BOŻYDAR, SZCZOTLICHA I RESZTA, czyli bajka samograjka / 4

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Rys-ownik
Posty: 203
Rejestracja: wt 26 lut, 2013

Post autor: Rys-ownik »

*

Mrówki właśnie kończyły przygotowania do zimowego snu, gdy naraz strop nad ich głowami niepokojąco zakołysał się, co widząc, mrówka seniorka stęknęła :
– Ależ mi się dziś kreci w głowie. Deszcz będzie, czy też to już tylko skleroza?
– Nie babusiu. Siem rusa, bo jakieś tańcy po dachu – zaseplenił któryś z mrówczych maluchów schodzących ze staruszką do dolnych sypialni na zimowy sen.
– Się rusza? – upewniła się stara, przystając.
– Rusza babciu, rusza – potwierdziły inne. – I siem sypie. Widzis?
Co stało się oczywiste, bo na głowy wszystkich posypały się obficie piasek i igliwie.
– Posłuchajcie! O! Posłuchajcie mnie moje czerwone siostry! Nadchodzą straszne chwile. Już trzęsie się stary świat i zapada w otchłań. O! Chaos, chaos, wszędzie widzę chaos! Pora zacząć porządkować swoje sprawy! – wrzasnął przeraźliwie głos w trzydziestym siódmym korytarzu i po chwili do zagrożonej jaskini wpadła roztrzęsiona malutka i chuda mrówka o dzikim wyrazie podkrążonych oczu.
– Strzeżcie się! Strzeżcie! – wrzeszczała.
– No już dobrze, dobrze – przerwała jej uspokajająco seniorka. – Powiedz nam lepiej, co się tam na górze dzieje – wskazała na sufit.
– A tego to ja nie wiem – odparła niechętnie wieszczka. – O takie coś trzeba pytać tych przyziemnych jajogłowych badaczy z poziomu czterdziestego czwartego. Ja jestem od spraw ogólnych, nie analitycznych. Syntetyzuję i wyciągam wnioski, by przewidywać. Pomaga mi w tym wrodzony mistycyzm…
– I wszystko jasne – przerwała jej stara mrówka. – Marcinku – zwróciła się do maluszka ze swojej grupki – wdrap no się tam i zobacz, co to tak rozrabia.
– Dlaczego zawse ja? – spytał Marcinek.
– Sama już nie dam rady, a tej tu nie wyślę, bo albo spadnie, albo niczego nie zauważy, a jak nawet zauważy, to opowie w przypowieściach, które trzeba potem przetłumaczyć, a na to przecież nie mamy czasu – wyjaśniła babcia. Marcinek rozumiał i poszedł.

W chwile potem jego zziębnięte nóżki ukazały się ponownie na szczeblach drabiny. Zlazł z niej i powiedział:
– Jakaś mys wykopuje gzyb.
– To zmienia całkiem postać rzeczy – zawołała wieszcząca mrówka i przymknąwszy oczy, zwróciła do maluchów. – Jesteście naszą przyszłością, więc pamiętajcie: Futurologia! Oto co nam jest potrzebne. I logistyka, oczywiście również. To oczywiście wymaga…
Tym niestety wykład się skończył, bo z powały trysnął piachospad i na chwilę zatkał jej usta.
– Wymaga działania – krzyknęła seniorka. – Do mnie! Hej! Do mnie siostry!
– „Do mnie dzieci wdowy”, byłoby znacznie ładniej… – jakoś tak, poniekąd bezsensownie, wychrypiała wieszczka, krztusząc się wypluwanym piachem.
– A przestańże mi już zawracać głowę literackimi dygresjami Kasandro! – ofuknęła ją stara.

Jednocześnie z bocznych korytarzy na powierzchnię zaczęły wybiegać rozsierdzone mrówki. Coraz ich było więcej i więcej... Jedna z nich, z natury dobroduszna i pracowita, wychodząc zupełnie przypadkowo, natrafiła na brunatny kryształek cukru przez kogoś kiedyś zgubiony i postanowiła niezwłocznie wciągnąć go pod ziemię. Zapominając zupełnie o celu wyjścia z głębin mrowiska, założyła go sobie z trudem na plecy i usiadła.
– Jaki ciężki – westchnęła z mieszaniną tryumfu i rozpaczy.
– Pomogę ci – powiedziała ze współczuciem mysz, przerywając pracę.
Mrówka z przejęcia zupełnie nie usłyszała jej słów, ale poczuła nagle, że jej niema prośba została spełniona, i że przemieszcza się ze swoim skarbem. Wreszcie trzymając się kurczowo okruszka słodyczy, wylądowała u wylotu korytarza rozbrzmiewającego okrzykami: – Larwy! Dawajcie larwy! Najpierw te z pierwszego poziomu na czternasty. Szybciej!
– Ależ to korytarz królowej – zawołała z przestrachem. – A mój jest gdzieś tam…– wskazała rozdygotanym czułkiem kępkę ostów na południowej pochyłości kopca.
Napowietrzna podróż skończyła się jednak bezpowrotnie, bo mysz wróciła do swojego zajęcia, nic nie wiedząc nie tylko o rozterce zbieraczki, ale nawet o naradzie ruchliwego rudego tłumu odbywającej się przy jej lewej nodze.
– Powtarzam, że najbardziej czułe miejsce znajduje się na górze! – przekonywała jakaś wyjątkowo pyskata mrówka.
– A ja twierdzę, że na samym dole – zakrzykiwała ją druga.
– Ja bym wlazła po tym cienkim, co leży na trawie – przekonywała z tupetem inna.
– Dosyć! – powiedziała władczo najstarsza. – Rozdzielicie się na dwie samodzielne grupy i dokonacie desantu. Każda z grup wie, co ma robić? No to naprzód, dla chwały mrowiska!

I po chwili mysz poczuła dwa piekielne ukłucia: w nos i podogonie. Właśnie wtedy gdy grzyb zaczął przyzwalająco trzeszczeć i pokazywać swój biały brzuch. Wywinęła więc koziołka, zapominając nawet wrzasnąć, i wpadła w wysokie szare trawy.
A mrówki już spacerowały butnie po czapie grzyba i w samym jej środku zatknęły, licho wie po co, sosnową szpilkę.
– Ech… – mruknęła z rozżaleniem mysz. – Mrówkom można współczuć jedynie stojąc w bezpiecznej odległości od mrowiska. Ale on i tak będzie mój – dodała, okładając rumiankiem ogon. – Poczekam, aż zmienicie się w dużą rudą grudę lodu – syknęła.

*

Im głębsza była jesień, tym bardziej chomik wzdychał do swoich wyobrażeń o przeszłości. Raz odnajdywał w krajobrazie miejsca, w których według niego coś kiedyś się działo i nad nietrwałością czego się zamyślał; kiedy indziej znów podnosił z ziemi kamienie i ułomki cegieł, które kiedyś czemuś służyły. Oglądał je, kiwając ze smutkiem głową i podczas tych czynności za każdym razem wzdychał albo mocno pociągał nosem.
– Przeszło, minęło, nie ma – powtarzał sobie z żalem. – Jak to jest, że coś jest, a potem tego nie ma i nikomu tego nie brakuje? – zastanawiał się przed zaśnięciem, a potem śniły mu się niedostępne zamczyska, lochy i zapłakane królewny, które ratował przed zbójcami albo nawet smokami.

Któregoś dnia dość oględnie, choć z wielką nadzieją na zrozumienie, zwierzył się z tych swoich zamyśleń myszy, ale ta, nie wikłając się w grzeczności, stwierdziła bezczelnie, że nie ma czasu na głupoty, więc został znowu sam ze światem swojej baśni.
Aż wpadł mu do głowy pomysł, że mógłby jednak porozmawiać na jej temat z Cosiem. Poszedł więc do niego z dużą ubrudzoną wapnem cegłą i położył ją przed nim z miną zwycięzcy, choć jednocześnie z wieloma pytajnikami w oczach.
– Nno… Cegła. – powiedziało ze zdziwieniem Coś.
– Aha… – przytaknął chomik. – Tam pod lipą jest ich więcej – dodał, nerwowo skubiąc wąsy.
– Bo tam była zdaje się lodownia. Wiesz, takie miejsce, w którym przechowywano w lecie lód – wyjaśniło Coś.
– Ach tak… Jesteś tego pewny? A ja myślałem, że tam było coś ważnego… – ze sporym rozczarowaniem westchnął chomik.
– To było ważne miejsce, bo dawniej w upały bez lodu trudno było gospodarzyć.
Chomik zwiesił głowę i kopał nogą w piasku – A ja myślałem – powiedział po chwili – że tam było coś tajemniczego, coś takiego, wiesz… – rozłożył szeroko łapki – POWAŻNEGO. I wcale nie wiem, czy chciałem się dowiedzieć, że to nieprawda – westchnął ciężko.
– Rozumiem – uśmiechnął się skrzat – ale prawda jest właśnie taka, jak mówię.
– Chyba jednak wolę tajemnicę – szepnął chomik – dzięki niej świat jest o wiele ciekawszy.
– Ja też ją lubię, ale dla mnie pod tą lipą akurat jej nie ma.
– A może byśmy sprawdzili? – zaproponowało nieśmiało zwierzątko.
–Tam są resztki piwniczki i może trochę spleśniałych trocin, którymi obkładano lód, żeby się zbyt szybko nie topił. Ale jeśli chcesz, możemy to sprawdzić, bo i tak nie mam żadnego innego zajęcia – powiedziało Coś, wstając i biorąc chomika za łapkę, którą ten mu ufnie podał. A gdy tak szli zaczęło mu opowiadać o domu, który już trochę poznał w Noc Świateł Pamięci, a także o ogrodzie dawniej pełnym marmurowych rzeźb, co do których :
- Jest taka nadzieja, że je gdzieś schowano…


*

I teraz na zachodnim brzegu polany chomik wraz z Cosiem wygrzebywali spod korzeni lipy duże cegły pachnące ziemią, pleśnią, szałwią i jaszczurkami. Pracowite chomicze łapki, wkopując się w skarpę, wydłubywały z niej także brązowe skorupy opasłych garnków, kawałki zmętniałego szkła i zielone fragmenty potłuczonych kafli.
Dwie sikory znalazły w wyrzuconym gruzie tłuste gąsienice i na pobliskim drzewie chwaliły dobrodziejstwo archeologii, gdy mysz wychynęła z gąszczu traw.
– Ten park jakby roił się od chomików. Wszędzie się kręcą – powiedziała cierpko. – Wykopujecie wczorajszy dzień czy tylko rujnujecie dom nietoperzowi? – spytała słodko.
– Dom nietoperzowi? – powtórzył z przejęciem chomik.
– No, z tego co wiem, to on gdzieś tam właśnie mieszka i ma te swoje słynne piwnice z muchami; co was oczywiście nie interesuje – rzuciła z przekąsem.
– Piwnice…– rozdziawił pyszczek chomik. – To jakieś przekleństwo chyba! – krzyknął potem i odrzucił łopatę.
– A tobie co znowu? – spytał Coś z niepokojem.
– Otóż ja już się do tego nie mieszam – powiedział chomik, zakładając w tył łapki.
– Dziwi mnie to, bo przecież wiesz, że tam mogą być… – Coś znacząco ściszyło głos i przerwało wymownie, wskazując brodą obserwującą ich mysz.
– Gdybyś widział ząbki nietoperza tak blisko jak ja je widziałem, to nie dziwiłbyś się temu wcale. Ma większe niż gronostaj, a może i kuna… – dodał z przekonaniem chomik.
– Tobie nic nie grozi, bo… – zaczęła mysz jakąś kolejną złośliwość, ale chomik przerwał jej stwierdzeniem ostrym jak chlaśnięcie bicza:
– Nie każdy jest tak niesmaczny jak ty.
– Cooo?? – wykrztusiła mysz.
– Słyszałem, że myszy są niesmaczne – złagodził chomik swoje wcześniejsze stwierdzenie.
– Są! – zawołało Coś, zaglądając ciekawie w otwór, który wyjrzał spod osypującej się ziemi, gdy słońce wskoczyło do niego.
– Czy ono musi być zawsze pierwsze? – skrzywił się chomik.
Coś wlazło w tunel zaraz za słońcem i wołało teraz przynaglająco:
– Ależ tak! Chodź zobacz. Są! No chodźże!
– Przecież wiedziałem, że są – mruknął chomik i z ociąganiem wczołgał się do piwnic.
Mysz wsunęła za nim pyszczek i rozdarła się:
– Ty wredny sierściuchu…! Zapytaj sów, które na mnie namiętnie polują, zapytaj JASTRZĘBIA, który kiedyś trzymał mnie za grzbiet, czy jestem niesmaczna! Czy ty – tu w jej głosie zadrgała bezgraniczna pogarda – możesz się z nim równać w ocenie? No powiedz!
– Ja, nie wiem, ale może właśnie dlatego wzgardził tobą, że jesteś niesmaczna – zahuczał chomik spod lipy głosem wzmocnionym przez echo. – Bo przecież nie bez powodu nadal żyjesz, prawda?
Mysz zaniemówiła z wściekłości. Jednocześnie jakaś siła poderwała ją za ogon i odrzuciła w liście.
– Nieprzyjemnie zakłócasz ciszę – wyjaśniła kawka mieszkająca w lipowej dziupli, wycierając starannie dziób o gałąź, na której przysiadła – Właśnie drzemałam po obfitej przekąsce i śnił mi się wyjątkowy deser, którego wykwintne menu pomijam, kiedy zbudził mnie twój jazgot. Moje życie jest zbyt dobrze ułożone, bym mogła pozwolić sobie na takie ekstrawagancje jak brak relaksu po posiłku. Nie życzę sobie tego więcej, moja panno. Dotarło do waćpanny? Zjadłam przed chwilą cieniutki naleśnik na maśle, ale teraz nie jestem już pewna, czy to był rzeczywiście naleśnik. Tfu! Czy ty się aby czasem myjesz kochana? – dodała, spluwając.
Mysz przełknęła ślinę i zebrawszy się na odwagę powiedziała:
– Jak to miło spotkać kogoś o tak delikatnym języku.
Kawka dumnie uniosła głowę, ale zaraz ją opuściła przytłoczona nagłą wątpliwością, z którą uważnie zaczęła przyglądać się myszy.
– Wiesz, gdybyś zechciała, to mogłabym nawet przezimować u ciebie, tak dla towarzystwa… – ciągnęła mysz, mając w pamięci drzwi, które na nią czekały.
– Akurat! – przerwał ptak. – U przyzwoitej kawki – MYSZ! Trzeba całkiem nie mieć rozumu, żeby o czymś takim w ogóle pomyśleć! Szare nie wiadomo co przemykające między meblami. Chociaż… w długie nudne popołudnie mogłabym dla zdrowia pobiegać za takim czymś, dopędzić i nawet mocniej dziobnąć w przypływie zimowej melancholii – szepnęła z rozmarzeniem, ale zaraz dodała głośniej: – Tfu! No co też mi się…
– Mogłabym mieć jakąś niewielka dziurkę w którymś z zakamarków – kusiła mysz.
– U mnie nie ma dziur. – ucięła kawka z godnością. – A w ogóle straciłam już przez ciebie tyle czasu, że rozpacz – mruknęła z niezadowoleniem i odleciała na sam czubek pobliskiego świerka, by dokończyć przerwany wypoczynek.
– Nie ma dziur… – rozważała mysz. – STRASZNY dom! – stwierdziła, obmacując ogon.
– Tylko nie zacznij mi znowu wrzeszczeć – napominała z wysokości kawka. – Wprawdzie nie w tym rzecz, żeby istniała absolutna cisza, lecz by móc ją zakłócać na swój własny sposób. Jednakże zauważ, że ja mam dziób – skrzeknęła z naciskiem, chowając głowę pod skrzydło.

*

Na wysuniętej z muru cegle, tej najbardziej nasłonecznionej, suszyły się gomółki sera wymieszanego z kminkiem, a obok nich siedziało Stworzonko i wydmuchiwało mydlane bańki.
Tęczowe kule wypryskiwały ze słonecznej mgły, płynęły nad trawami i trochę dalej rozbijały się o gałęzie drzew.

– Świat niewątpliwie dziczeje – perorowała tymczasem mucha, grzejąc się w resztce słońca na jednej z gomółek. – Dajmy na to: owoce, kiedyś małe, ale smakowite, teraz duże, ale nijakie; albo mięsko śmierdzące rybą. No kto to widział?! Proszę pani, jak ja chcę jeść rybę, to jem rybę, a nie kurczaka, który ją udaje. Więc albo z moim smakiem jest coś nie tak, albo z wszystkim innym. No a smak, moja pani, to ja mam, że trudno o lepszy. Więc wszystko dziczeje i tyle – przekonywała z zacięciem.
– Tak, tak, moja droga – brzęknęła potakująco sąsiadka. – Albo mięso „wędzone na zimno”… Na zimno to sobie można, wie pani co przywędzić? Tak, no. Jeszcze dwa miesiące temu, za czasów moich dziadków, smak był naturalny i niesmak właściwy. Teraz wszystko sztuczne. Siadasz na kupie i nie wiesz: prawdziwa ona, czy igruszka? Jak mawia moja zagraniczna kuzynka.
– To się nazywa cywilizacją, kochanieńka. Przez nią trzymam się z dala od miasta i wybieram wieś, choć to może i banał… UWAGA! Ptak!
– Każde miejsce ma swoją biedę – bzyknęła druga i odleciały, a Stworzonko przykryło podbiałowym liściem swoje sery.
– Duże nic, ale jednak nic – stwierdziła mysz z pogardą, ale nie wiadomo było, do czego się to właściwie odnosiło.
Następnie wyciągnęła się na mchu, wystawiając brzuch do słońca i ze wszystkich sił próbowała sobie wyobrazić dom pozbawiony zakamarków. A kiedy z perspektywy takiej możliwości zrobiło jej się wyjątkowo koszmarnie, tuż nad swoją głowa usłyszała głos Rokity:
– No to chodźmy na obiad malutka.
I mysz z ogromną wdzięcznością pisnęła potakująco
*