Równowaga świętych

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Anonymous

Post autor: Anonymous »

Cześć!

Dziś uraczę Was pierwszym rozdziałem mojego prawie gotowego opowiadania. Myślę, że pozostanę pryz tytule.

Wiem, że ocenianie fragmentów nie jest proste, proszę więc o wyrozumiałość. Nad opowiadaniem wciąż pracuję, a zamieszczenie całości byłoby dla mnie samego ciosem. Chciałbym najpierw sprawdzić, czy w ogóle warto te prace kontynuować.

Z góry dziękuję za opinie.
-----

2049

Odkąd połączono wszystkie państwa Europejskie nikt nie pamięta już, czym jest wolność. Nikt – ani ja, ani miliardy innych istnień, co dzień baraszkujących w postaci drobinek piasku na tej pustyni nicości. Owszem, wyzbyto się wszystkiego, co niosło za sobą niebezpieczeństwo, ale stało się tak jednak tylko w wąskich kręgach, zacieśniających się z dnia na dzień. Można rzec – wpadało w trybik, z którego nie ma wyjścia. Jak w mafii – albo zginiesz, albo do grobu będziesz działał dla kogoś w imię czegoś.
Klauzula Jednościowa wprowadzała szereg udogodnień dla tak zwanych szarych obywateli. Za najważniejsze uważano te mające bliski związek z prawami człowieka, które – dla wygody – złączono w jedno: prawo bytu. Surowsze przepisy miały na celu złagodzenie międzyrasowych konfliktów. Religia pełniła już wyłącznie drobną rólkę przeszkody dla buntowników, którym zostać było prościej niż wstąpić do Komitetu. A kwestii Komitetu nie potrafię omówić w paru prostych słowach. Komitet od początku do końca był wyjątkiem, suchym lądem, oazą. Tym, czym święte miejsce dla śmiertelnie chorego – nadzieją. Nie bez powodu spece od wizerunku nakazali litery skrótu, to jest KRJ, wypełniać kolorem zielonym. Bo kolor zielony, jeśli nie wiecie, określa się barwą odzwierciedlającą nadzieję. A była ona, jak wmawiano, najcenniejsza w czasach, gdzie nawet sąsiad mógł całkowicie legalnie zamontować w twoim domu podsłuch.
Mówiąc krótko – świat się zmienił. To, do czego od lat dążyliśmy i to, czego po prostu pragnęliśmy, zyskało miano codzienności. Chcieliśmy wolności, więc ją nam wręczono. Najsmutniejszy był jednak fakt, że na nasze życzenie.
Miałem piętnaście lat, kiedy w moim mieście wybuchły bunty. Do dziś pamiętam, jak w pierwszą rocznicę wprowadzenia Klauzuli na ulice wyszli rozwścieczeni mieszkańcy. Większość z nich miało broń, musieli być zrozpaczeni. Dziś uczy się, że rozruchy stłumiono w sposób pokojowy, bezkrwawy, prawda wyglądała, niestety, inaczej. Władze przez blisko siedem lat śledziły i skrupulatnie eliminowało szkodliwy element. Ale o tym nie mówiono, a data wybuchu buntu uchodzi za tą potwierdzającą szczerość członków Komitetu.
- Dziś usłyszałem – zaczynał przywódca, Rico Granti – że psioczyliśmy o prawdzie i dobroci, że namawialiśmy do życia w zgodzie, a dokonaliśmy czegoś odbiegającego od tych idei. Czy usłyszałem prawdę?... Nie! Bo nikt z nas, ani ja, ani mój zastępca, ani pozostali członkowie Komitetu Równowagi Jednościowej nie tolerują przemocy! Postąpiliśmy tak, jak należało, daliśmy przykład!
O jego przemówieniu media trąbiły na okrągło. I, co nie dziwne, znalazł dzięki temu spory poklask. W szkole wychwalano go pod niebiosa, urzędy licytowały się w przyznawaniu mu odznaczeń, aż wreszcie ktoś, jego prywatny kierowca, zdetonował ładunek w jego srebrnej limuzynie. Zginęła cała ekipa ochrony plus siedemnastu świadków. W tym mój wuj, który zawsze powtarzał, że w życiu mają znaczenie jedynie przejściowe wartości. W młodości – i tu cytował Hłaskę – bunt jest najwyższą wartością. Potem spotykamy kobietę, zakochujemy się, zakładamy rodzinę, płodzimy dzieci. A wtedy to rodzina powinna zajmować najwięcej miejsca w naszym sercu. Okres starczy bywa najgorszy, ponieważ jest czasem wiecznego rozłamu, tkwienia między młotem a kowadłem. Aż pewnego dnia otwieramy oczy i spostrzegamy przed sobą kogoś, kogo jak dotąd nie spotkaliśmy i gaśniemy wraz z uderzeniem zegara… to piękne słowa, lecz w naszej rzeczywistości nie mające siły przebicia. Po trzech latach dowiedziałem się, że mój tragicznie zmarły stryj działał w podziemnej organizacji „Noe” i korzystał z pseudonimu Yanaka. Zarząd Komitetu wezwał mnie wówczas listownie do stawienia się w ich siedzibie.
- Panie Marku – używanie imienia zamiast nazwiska miało nas do siebie zbliżyć – za chwilę chciałbym przekazać panu dokumenty, które mogą wywrzeć na czytającego spory wpływ. Ostrzegam: niekoniecznie dobry… miał pan dobre kontakty z wujkiem?
Skinąłem głową.
- Więc… proszę – otworzył teczkę i podał – stosowali wyłącznie papier. Wiedzieli, że dyskietki, płyty czy jakiekolwiek wersje elektroniczne moglibyśmy przechwycić i nie sprawiłoby nam to większego problemu.
Mariusz WINOGRODZKI, ps. YANAKA. Kawaler, lat w dniu przystąpienia: czterdzieści cztery, bezdzietny.
- Widzi pan, przyjmowali tylko takich bez rodziny – rozłożył ręce – mieli swoje zasady. I dobrze, szanuję ludzi z zasadami.
- I dlatego każe ich zabijać?
- Bez przesady, przecież sam pan dobrze wie, że życie jest brutalne. Każdy broni swoich spraw i każdy ma własne zasady, to proste. Oni mordują nas, my ich. I kółko się zamyka… - zakręcił palcem – proszę czytać dalej.
Akcja „LATYNOS”, planowany termin: siedemnasty kwietnia dwa tysiące trzydzieści trzy. Cel: śmierć przywódcy Komitetu Równowagi Jednościowej – Rico Grantiego.
Od tamtej pory minęło trzynaście lat, zdążyłem wyrosnąć na porządnego obywatela. Zdążyłem też popaść w nałóg i pozwolić się z niego wyciągnąć. A człowiek, który mnie wydobył, na zawsze został przeze zapamiętany – Rita. Chyba pochodziła z dawnej Polski i była rdzenną mieszkanką, a imienia nie zawdzięczała zagranicznym fascynacjom rodziców, a czemuś, lub komuś, innemu. Zauważyłem, że nazywali ją tak tylko znajomi, w tym słynny Al, a właściwie Konrad Straszewski, syn biznesmena i działacza Komitetowego. Poznaliśmy się przypadkiem, przynajmniej tak twierdziła Rita, na potańcówce w jej mieszkanku za miastem. Z wyglądu przypominał studencika cwaniaczka sponsorowanego przez starszych, w rzeczywistości jednak był kimś ciekawszym. Jako pierwszy wyciągnął dłoń, co uznałem za dobry znak, i jako pierwszy zaproponował coś mocniejszego.
- Wódka? – zapytał. – Wzmacniana, super gatunek – zrobił gest z palcami odciąganymi od ust, ten typowo włoski.
- Jasne – przytaknąłem, w końcu potrzebowałem czegoś silniejszego. – Skąd jesteś?
Odpowiadał na każde pytanie, nigdy się nie zawahał, więc albo mówił prawdę, albo był świetny we wciskaniu kłamstw. Ułuda – jak ją z ukraińskiego nazywał – stanowiła dla niego jedynie środek, dzięki któremu można prędko się dorobić.
- Ludzie potrzebują bzdur – tłumaczył – gdyby nie one, żylibyśmy w ciągłym strachu. Dzięki – odebrał trunki – nasze zdrowie!
Wypiliśmy.
- Bo pomyśl tylko: kto wyskoczyłby przed tłum, gdyby nie te całe obiecanki cacanki? Kto podniósłby rękę na większego, gdyby nie świadomość, że ma wsparcie? Tak to jest, przyjacielu.
Zdjął awiatorki.
- Mój ojciec zawsze powtarzał: albo dorobisz się przed trzydziestką, albo nigdy. A kiedy pytałem, jak mam to zrobić, poprawiał: Nie jak, ale dzięki czemu. No więc pytałem: Dzięki czemu? I wiesz, co odpowiadał?
- Nie – zaprzeczyłem ruchem głowy.
- Dzięki ułudzie – dopił alkohol – dzięki kłamstwie. No, może nie takiemu swoistemu bajdurzeniu, ale dzięki naciąganiu pewników. Taki przykład: mają wyprodukować sto par butów, goście są niezadowoleni, co robić? Powiedzieć, że wyprodukują tysiąc par butów, choć w rzeczywistości zrobią pięćdziesiąt i nikt nie dostrzeże różnicy. Na tym polega ułuda, przyjacielu.
Ułuda, pewniki, bogacze, milion przed trzydziestką… tego byłe za wiele, bym mógł dalej słuchać. Podziękowałem za interesującą rozmowę i odszukałem Ritę, żartowała akurat z przyjaciółkami w kącie przy oknie i popijała drinka. Na mój widok nieco się uspokoiła, podobnie jak przyjaciółki, które najwyraźniej nie zamierzały przeszkadzać.
- Poczujesz się lepiej – wręczyła mi swój kieliszek – spróbuj… no, śmiało.
Dziewczyny podniosły własne, poczułem się pewniej, nie byłem już osamotniony w tym swoim błądzeniu. I spróbowałem. Do dziś nie wiem, czym mnie uraczyła, pamiętam jednak wyraźnie, że jakiś czas później poprosiłem o lek na ból głowy. Podała mi jakąś niewinnie wyglądającą tabletkę, jak się później okazało – LSD. W międzyczasie zdążyłem zamienić jeszcze parę słów z koleżankami Rity i zacząć prawić jednej z nich komplementy, a następnie składać propozycje. Rita była niewzruszona. I nic w tym dziwnego, przecież wiedziała, co podała. A potem wysiadywałem już tylko w głębokim fotelu ze wzrokiem wbitym w zegar. Minuty dłużyły się niemiłosiernie, nie minęło ich dwadzieścia, jak zacząłem odnosić wrażenie, że coś przygniata mi pierś. Spuściłem wzrok, myślałem, że ktoś ze mnie żartuje, wyobraźcie więc sobie moje zdziwienie, gdy odkryłem, że w pokoju przebywam zupełnie sam. Wszędzie ciemno, nagle włączają się światła, zmieniają barwy, żarówki migocą jak w dyskotece, a serce bije jak szalone. Początkowo wydawały się te omamy całkiem przyjemne, po chwili jednak odskoczyłem gwałtownie, jakby czymś trafiony, i na moment zbudziłem się z łbem pod stolikiem. Odkryłem, że nikt nie zwrócić na mnie szczególnej uwagi. Pewnie większość tak ma – otrzeźwiałem – i sami niewiedzą, co robić.
Wparowałem do łazienki, głową rozbiłem lustro. Po paru sekundach przybiegła Rita, tym razem była sama. Podpierała mnie i coś wyjaśniała. Ledwie słyszałem własne słowa, wydawało mi się, że jest strasznie głośno.
- Chodźmy! – krzyczała. – Sprowadzę cię na dół!
Schodziliśmy co najwyżej dwie minuty, a powiedziałbym, że całą wieczność. Pod wieżowcem wsiedliśmy do celowo podstawionej limuzyny. Szofer od razu poznał, co się ze mną dzieje.
- To już drugi dzisiaj. Ale powiem ci, Rito, że i tak jest ich coraz mniej… Przyjaciel?
- Powiedzmy.
- Ale prawdziwy przyjaciel czy taki… no wiesz… do łóżka?
Zmierzyła go wzrokiem, lecz na jej twarzy dostrzegłem rozbawienie.
- Do kochania – odparła. – Dlaczego tak się nim interesujesz? Zazdrosny?
- Ano – uśmiechnął się – może i zazdrosny.
Odwiózł nas do jakiegoś starego domu na obrzeżach miasta, zbudowanego z czerwonej cegły. Obiecał, że przyjedzie za pięć godzin, w tym czasie mieliśmy doprowadzić mój organizm do porządku.
Jak się okazało – przyprowadziła mnie do swoich kuzynów. Starszy z nich, Wiktor, był jakąś szychą w lokalnym szpitalu, drugi dopiero kończył medycynę. Obaj wiązali z nią przyszłość, więc z pewnością byli fachowcami godnymi zaufania. I zdrowia. Z miejsca zaproponowali wino, jak nietrudno się domyślić, odmówiłem. Omal nie wymiotowałem, ruszając rękami, wzbraniając się od wypicia. Ostatecznie wychyliłem trzy kieliszki i dałem się przenieść do jadalni.
- Żeby nie wybrudził tapicerki – wyjaśnił Wiktor – Magda, przynieś coś zimnego.
Magda?... – pytałem w duchu. Do kogo mówi? Do Rity? Więc dlaczego Magda?
Tę Magdę wziąłem za wymysł, za kolejny omam. Rozłożyłem się na chłodnej posadzce i czekałem, aż wreszcie przywrócą mnie do normalności. Częściowo przywrócili. Szofer przyjechał na czas, czyli po tych obiecanych pięciu godzinach. Sam zająłem tylną kanapę w jego limuzynie i sam odnalazłem swój dom centrum. Pomimo tego, że znów byłem samodzielny, nie zauważyłem jednak, że wciąż u mojego boku idzie Rita. Zresztą, nie przyszłoby mi wtedy do głowy spytać o jej prawdziwe imię. Spostrzegłem ją dopiero w połowie drogi.
- Miałeś szczęście – mówiła – działa do dwunastu godzin.
- Więc dlaczego mi to podałaś?
- Dla zabawy – otworzyła torebkę – Wiktor na wszelki wypadek dał mi odtrutkę. Mów, gdybyś się gorzej poczuł.
A ja zaczynałem czuć się lepiej niż kiedykolwiek. Wydawało mi się, że trawnik zmienia kolory, a klosze latarni – kształty. Było cudownie, chciałem, by halucynacje trwały możliwie najdłużej.
Wyzdrowiałem nad ranem, koło szóstej. Powoli podniosłem powieki, wydawały się wyjątkowo ciężkie, i ujrzałem stojącą przy oknie, ze złożonymi rękoma, Ritę. Nie zwracała na mnie uwagi, sądziła, że śpię.
- Odpocznij – powiedziałem – zasłużyłaś na odpoczynek.
- Zasłużyłam na to, co przeżyłeś – odwróciła się. – Przepraszam, że nic nie powiedziałam.
- A tam – machnąłem ręką – ogólnie nie było złe.
Roześmialiśmy się w jednej chwili. Zaczęła do mnie powoli podchodzić, rodziła się ciekawa atmosfera. I byłoby cudnie, gdyby nie te jej wyrzuty.
- Przepraszam – uklęknęła przy sofie – jakbym wiedziała…
- Daj spokój, nie opuściłaś mnie, zostałaś. Sporo ze mną przeszłaś tej nocy… cholera, nie myślałem, że to powiem.
Wróciła do stolika, na którym spoczywała torebka. Wyjęła z niej foliowy woreczek.
- Pozbędę się tego gówna… potrzebujesz odtrutki?
- Potrzebuję więcej cudeńka.
Spojrzała na mnie dziwnie i momentalnie zrozumiała, co miałem na myśli.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Anonymous, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Monika_S
Posty: 1422
Rejestracja: wt 12 sty, 2010
Lokalizacja: Radom/Warszawa
Kontakt:

Post autor: Monika_S »

Muszę uczciwie przyznać, że science fiction nie jest moim ulubionym gatunkiem, w zasadzie mało czytam takiej literatury. Póki co czuję się trochę zagubiona w sytuacji społeczno - politycznej opisywanego przez Ciebie świata, ale pewnie więcej zostanie wyjaśnione w kolejnych rozdziałach.

[quote=""mstronicki""]Dlaczego "Okręg numer trzynaście"? Bo nasz bohater, Marek Winogrodzki, pracuje w tym okręgu, a później zostanie nawet jego szefem. [/quote]

Marku, nie odbieraj tej przyjemności czytelnikowi i nie zdradzaj fabuły <img> Tym bardziej, jeśli ma to być opowiadanie o charakterze mniej lub bardziej kryminalnym.

[quote=""mstronicki""]Nikt – ani ja, ani miliardy innych istnień, co dzień baraszkujących w postaci drobinek piasku na tej pustyni nicości. [/quote]

Na pustyni na ogół nic nie ma, więc nicość wydaje się zbędna.

Wkradło się także kilka literówek:

[quote=""mstronicki""]Władze przez blisko siedem lat śledziły i skrupulatnie eliminowało szkodliwy element.[/quote]

[quote=""mstronicki""]Okres starczy bywa najgorszy, ponieważ jest czasem wiecznego rozłamu, tkwienia między płotem a kowadłem.[/quote]

[quote=""mstronicki""]Ułuda, pewniki, bogacze, milion przed trzydziestką… tego byłe za wiele[/quote]

[quote=""mstronicki""]Religia pełniła już wyłącznie drobną rólkę przeszkody dla buntowników, którym zostać było prościej niż wstąpić do Komitetu. A kwestii Komitetu nie potrafię omówić w paru prostych słowach. Komitet od początku do końca był wyjątkiem, suchym lądem, oazą.[/quote]

Trochę za dużo tego Komitetu w tym fragmencie. W ostatnim zdaniu spokojnie można usunąć Komitet i wstawić "on".

[quote=""mstronicki""]Bo kolor zielony, jeśli nie wiecie, określa się barwą odzwierciedlającą nadzieję.[/quote]

Powszechnie wiadomo, że zielony jest kolorem nadziei, dlatego myślę, że to wyjaśnienie jest zbędne, choć kolejne zdanie nawiązuje do zacytowanego przeze mnie fargmentu. Jednak wydaje mi się, że warto coś z tym zrobić.

[quote=""mstronicki""]za chwilę chciałbym przekazać panu dokumenty, które mogą wywrzeć na czytającego spory wpływ.[/quote]

W tym fragmencie bardziej by pasował rzeczownik, "wywrzeć na czytelniku", lub też "mieć na czytającego".

Zastanowiłabym się nad niektórymi wielokropkami, czy aby na pewno są potrzebne?

Myślę, że pracę warto kontynuować. Zaciekawiły mnie losy głównego bohatera, mam też nadzieję na lepsze zrozumienie wspomnianej przeze mnie sytuacji społeczno - politycznej. Podoba mi się jak operujesz słowem, więc chętnie przeczytam kolejną cześć.

Pozdrawiam :)
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Monika_S, łącznie zmieniany 1 raz.
"Nie komentujesz wierszy innym - nie dziw się, że inni nie komentują Twoich"
Anonymous

Post autor: Anonymous »

Dziękuję za opinię, Monika. Później usunę ten tekst i wrzucę już gotowy, po głębszej korekcie. Dzięki, że poświęciłaś swój czas na czytanie moich wypocin. Mam nadzieję, że tego czasu nie uważasz za straconego. ;)
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Anonymous, łącznie zmieniany 1 raz.
Jolanta Kowalczyk
Posty: 2823
Rejestracja: śr 17 wrz, 2008
Kontakt:

Post autor: Jolanta Kowalczyk »

[quote=""mstronicki""]państwa Europejskie [/quote]
Dlaczego "Europejskie" są napisane dużą literą?

[quote=""mstronicki""]na tej pustyni nicości[/quote]
Pustynia sama w sobie sugeruje już o nicości...

[quote=""mstronicki""]z którego nie ma wyjścia. Jak w mafii – albo zginiesz, albo do grobu będziesz działał dla kogoś w imię czegoś.[/quote]

Podkreślone jest już przegadane.Wystarczy porównanie, a czytelnik domyśli się reszty.
[quote=""mstronicki""]drobną rólkę [/quote]
Jak drobną to już nie rólkę tylko rolę. Albo drobną rolę, albo samą rólkę. Osobiście napisałabym: mało znaczącą .

[quote=""mstronicki""]… tego byłe za wiele,[/quote]
Zrezygnowałaby z wielokropka i rozpoczęłabym nowe zdanie.

[quote=""mstronicki""]Bo kolor zielony, jeśli nie wiecie, określa się barwą odzwierciedlającą nadzieję.[/quote]
Ależ to już każde dziecko wie! Po co się tak rozpisywać?
[quote=""mstronicki""]czy taki… no wiesz… do łóżka?[/quote]
Niepotrzebne wielokropki.
[quote=""mstronicki""]Wyzdrowiałem nad ranem, koło szóstej[/quote]
Gdybyś napisał tylko, że koło szóstej, to wiadomo, że nad ranem.

Masz za dużo dopowiedzeń, przez co tekst wydłuża się, odciąga uwagę czytelnika od meritum. Reszta jak Monika.

Pozdrawiam

Jola
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Jolanta Kowalczyk, łącznie zmieniany 1 raz.