Księga Lampy Naftowej / Płatek róży /

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Ryszard
Posty: 201
Rejestracja: śr 24 wrz, 2008
Lokalizacja: na Podkarpaciu
Kontakt:

Post autor: Ryszard »

W Tryńczy ,nad Wisłokiem, jeszcze nie tak dawno temu stał na wzgórku dom, wokół zabudowania gospodarcze i sad. Ten pamiętam najbardziej .. Jego cienista resztówka robiła na mnie w dzieciństwie ogromne wrażenie. Od kościoła po Wisłok szły drzewa orzechowe, wiśniowe, jabłoniowe .Trochę może zbyt mroczne ,zbyt niepokojące, ale rozświetlane zapachami , szczególnie wtedy ,gdy dojrzewały jabłka i grusze. Ileż tam było plam światła pod drzewami i os, tak, że czasem boleśnie się myliłem. Zaraz za sztachetową furtką wchodziło się w ten wiecznie wilgotny półmrok i wędrowało sporo minut, aż ustąpił miejsca domowi, który kiedyś tam miał ganek na słupach, potem już tylko koślawą werandkę z resztką kolorowych szybek patrzących ze skarpy w dół, ku kwietnemu ogródkowi i dalej łozom ,za którymi już była woda i kaczki . Przy domu trwała drewutnia z pralnią, potem stodoła z drzwiami na wrzeciądzach i obszerna stajnia. Obór już nie było. Wszystko miało tabaczkowy kolor przeszłości i było nieużywane odkąd pomarli Maria i Franciszek, rodzice Babci Kasi , Mamy mojej Mamy.

Urzędowała tu teraz Ciocia Salomea , siostra Babci, nauczycielka – siłaczka ,jakie jeszcze spotykało się w początkach mojego życia. Mieszkała w prawej części domu, wraz z oswojoną myszą, którą można było cmokaniem wywołać zza szafy .Już rachitycznej ,ale prześlicznie barokowej. Ciotka niezwykle elegancka kiedyś. Serdeczna po staropolsku .We wszystkim trochę egzotyczna .
Nauczyło ją tego właśnie życie siłaczki, nieodmiennie samotnej we wszystkim cokolwiek się wydarzało. Swoje życie kształtowała trochę na wzór literatury, którą pochłaniała , psując oczy przy kopcącej lampie. Miała duże ambicje, co do swoich poczynań i co do ich miejsca.
Bywała w Karlsbadzie ,Pradze, Wiedniu, Krakowie i Lwowie, a osiadła w Tryńczy.

Tu na równinie utworzonej przez miedzyrzecze Sanu i Wisłoka powstała , zgodnie z etymologią swojej nazwy ,ta- mokra wieś.
Wody wylewały tam często, stąd i ptactwa było w bród i ryb nie brakowało. Opowiadano na przykład, że po jednej z nieodległych powodzi, kiedy wody opadły , w zagłębieniu gruntu pozostał sum. Tak ogromny ,że ludzie bali się podchodzić. Po lasach zaś trafiały się różne niebezpieczeństwa, także zwierzęce. Teraz ziemia tu sucha. Drogi pewne .Tropy niedźwiedzich Stadnickich poginęły w księgach , choć jeszcze nie tak dawno strach było jeździć do puszczańskiego sanktuarium w Leżajsku...Po pradawnym pograniczu polsko-ruskim pozostały jedynie ułomki nazw .To samo po lasach ,bagnach i brodach. Z dawnej dzikości krajobrazu ledwie resztka łęgów nad zapomnianym meandrem rzecznym ,trochę wikliny, przerżnięty koleiną pagórek piachu, obsypany gwiazdkami rozchodnika i cisza wokół ,aż po dobrze widoczny horyzont I tylko na zbrązowiałych fotografiach jeszcze krzyki kaczek, bekasów ,zatrzymane w kadrze .
Pradziad z sumiastym wąsem i strzelbą pod pachą na łódce wśród szuwarów, z psem na przedniej ławce...

Czas Ciotki Salomei przypadł na trzy wojny, niewielki oddech i kawał socjalizmu .
A zaczęło się jej wszystko pięknie. W majątku cieplickim, który wtedy dzierżawiono ; w domu, po którym pozostały tylko szmaragdowe stawy , odbijające niegdyś białe ściany...
To do tego miejsca tęsknił Pradziad , do tego miejsca powrócił , by zapukać w nieistniejące dziś okno przemarzniętą ręką. Właśnie dom się sposobił do skromnej Wigilii , przed drzwi wyszła Prababka.

- Skąd dziadku idziecie?
- Z Sybiru idę , Maryś.
- Mój Boże!...Franciszek!

Nie ma już tych siedlisk ,nie ma ludzi, pozostały za to ulotności ,które, wydawałoby się, że w żadnym razie nie powinny przetrwać. Jedną z nich jest zaschnięty płatek róży, który odnalazłem w modlitewniku Prababki , wraz z opowieścią o nim, jaką zapamiętałem z dzieciństwa.

Jak dziś pamiętam tamten wieczór, skondensowany w zachowanym we mnie obrazie Ciotki Salomei grającej na fortepianie, widzianym przez muślin firanki, gdy przez zaśnieżone podwórze wracałem z naręczem drewna do pieca .Właśnie w chwilę potem podarowała mi modlitewnik.
- I schowaj to dziecko, bo to wielki skarb.- przykazała .

A rzecz się miała tak: Prababka Maria zachorowała uderzywszy mocno kolanem w drzwi .Ze zlekceważonej błahostki wywiązał się ropień, w końcu tak wielki jak główka dziecka i bólu nie uśmierzały już żadne okłady, czy maście. Zawieziono ją więc zaraz po Bożym Narodzeniu do lwowskiej kliniki ,a tam uznano, że aby ratować życie należy nogę szybko amputować . Ciotka Sala, która ją odwoziła, wróciła zdruzgotana .
-Bo jakże to tak, żeby Mamcia bez nogi? Cóż to już za życie...Ona taka ruchliwa... Przecież też nic pewnego, taka operacja. No i wiadomo co po operacji? A jeszcze nie za zdrowe serce...Więc uchowaj Boże...! Ale co tu robić?
I jedno co Ciotce przyszło sensownego do głowy ,to modlitwa. Nieustająca i żarliwa.
Pukała do niebiańskich bram z domu, z ogrodu, a przede wszystkim z niewielkiego kościoła za sadem. Tam też , trochę przed prymarią, wydarzył się cud .Modliła się wtedy za wstawiennictwem świętej Tereski, do której miała szczególne nabożeństwo. Prosząc jednocześnie ,by, jeśli ją wysłucha ,dała jakiś znak, bo niepewność ją zabija. Po świątyni chodził tylko kościelny z błażkiem w ręce i objaśniał świece, były więc właściwie sam na sam ona ,jej modlitwa i Mała Tereska.

I naraz zastanowił Ciotkę niezwykły w zimie zapach. Zapach róż, który poczuła wokół siebie. Zaczęła się rozglądać i jeszcze bardziej dziwić. Otóż przy niej , jak w Boże Ciało, rozsypane były różane płatki. Świeże i pachnące. Zaschło jej w ustach z wrażenia i nie była w stanie zawołać na kościelnego ,którego słychać było w zakrystii. Dotykała tych płatków, nabierała je ,jak wodę, w dłonie i przykładała do rozgorączkowanej twarzy .Bezgłośnie śmiała się i płakała. W końcu wstała i na chwiejnych nogach poszła szukać kościelnego. Gdy wreszcie wykrztusiła z siebie słowa , powiedziała mu co i jak i
pobiegli razem zobaczyć cud, zastali tam tylko zwykłą codzienną posadzkę, nie tylko bez kwiatów, ale nawet bez odrobiny zapachu.
I ciotce było bardzo głupio pod współczującym wzrokiem mężczyzny .

Wyszła nie czekając już na mszę i powlokła się przez sad do domu. Z gałęzi osypała się na jej czoło odrobina śniegu ,machinalnie wyjęła z kieszeni rękę i wówczas
zorientowała się ,że w kurczowo zaciśniętej dłoni trzyma płatki róż, te sprzed chwili ,te, które otrzymała świętej Tereski. I wtedy rozpłakała się w głos.
Nie wracała już, klęknęła w sadzie i nie pamiętała potem jak długo dziękowała.

Rano wysłała konie na stację kolejową, bo dobrze wiedziała ,że Prababka Maria z własnej woli we Lwowie siedzieć nie będzie dłużej, niż to konieczne. I nie myliła się zbytnio ,raptem parę godzin musiał czekać woźnica, gdyż przyjechała wieczorem.
- I żebyś ty słyszała Salu, te ich cmokania, chrząkania, wzdychania i co tam jeszcze chcesz – dodawała opowiadając o zaskoczeniu lekarzy, gdy odkryli jej całkowicie zdrowe kolano – to byś się była dopiero uśmiała.

Dziś ostatni z płatków wisi nad moim łóżkiem , włożony za szkło obrazu świętej Tereski, z którym się Ciotka Salomea nie rozstawała do końca życia.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Ryszard, łącznie zmieniany 1 raz.
Rozdaję potrzebującym ( Chcesz - bierz ). Sporadycznie zabieram bogaczom.
Nie komentuję i nie wymuszam komentowania.
Janosik dla ubogich :)