Wybudziła mnie Agnieszka

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Krowa
Posty: 8
Rejestracja: sob 22 sie, 2009
Lokalizacja: Poznań

Post autor: Krowa »

Wybudziła mnie Agnieszka. Kim jest Agnieszka?
Widzę czterech mężczyzn. Pięknych, rosłych o mądrych oczach. Przyglądają mi się z uwagą. Pytają, jak się czuję.

Mam w dłoni telefon. Dała mi go chyba Agnieszka. Telefon.
Dzwonię. Do kogo mam dzwonić? Naciskam przycisk i widzę literki.
Teraz dwaj mężczyźni śledzą moje ruchy.
Coś do mnie powiedzieli, ale to strasznie niewyraźne.
Telefon pokazuje coraz to nowe nazwiska.
Jest. Rozpoznaje: MAREK-KOM
Naciskam.
Czekam.

Ależ to wszystko pozbawione sensu. Rozłączam. Znowu wyszukuje. Jednak coś jest w tym...
Słyszę głos... znajomy.

„Jestem w karetce – patrzę na mężczyznę – jadę do szpitala.”
Halo?!
Miałem atak.
Maciej, co się stało.
Miałem atak.
-patrzę na mężczyznę, żeby potwierdził-
Kiwa
Jadę do szpitala
„Gdzie ja jadę?”
Na szuwała
Na szuwała!
Gdzie?!
Na szuwała!!!
Rozłączam się.

Wystraszyłem się. Nic nie rozumiem. Znowu świat obcy, zagadkowy. Powbijane igły w żyły.

Słyszysz mnie. Wiesz co się dzieje.
(jak mucha brzęczy)
Słyszysz mnie? (ktoś mną porusza)
Wiesz co się stało?

Nie. Nie wiem jeszcze.
Zaraz, momencik.

Dlaczego na sygnale?

Wstań! Zejdź. Tu jest wózek. Siadaj.

Miejsce....

Skąd on jest...
Atak chyba, epilepsja.

Siedzę na wózku, nic nie rozumiem.
W holu „Dzień dobry, mam na imię...”
mówi długo... zostawia mnie.

Leżę i chcę mi się płakać.
Znowu moja słabość.

Wszyscy odchodzą.
Zamieszanie zostawia po sobie pachnące sterylnie wiry…wprawiając metalowe nogi łóżka w lekkie drgania.

...chciałbym wstać i sobie pójść do domu.
Mam leżeć.
...lepiej, żeby przyjechali krewni.
Nie mam krewnych w Poznaniu.

Mam odpoczywać.
Przyjedzie Marek. I Agnieszka.

Potem, kiedy się zjawiają, jest już lepiej.

Taksówką zabierają z ZOO pingwina.

W domu leżę, spokojniej oddycham.

Zasypiam.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Krowa, łącznie zmieniany 1 raz.
Mithril

Post autor: Mithril »

Bardzo ciekawe i z emocjonalnym dreszczykiem..................i choć czytałem już wczoraj do tej pory nie potrafię się odnieść...................czegoś mi tu brak, zwłaszcza w finale - qrcze no nie wiem <img>
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Mithril, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Mariola Kruszewska
Posty: 12383
Rejestracja: czw 24 lip, 2008
Lokalizacja: Mińsk Mazowiecki

Post autor: Mariola Kruszewska »

Interesujący i zastanawiający tekst. Jest w nim coś niepokojącego, co przykuwa uwagę, coś - jak powiedział Mithril - emocjonującego. Przeskoki myśli, urwane obrazy, poszarpane fragmenty jaźni. A może nie jaźni. To robi wrażenie.
Sporo dopowiada dopisek pod tytułem, to chyba dobrze dla czytelnika.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Mariola Kruszewska, łącznie zmieniany 1 raz.
Ojcze nasz, (...) przyjdź królestwo Twoje.

Nie uczę, nie mam patentu na rację. emde
Krowa
Posty: 8
Rejestracja: sob 22 sie, 2009
Lokalizacja: Poznań

Post autor: Krowa »

Czasami ma się ochotę przeżyć coś, jak to określacie, emocjonującego. I to jest takie wydarzenie. Ale ono niesie też ogromną dawkę niemocy. Frustrującego doznania obcości. Jeżeli piszesz Mithril, że czegoś brakuje, to owszem - mi brakuje słów, żeby wyrazić tę wieloaspektowość. Wkleję jeszcze jedno opowiadanie. Ten sam temat. Jestem ciekaw, co o nim powiecie:

Sensacja

Budzę się. Otwieram oczy. I nie wiem co widzę. Nie jestem nawet pewien tego, czy się zbudziłem i otworzyłem oczy.

Tak to się zaczyna.

Później składam barwy zamknięte w kształtach. Barw są tysiące. Nie rozpoznaję żadnej. Kształty niczego nie zawierają. Są puste. Do pewnego momentu wszystko zjawia się osobno.
Najczęściej zaczyna się od jakiegoś detalu. Jeśli tapeta jest we wzory, wyodrębniam jeden taki wzór i wpatruję się w niego uparcie. Jestem zadowolony, że coś uchwyciłem konkretnie, ale nie potrafię jeszcze umieścić tego w szerszym kontekście. Marszczę brwi z niezadowolenia.

Może to też być rurka, na której wokół łóżka zawieszona jest na klipsach firanka, odgradzająca mnie od innych pacjentów na izbie przyjęć.

Leżę i patrzę w ten jeden motyw otaczającej mnie rzeczywistości. Kiedy próbuję ogarnąć większą część, wszystko znowu się rozprasza. Silniej marszczę brwi i wracam do tego, co wydaje mi się znajome. Wzór, rurka, klips.

Przyglądam się sobie. Jeśli znajdę jakieś zakrwawione lub sine miejsce wykrzywiam twarz w grymasie. Nie wiem, czy ktoś mnie okaleczył, czy zdarzył się wypadek. To moje ręce. Stopy. Ból w lewym barku. I w okolicach miednicy. I ta okropna bezsilność.

Leżę jeszcze chwilę. W końcu popychany złością moich zmarszczonych brwi próbuję wstać. Opadam bezsilnie na łóżko. Dlaczego nie mogę! Jeszcze raz. Jestem bezsilny!

Na zmianę gapię się i próbuję wstać. Jak gdybym nie pamiętał, co przed chwilą robiłem.

Zazwyczaj w tym momencie zjawia się jakaś osoba. I zadaje to dziwaczne pytanie, którego wówczas nie rozumiem: „Jak pan się czuje?”

Zaczynam się denerwować. Mimowolnie sięgam do rozmówek ludzko-ludzkich i odpowiadam: „Dobrze”

„Miał pan atak. Pamięta pan coś?”

Nic nie pamiętam. Nie pamiętam jak się nazywa byle drobiazg w moim otoczeniu. Ale zaczynam coraz bardziej się mobilizować. Przyprawia mnie to o swego rodzaju psychiczny ból. Chcę pamiętać! Zaczynam nerwowo odtwarzać całą rzeczywistość od tego momentu, w którym się znajduję. Jak impresjonista paćkam skojarzeniami dookoła, żeby wydobyć jakiś obraz. Jakieś wspomnienie?!

Czuję się bezsilny i bezradny. Wciąż chcę wstać i powiedzieć: „No, po krzyku, to ja lecę dalej.” Ale o tym nie ma mowy. Po każdym takim bezowocnym wysiłku leżę i gapię się tam, gdzie ułożenie mojej głowy wbija mój wzrok.

„Bierze pan jakieś lekarstwa?” Około pół minuty trwa, zanim skojarzę fakty. Potem znowu jakieś pytania. Kiedy chcę udowodnić, że coraz lepiej ze mną i dlatego odpowiadam już szybciej, gadam jakieś głupoty. Lekarz w końcu zarządza kroplówkę i coś na uspokojenie. Idzie sobie. I dobrze. Teraz sufit wydaje mi się nawet całkiem przyjemny.

Wszystko jest takie obce. A ja jestem przerażony. Jestem jak otwarta książka. Każda osoba jest zdziwionym ptakiem, który umoczył dziób w atramencie. Straszne!

W ciągu następnych kilku godzin reaguję spontanicznie, chaotycznie i bezradnie. Ale w miarę możliwości staram się udowodnić, że ze mną przecież wszystko w porządku.

„Jak się pan czuje?” – „Dobrze.” – „Dobrze?” – „Taak.” – „Będzie pan miał siłę, żeby wrócić do domu?” – „Tak, tak.” – „Nasz kierowca pana odwiezie.” – „Ja sam...” – „Nie, nie, nasz kierowca będzie za jakieś piętnaście minut. Proszę poczekać.” – „Dobrze. Dziękuję”

Nie mam kompletnie sił. Kiedy jadąc na wózku wynurzam się na świeże powietrze przytłacza mnie wielkość budynków i wysokość nieba. Wszystko układa się od nowa. Rejestruję wszystkie detale z ogromną precyzją nie rozumiejąc ich jednak dostatecznie. Po prostu wydarza się w tym momencie nowy rok, w czasie którego z wybuchających fajerwerków tworzy się świat. Dźwięki, barwy, konstelacje. Gdyby nie fakt, że ktoś pomaga mi przemierzać tę przestrzeń zatrzymywałbym się wszędzie, bo wszędzie jest eksplozja rzeczywistości. Skupiając się na tym wszystkim nie mogę uchwycić kontekstu. Jadąc przez niby znane mi miasto czuję się jak turysta w mieście pełnym zabytków, które znam w ich historii i sensie, jak gdybym przeczytał wszystko na ich temat, a teraz pierwszy raz w życiu je widzę. Z wrażenia zapominam, w jakim mieście jestem.

Wracam do domu.

Kładę się. Uspokajam. Powoli przypomina mi się coraz więcej.

I nagle! Jak kłucie wraca moment ataku. Kiedy to się stało i jak. Ten obrzydliwy moment paraliżu! Cała historia łączy się w pewną sensowną całość. I magia doznawanej rzeczywistości mija jak gdyby zdjęto z niej jakiś czar. Robi mi się smutno.

Moja niekompletność. Moja słabość. Moja ułomność.

Byłem zdany na opiekę innych osób. Bezradny.

Nagłość. Nagość. I niespodziewany moment.

Leżę. Wracam powoli do męczącego kontekstu rzeczywistości.

Jestem bardzo zmęczony; niechętnie zasypiam.

Rano budzę się. I wiem, że się budzę i wiem, gdzie się budzę. I wcale jakoś specjalnie mnie to nie cieszy.

Tylko niekiedy wpatrywanie się w tę rzeczywistość i przypominanie sobie, jaka piękna jest, kiedy widzi się ją pierwszy raz... i zarazem ile budzi lęku.

I te ptaki, z dziobami umaczanymi w atramencie...



Poznań, 18 września 2007 r.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Krowa, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Mariola Kruszewska
Posty: 12383
Rejestracja: czw 24 lip, 2008
Lokalizacja: Mińsk Mazowiecki

Post autor: Mariola Kruszewska »

W tonacji podobny do poprzedniego. Czytelnik ma wrażenie, że narrator został złapany w jakąś pułapkę, matnię, z której nie może się wydostać. Miota się między realem a fikcją stworzoną przez chory umysł, nie wiedząc, co jest prawdą. Jak u Kafki.

Swoje opowiadania wklejaj jako oddzielne, nowe tematy.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Mariola Kruszewska, łącznie zmieniany 1 raz.
Ojcze nasz, (...) przyjdź królestwo Twoje.

Nie uczę, nie mam patentu na rację. emde
Awatar użytkownika
Irena
Posty: 5446
Rejestracja: pt 26 wrz, 2008
Lokalizacja: Wielkopolska

Post autor: Irena »

Dwa razy pisałam Ci komentarz...i za każdym razem stronka mnie wylogowywała. Powiem Ci tylko, że temat epileptyków, ich cierpienia i wyobcowania jest mi znany. Na studiach miałam koleżankę, która częściej niż napady grand mal, miała napady zanikowo-pamięciowe...nie mogła pracować w wyuczonym zawodzie. Przez jakiś czas pracowałam z grupą epileptyków i co charakterystyczne, tak jak piszesz, zawsze sie "dobrze czuli" choć gołym okiem było widać , że to wcale nie było "dobrze". Miałam też przypadek chłopaka, który wręcz brał się do bicia kiedy go chciano odwozić do domu... Ukrywał przed żoną, częste ataki ( zatajono przed nią, że jest chory). Straszna choroba, a Ty potrafiłeś to bardzo przekonująco opisać....aż dreszcz przechodzi.


Serdecznie...................................Ir
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Irena, łącznie zmieniany 1 raz.
" siła pióra leży w pokorze do własnego słowa"- Mithril
Awatar użytkownika
alouette
Posty: 747
Rejestracja: wt 14 lip, 2009

Post autor: alouette »

No i ja pogratuluję. Kojarzy mi się to akurat trochę z "Ptaśkiem" W. Wharton'a, który bardzo mi się spodobał. W pierwszym opowiadaniu bardzo oszczędnie operowałeś słowem, ale to chyba dobrze, tak , dobrze, bo inaczej nie oddałbyś urwanych myśli, odczuć i tych wszystkich zaników świadomości. myślę, ze nie potrzeba było tak pauzować, tekst mógł lecieć bez entera, z drugiej jednak strony, moze to ulatwia czytanie, a na pewno podkreśla tę relację urwanych przeżyć. Jest to bardzo realistyczne, najwyraźniej wiesz o czym piszesz. Oczywiście bylo by cudnie, gdyby "język giętki powiedział co pomyśli głowa", zwłaszcza kiedy tyle chciałoby się powiedzieć, dobrać tak słowa, by w krótkich nawet sekwencjach oddać przede wszystkim klimat /strach, zagubienie, radość- o ja z radością to największy problem/ no i całą resztę. myślę, że ty akurat nie możesz się powstydzić doboru słów, świetnie budujesz klimat i udaje ci się odtworzyć fragmentaryczność akcji- taki miałeś temat, a co za tym idzie, z chęcią poczytam więcej. Pozdrowienia!
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez alouette, łącznie zmieniany 1 raz.
"Zbyt miękkie serce w klatce ze stali"