Na przystanku

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Krowa
Posty: 8
Rejestracja: sob 22 sie, 2009
Lokalizacja: Poznań

Post autor: Krowa »

NA PRZYSTANKU

Jestem istotą amorficzną. Jej jedynym pragnieniem jest przyjęcie konkretnego kształtu. Dlatego pochłania wszystko dookoła. Kierunek jej ruchu wyznacza przypadkowość zdarzeń i istnienie konieczności, których nie może pokonać. Przesuwa się w czasie i przestrzeni przytulając się i wchłaniając kształty. Tak, jak Buka z Muminków szuka ciepła, tak istota ta szuka kształtu. Chce zastygnąć, zatrzymać się w formie, która będzie jej znajoma, bliska i pewna. Ale wciąż odkształca w sobie wszystko. Całe jej posiadanie jest fikcją.
Stałem na przystanku i zastanawiałem się nad planem. Nic takiego nie istniało. Była mgła zarodników, zrodzona z purchawki rozdeptanej nagłą sytuacją, na którą nie miałem wpływu. Ekstatyczny obłok pełen możliwości. Mogę wszystko. Ale nie mam pojęcia czego chcę. Purchawka pompowana moją wiarą w siebie, którą ktoś dla dobra swojego niszczy. Po to, żeby narodziło się coś nowego. Miliony lat ewolucji wymyśliły taki sposób osiągania czegoś więcej. Więc stoję na przystanku, czekam na ciąg dalszy ewolucji. Chcę coś zrobić. Ale robię to niestety całkowicie bez przekonania.
Coś depcząc purchawkę nie zastanawiało się nad jej sytuacją. Depcze ją, bo daje krok do przodu. Wśród obłoku ucieka i realizuje swój dalszy plan. To nie jest działanie sprzężone. To jest działanie przypadkowe. A ja jestem amorficzny i bezcelowy. Czekam na wiatr. Ale przecież nie jestem już nawet purchawką. Nie jestem nawet obłokiem zarodników.
Jestem jak woda zawieszona w próżni, która może rozpaść się na tysiące kropelek. Przyciągane później własną masą będą starały się zbiec w jedną kulę. Ale w istocie tworzyć wciąż będą dziwne, latające gluty.
Ten amorfizm jest darem. Pozwala smakować wielu kształtów, a później odkształcać je na zasadzie wariacji. Jest osobistą ewolucją. Jest własną wariacją na temat samego siebie.
Stoję na przystanku i nie wierzę, że wy macie na to jakiś pomysł. Myślę, że jesteście tak samo niepewni. Może przyczepiliście się do jakiegoś gruntu. Ale i tak wyrośnie z was purchawka. Przy odrobinie szczęścia ktoś was rozdepcze.
Do swojego tramwaju nie wsiadłem. Chciałem zobaczyć co się stanie. Jedyną konsekwencją było to, że żałowałem, że nie wsiadłem.
Nie nazywajcie tego nijakością ani słabością. To jest realną próbą wpłynięcia na rzeczywistość wokół siebie. To jest silna potrzeba odnalezienie kształtu, który pomieści wszystko. Bez kompromisu. To jest siła trwania, ciągłego przemieszczania się w czasie i przestrzeni w nieznanym kierunku w poszukiwaniu nieznanego kształtu. To jest wiara w istnienie takiego punktu czasoprzestrzeni przecinającego się z indywidualną potencjalnością, który uruchomi maszynę, który pozwoli przestać tworzyć wariacje a jednocześnie nie zamykać się na resztę.
A zatem stoję na przystanku. Zwolniono mnie z pracy. Znowu zabrano mi grunt, na którym przez moment osiadłem. Znowu zmuszono mnie do tych idiotycznych rozważań nad kierunkiem i celem i sensem... Znowu się rozkleiłem i rozpadłem na krople wody w próżni. I znowu ucieknę przed tym wszystkim przyklejając się do innego podłoża rosnąc jako purchawka. Zbierając w sobie ziarenka, dla których jedyną szansą realizacji będzie rozwalenie tej idiotycznej purchawki. A ten moment, kiedy zanurzony we mgle zarodników, czuję swoją wielkość i nicość, znowu odejdzie nie zostawiając po sobie śladu. Nie zobaczę tego świata, który sam zaplanowałem. Nieznośnie upierdliwe. Mógłbym to wpisać jako 6 punkt listy, pod tytułem: „Dlaczego warto popełnić samobójstwo”.
A teraz wznieśmy się na trzeci poziom. To jest mojej dupy. Tylko dlatego, że w tym miejscu znajduje się krzesło, które ją podtrzymuje. Siedzę tu i nie jestem nikim specjalnym. Wyróżnia mnie moment na przystanku, który owinął mnie jak szczelna folia i nie pozwolił myśleć normalnie o świecie. Ta chwila, w której ma się wrażenie, że niebo zamieniło się w ptaka, który próbuje wzlecieć. Ta chwila, która wszystkim obrazom nadaje zapachy, barwom temperaturę a ruchowi pozorność. Która promieniuje później na przypomnienie i refleksje. Której siła gaśnie bardzo długo. Ten zapładniający moment. Z którego szydzę, bo nie mogę uwierzyć w jego zasadność.
Ale również on jest konstrukcją amorficzną. Nie przybiera kształtu. Nie staje się ‘jakiś’. Również on jest masą kropel, dla których ja muszę wymyślić prawa fizyki. Tak, żeby za każdym razem zmierzały ku sobie, chcąc stworzyć kulę. Jest tożsamy ze mną, ale pochodzi jakby z innego wymiaru. Doskonalszego.
Tutaj jest moja wola. Tutaj jest moje tworzenie siebie. To może zabrać dużo czasu, ale to najsilniejszy budulec świata. To trwa.
Jutro wszystko może się odmienić, będą inne światy nazywające wszystko inaczej. Ale ten budulec pozostanie. Moje prawa fizyki.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Krowa, łącznie zmieniany 1 raz.