Martusia (9)

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Owsianko
Posty: 393
Rejestracja: pt 20 lut, 2009
Lokalizacja: BYDGOSZCZ
Kontakt:

Post autor: Owsianko »

Zarówno fizycznie, jak i pod względem psychicznym nie przedstawiali się jednakowo. Byli więc starcy w wieku matuzalemowym, otępiali, mamroczący bez ładu i składu, nieustannie mlaszczący, skrzypiący i bez przerwy świszczący, wrażliwi tylko na pogodowe zawirowania, deszcz, śnieg, wiatr, nieczuli natomiast na pogodę ducha współlokatora, porośnięci skorupą brudu, cuchnący i zawszeni, przytargani ze schronisk, działek i dworców, bezdomni faktycznie i bezdomni na niby, cierpiący na amnezję i symulanci zdolni do bałamutnego jojczenia, mitomani, roszczeniowcy, niezaangażowani w cokolwiek, co nie wiązało się z nimi, starcy wychodzący ze swojej ospałości tylko wtedy, gdy mówiło się o jedzeniu, gdy dawano im papu, pożywne kleiki do grzecznego ciamkania, breje, o których debatowali, na które psioczyli, przypominając sobie szynkę, krwiste befsztyki, tłuste sosy, potrawy ociekające cholesterolem i młodością.

Byli też starcy jedynie z nazwy. Zadbani, pachnący, dostojni w sobie, skłonni do żeniaczki, człapiący, gdy znajdowali się sami, maszerujący wojskowym krokiem, gdy opuszczali swoje garsoniery, gdy wybierali się na podryw, rozsiewający komplementy dla dam. Zdarzały się i rodzynki. Nie starzy wiekiem i sterani losowymi breweriami, ale przewlekle chorzy, ale poszarpani przez postępujący ból, niesprawności, zaniki, paraliż i strzykania, ale podatni na łapanie mikrobów, ułomni, porzuceni przez zanadto wrażliwych. Młodzi, po ogólniaku lub podstawówce, niezdarnie pląsający, chodzący o kulach i nie chodzący wcale, trzymali się razem, razem zamieszkiwali, a kiedy lekarz im to zalecił, razem jeździli na wózkach, do parku, w nieznane.

Nie dostrzegała ich ułomności, nie dawała im poznać, że odbiegają od normy. Wyjeżdżała z nimi do lasu, pchała ich wózki na świąteczne spacery, pokazywała im drzewa, kierowała uwagę na kwiaty, a kiedy jechali, wpatrzeni w chmury, gdy zwierzali się, że jest im ciężko, że nie potrafią znaleźć się tutaj, kręciła się nerwowo. Poważniała i przytakiwała im bez przekonania, zapewniała, że choć rozumie, dlaczego nagromadziło się w nich tyle złogów, tyle goryczy, to jest zniesmaczona ich nonszalancją w przedstawianiu opinii o czymś, o czym nie mają pojęcia.

Jakkolwiek wiedzieli, że trzeba trzymać się razem, trzeba wspólnie się wspierać, godzić się ze swoim położeniem, że muszą wierzyć, bo są jeszcze przed nimi jakieś wyjścia, jakieś światełka w tunelu, nadzieje, perspektywy, to przecież postępują na przekór. Co prawda przebywają na co dzień w różnorodnych stronach, co prawda przeważnie znajdują się w nietowarzyskim nastroju, co prawda nauki i nawyki wysnuwane z poprzedniego życia prowadzą ich odmiennymi drogami, ale, wiedzeni intuicją, powinni zrozumieć, że czy chcą tego, czy nie, tu skazani są tylko na siebie.

Według niej prezentowane przez nich opowiastki są nie na miejscu, wyraża więc kategoryczną niechęć wobec żartów z nieszczęścia. Sprzeciwia się, ponieważ ich cierpienie jest drwiną z autentycznego. Właściwie nie należałoby nazywać tego rodzaju wynurzeń drwiną. Raczej sondą. Sposobem sprawdzenia jej reakcji, tego, czy uda się ją nabrać, czy jest podatna na łatwowierność. Więc z przykrością zawiadamia, że nic z tych rzeczy. Bogu dzięki ma jeszcze na tyle zdrowego rozsądku, by odróżnić szczere zwierzenia od pozerstwa. Lekkość, z jaką przychodzi im to sondowanie, drażni ją. Podejrzewa, iż lekkość ta jest kamuflażem. Ich wyobrażenia o tragediach są durne i prymitywne, są krzywdzącym uogólnieniem. Świat potraktował ich nie tak, jak oczekiwali, nie dał im tylu zabawek, ilu by pragnęli, lekceważy ich, wpędza w skrupuły i smętne rozważania.

Nie chodzą i pewnie już nigdy nie będą, ale, jak egocentrycy, chytrze i zawile starają się nie wiedzieć, że nie jest z nimi tak źle, że prócz zgryzot są na świecie ludzie, którym się powiodło jeszcze mniej, dostali gorsze zabawki, mają większe ograniczenia, słońce znają tylko z bajek, sukcesem jest, gdy mogą samodzielnie odwrócić się na drugi bok i wiele by dali, by choć tak być w tym lesie. Toteż radzi im większego zachowania miary w wyrażaniu opinii.

Egoizm bólu przesłania odkrycie tej prawdy, że jakiekolwiek zwyrodnienie jest sprawą indywidualną, bo jeden z banalną przepukliną może cierpieć bardziej, aniżeli ten, co nie ma nogi; liczą się proporcje, warunkowe traktowanie rozmiaru swoich przeżyć, dystans do własnych odczuć. Z chorobą żyć się da, lecz jak, sprawa to indywidualna. Można się turlać po zawiściach, szlajać po pieniactwach, trawić czas na szukaniu winnych, zamykać się w pretensjach do garbatego i mieć wymagania wobec całego świata, ale to niedobry styl. Dobry polega na rozumnym przyzwyczajeniu i pogodzeniu się z postępującymi nieuchronnościami. Z biologią narastających ograniczeń. Z tym, czego nie potrafi się zmienić.

Byłoby dobrze, gdyby zrobili zestawienie. Bilans niemożliwości i umiejętności. Zalet i wad. Sukcesów i nieszczęść sprokurowanych na własne żądanie. Zamiast bredzić o tragediach, mogliby sporządzić listę miejsc, w których byli, książek, które przeczytali, powiesić ją na widoku i codziennie konfrontować z listą chorego naprawdę. A wtedy okaże się, że ich narzekania są niedorzeczne.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Owsianko, łącznie zmieniany 1 raz.
„Absurd: przekonanie sprzeczne z twoimi poglądami.”
A. Bierce