mu zatrąbiono.

- Tego to akurat nie wiedziałem, ale być może…Myślałem raczej o czym innym…- chrząkną z dumą Łapi - Otóż, wiedz, że w młodości byłem artystą cyrkowym.

- No proszę. Nieszczęścia chodzą nie tylko po ludziach… - westchnęła mysz ze zrozumieniem.

- Że co proszę? – zdumiał się pies.

- Że trzeba się, mój drogi, odczepić od łańcucha i migiem zabrać za robotę.

- Odczepić? Jak odczepić? - gorzko, ale i z widoczną ulgą zaśmiało się psisko.

- Przegryzę obrożę i po kłopocie - rzekła Felicja.

- Co?! Wleziesz na mnie?! Brr…– wzdrygnął się Łapi.

- Wlezę, przegryzę, zlezę.

- Niesłychane, żeby po przyzwoitym psie myszy harcowały!

- Nie chcesz być wolnym?

- Wolnym…Nawet nie wiem co to właściwie znaczy.

- To znaczy między innymi, że mógłbyś wreszcie nawtykać drobiowi, który się z ciebie wyśmiewa.

- Taaak, żeby choć raz za te wszystkie paskudne przygdakiwania zobaczyć fruwające w koło pierze. - rozmarzył się pies - Ta wizja rzeczywiście podnieca. – westchnął.

- Bądź więc dobrej myśli i schyl łeb - zakomenderowała Felicja.


*

- Przyprowadziłam pomocnika, może i niezbyt rozgarniętego, ale pełnego zapału - powiedziała pod wieczór mysz do skrzata wskazując na kundla jakby wytarzanego w słomie i kurzych piórach, który kręcił się przed gankiem.

- A nie wiesz ty czasem kto go będzie żywił? - spytał kwaśno Bożydar.

- Sam się wyżywi. Nie masz pojęcia jaki jest łowny!

- I cóż on niby ma robić?

- Będzie węszył i odstraszał chociażby żaby udzielające dobrych porad.





*

- Od dziś będziesz detektywem – zaczęła przemowę Felicja przysiadłszy na najwyższym schodzie ganku i patrząc siłą rzeczy na Łapiego z góry. - Będziesz tropił przestępcę, który terroryzuje ten dom. Przestępcę tajemniczego i ulotnego jak kamfora. Rozumiesz co mówię?

- No. Kamfora. Wiem. - szczeknął pies i kichnął.

- Podam ci ślad, a ty doprowadzisz nas nim do drania i schwytasz go.

- Cap! - kłapnął szczęką Łapi.

- Tak właśnie - przytaknęła Felicja, a że w krzakach zdziczałych porzeczek coś nieprzyjemnie zachichotało, dodała szybko: - Zawsze ktoś może być bliżej ciebie niż przypuszczasz. Dlatego oczy musisz mieć nawet na czubku ogona, nie ufać pozornej pustce i wyprzedzać zdarzenia.
Co mówiąc zaczęła nieznacznie przybliżać się ku znajomej szparze w odrzwiach.

- Kiedy pracowałem w cyrku…- zaczął pies próbując jednocześnie złapać swój ogon.

- Właśnie zszedłeś z areny. - warknęła Felicja - Odtąd tylko: realizm i skuteczność. Czy to jasne?

- Kto wie, czy łańcuch nie był lepszy…westchnął ciężko pies.

- Nie martw się, wolność też ogranicza - z krzywym uśmieszkiem stwierdziła mysz. - Wracając do twoich obowiązków. Chodź ze mną, to pokażę ci od czego musisz zacząć.
I najkrótszą drogą poprowadziła go do zegara.

- Uuu…Ile tu nieprzyjemnych zapachów! Zjełczałych od starości i całkiem nowych, wcale nie lepszych, które wiercą w nosie jak tabaka - sapnął Łapi.

- I dlatego właśnie tu jesteś, żeby je uporządkować, oddzielając ważne od nieważnych.

- A które są ważne?

- Niestety tego właśnie nie wiemy - zasępiła się mysz. - Ale jest takie miejsce, gdzie być może zachował się zapach przewodni, na którym nam szczególnie zależy. Chodźmy więc na strych - powiedziała i poprowadziła psa tam, gdzie rabuś przez zaskoczenie odebrał gołębiowi przesyłkę.

- Dobrze, że pracowałem w cyrku, bo gdyby nie, to w życiu bym nie pokonał tych schodów. A tak, popatrz no tylko jak ja to świetnie robię! - dyszał pies włażąc z mozołem za Felicją.
- Dziwnie tu pachnie. Oj dziwnie! - oznajmił następnie, po dokładnym obwąchaniu wszystkiego w co tylko można było wsadzić nos.

- Czy któryś z tutejszych zapachów jest taki sam jak ten, który czułeś przy zegarze?

- O tak i to nie jeden. Ty na przykład pachniesz tak samo i tu i tam.

- Nie staraj się być głupszym niż jesteś! Czy jest też taki zapaszek, którego tam nie było?

- Jest. Jest.

- To nim się zajmiemy w pierwszej kolejności - zakomunikowała mysz.

I tak też się stało.

- Ten? Nie ten. Ten? Nie ten. Ten!? – ustalał Łapi zapamiętale węsząc w strychowym kurzu, czemu mysz przyglądała się wyjątkowo sceptycznie. Tym bardziej więc zaskoczyło ją gwałtowne wskazanie psa : „Tędy!”, które sugerowało staranowanie ściany.

- Taaa…Świetnie! - skrzywiła się więc w dezaprobacie.

- Tam! Tam! - upierał się pies.

- Tu! Tu! - mruknęła mysz pukając się w czoło.

- TAM! - rozsierdził się Łapi skacząc na ścianę, której część pod naciskiem jego łap uchyliła się nagle odsłaniając mroczną czeluść.

- Wow! O, cie Florek! - pisnęła mysz z przerażeniem pomieszanym z zachwytem.

- Nnno i co?! - szczeknął pies z nieukrywaną satysfakcją.

- Dobry jesteś - pochwaliła go w chwilowym oszołomieniu.

- Nie takie rzeczy się robiło, kiedy pracowałem w cyrku - z udaną skromnością odparł Łapi, na co mysz zareagowała jedynie ciężkim westchnieniem.