Abrazja

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Korien
Posty: 431
Rejestracja: śr 28 paź, 2009

Post autor: Korien »

[size=99px]ABRAZJA[/size]




Stoi nade mną chłopiec. Oczy ma jak dwie gwiazdy bliskie rozpadowi – roziskrzone, powykręcane w setki spirali i mlecznych dróg. Ten chłopiec, trzynastoletni ledwie, który nie czuje straty, ma pewność, że strata przyszła, urzeczywistniła się i nie podlega dyskusji. Teraz wziął zwinięty w rulon twardy papier i wyśpiewuje coś do mojego ucha. Do tej obolałej, rozhisteryzowanej małżowiny, która słyszy natenczas dziesięć razy więcej niż inne małżowiny innych ludzi przeżywających inne straty. To potwór. Nie powiedział jeszcze choćby jednego zrozumiałego słowa, a zdołał doprowadzić mnie do płaczu. Chwytam kartki i zbiegam ciemnym korytarzem, nieznanymi schodami - do piwnicy. Słyszę jak śpiewa, jak rozbrzmiewa jego zmodulowany papierem bełkot. Zamykam drzwi kłódką, chociaż mam świadomość, że tu nie będzie lepiej. Żal się tylko pogłębi, nabierze cieni, dostanie charakterystycznej woni, którą odganiać będę ręką do końca życia. Nagle cisza. Chociaż nie. Wcale nie nagle. Ten moment oczekiwał na swoją kolej od dłuższego czasu. Moment zastanowienia, które rozetnie ciało wzdłuż brzucha i wywlecze rozpalone pnącza na białe biurko. Nie należy o tym pisać.
Niech to pozostanie bielą biurka. W żadnym wypadku nie bielą kartki. Kartki nie chcą przyjąć pewnych rzeczy. Pewne sprawy nie chcą być przyjmowane. Pragną rozciągać materię, podgryzać ją. Ten chłopiec znalazł zabawę w śmierci i będzie taki do końca. Wyobraźnia nie pozwala dostrzec jego dorosłości. Jak może wyglądać jego dorosłość? Będzie zbiegał porażony beztroską swojego potomstwa. Będzie zbiegał do najciemniejszych pokoi. To rozmyty dźwięk. W żadnym wypadku nie dorosłość.




[size=99px]
AKT [/size]


Jest to stosunkowo mały cmentarz. Czarne mięso sukni powiewa na lodowatym wietrze. Brama cmentarna trzeszczy fazowo. Za bramą czasem przemknie auto – wszyscy podnoszą na ten moment głowę, choć nim spostrzegą Maść-Kształt-Model, po aucie pozostaje tylko plusk rozpryskiwanego śniegu. Jest to stosunkowo ponury cmentarzyk. Ceremonia miała zacząć się godzinę temu, jednak ksiądz dopiero teraz pośpiesznie wchodzi na teren użytkowy cmentarza. Śnieg pada drobno. Rozlega się głos księdza.


KSIĄDZ (wertując swoją świętą księgę i kichając głośno na boki)

A więc tak! Spotkaliśmy się dziś tutaj,
bo to – zdaje się - najodpowiedniejsze miejsce,
gdyż – jak wiemy – tylko tutaj płynie boski ruczaj,
do którego zrzucić można tę biedną dziewkę!


Wszyscy wzdychają, auto przemyka za bramą, wszyscy podnoszą głowy, słychać plusk rozpryskiwanego śniegu, wszyscy opuszczają głowy, wszyscy wzdychają.


KSIĄDZ (kontynuuje)

A więc oto – jej młode, jeszcze jędrne ciało,
które, nawiasem mówiąc, połechtałbym śmiało, (chichocze głośno)
nawet teraz - w stanie już pobladłbym.
Ach! Te nóżki! Popatrzcie no! Zjadłbym!



KATARZYNA
( podrywa się z grobu, odsłaniając spod śniegu krwisto-rude włosy )

Bezczelny typ! Muszę zapalić. Otworzył we mnie szpitale, muzea. Co za bezczelność!
Rozsiał jakieś miłostki, narośle przez ramię, po biodrze prowadził. Leżałam taka cicha, jak ptaszek gdzieś zaszyty w trawie – blady, postrzępiony jak chustka, z wklęsłym brzuszkiem, a on musiał! Bo niby nie potrafi dalej. Phi! Nie potrafi dalej?

KSIĄDZ (z przerażoną miną)

Trzymajcie ją! Jest już przez Boga nagryziona.
To konwulsje, spazmy, ostateczny lament –
ja jej sypnę – w imię ojca, syna, amen!
Dusza wzleci, ciało po angielsku skona!



GŁOS ODGÓRNY

To prawda. Wy, ludzie, powinniście czasem spojrzeć na życie moją teorią. Wolicie jednak wolę. Macie wolę, a owszem! Cóż poradzić - ksiądz ma rację. W raporcie mam wyraźnie zapisane:

Dzień: poniedziałek
Miejsce: stosunkowo mały cmentarz
Podmiot: katarzyna
Uwagi dodatkowe: możliwy odezw tematyczny – żal do kochanka

A więc dyskusja zamknięta. Ciało połóżcie twarzą w śnieg. Ostatnim oddechem zajmę się pod wieczór, jeśli pozwolicie. Mam teraz ważniejsze sprawy.




OJCIEC KATARZYNY

Jesteśmy tu sami. W tym rzecz. Osąd, niezależnie od słów, będzie niesprawiedliwy.
Wszystko zależy od tonu. Jesteśmy teraz obarczeni dość przekornym tonem. Z jednej strony Głos odgórny, mogący należeć do Boga, lecz nie zważam na to. Ważniejszy zawsze będzie głos córki. Mogli mnie wychować w duchu religii, ale religia kończy się zawsze, gdy w grę wkracza jakaś męska odpowiedzialność za byt rodziny. Spójrzcie na nią! Na te chude przeguby, na wątłe łydki. Kto je tam wpuścił! Kto teraz chce ją rozpuszczać jak jakiś chorobliwy zaczyn. Komu potrzeba naszego rozkładu, pytam się. Ksiądz mi odpowie?




KSIĄDZ (rozłożywszy szeroko ręce)

Kto przewidzi jego zapędy?
Raz pada młoda brzózka,
Raz lecą stare dęby.
Jego wola – las zawsze pełny.







Echo tej karykatury wybrzmiewa długo. Oko odsuwa się od cmentarza. Słychać kichanie księdza, płacz matki i przejeżdżające za bramą auta. Wszyscy wzdychają. Obraz zamiera, zasnuwany dymem papierosa. Ktoś odkłada zdjęcie, zamyka nadwyrężone wspomnienie. Krzesło, zupełnie nowe, kupione na przecenie w IKEI, nie skrzypi. Kominka nie ma. Za oknem neony zapowiadają nocny występ Tego i Tamtego (to świetny duet słyszałem – on siada na nim i robi zupełnie idiotyczne rzeczy, ale to nieważne teraz…), ktoś puka, ale ja wiem, że nie otworzę. Muszę przejrzeć resztę twarzy, przejechać palcem po wypukłościach starego fotograficznego papieru. Pogłaskać załamania. To prawie jak ciało. Wszystko jest dojrzałe, obarczone doświadczeniem. A gdy skończę, pozostanie mi wstać i krótkimi, automatycznymi krokami wózka, z którego jednak po raz wtóry nie zdołałem się podnieść (ach ta powtarzalność nieuniknionych porażek - ciężka do zniesienia gdy mało życia), odmierzyć odległość do kuchennego kalendarza. Tysiąc dni o pełnym przepływie krwi. O tak! Mimo wszystko, stara krew przepływa równie szybko. Nawet szybciej, bo przecież z jaką rozpaczą gaśnie się w kuchennym oknie w przemoknięte wieczory (czy to zmartwiona matka czy syn szukający sensu życia czy ojciec wątpiący w poranek pracy czy babcia martwiąca się o ciężar, jaki stanowi dla poprzednio wymienionych ), kiedy wszystko poza nami zdaje się oddychać nowym, skuteczniejszym, nowocześniejszym rytmem. Rytm starości, niedościgniony rytm bycia u progu - pędzący w niepokoju, w bezczynności i we wciąż nieustalonych wersjach przeszłości.



[img]http://img211.imageshack.us/img211/1191/1899537.jpg[/img]
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Korien, łącznie zmieniany 1 raz.