Martusia (2)

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Owsianko
Posty: 393
Rejestracja: pt 20 lut, 2009
Lokalizacja: BYDGOSZCZ
Kontakt:

Post autor: Owsianko »

W mężu więc nie znalazła oparcia. Zresztą małżonek, awaryjny kochaś w rzadkie dni-bez-piwa, nie nadawał się do znalezienia czegokolwiek. Gnębiło ją to: od chwili, gdy zamieszkali razem, wyłącznie zajmował się sobą. Miała więc w co wkładać ręce i przez co nie zasypiać. Myślała o czymś stale, non stop gimnastykowała się, by było na to czy tamto, żeby ją nareszcie docenił i przestał opędzać się od niej. I choć z każdym kolejnym latem wstępowała w nią nadzieja, jakkolwiek uroiła sobie, że wreszcie musi odmienić się jej los, optymizm, niezaspokojona ufność, wszystko to brało w łeb, gdy pojawiał się w drzwiach i rozpoczynał swoje mętne perory.

Kiedy zamieszkał z nią, wyznał, że od dawna uskarża się na wrzody żołądka. W łazience poustawiał swoje buteleczki z lekarstwami, torebki z ziołami, kieliszki na krople, co wyglądało tak, jakby baterią medykamentów chciał wydusić z niej współczucie.

Presja tego widoku miała przekonać Mamę Martusi, że nie udaje, że coś mu jest i w związku z tym musi być wobec niego przymilająco grzeczna. Wchodził do kuchni i przystępował do narzekania. Jego śledczy wzrok sprytnie omiatał otoczenie. Chowając twarz w dłoniach z nagłym postanowieniem, że ma coś ważnego do zakomunikowania, manifestacyjnie wycierał nos, co miało być pretekstem umożliwiającym zadanie mu rozdygotanego pytania o zdrowie. I pytanie takie obowiązkowo padało: usta ciotki wykrzywiał grymas troski.

Przypatrywał się jej z tym wytężonym znawstwem człowieka, który jeszcze nie wie, że urwał mu się film i ciągle gada, choć już nie ma o czym. W piżamie, zlany potem, siadał na krześle. Trzymając się za brzuch, odgarniając z czoła włosy, bajdurzył o tym, co go trapi, ssie, uwiera, kim był, zanim ją poznał, a kim został w rezultacie. Jojczył, że jak długo żyje nigdy nic mu nie pasowało, praca była nieziemsko podła, wydoiła z niego resztki, ale resztki czego, nie precyzował.

Zanosił się od wzburzenia, słaniał pod naporem krzywdy, z miną samobójcy – fiksata pukał w niskie, zafrasowane czoło, zapalał peta i tak przygotowany do wywierania wrażenia na ciotce, zabierał się do snucia intymnych zwierzeń. A zaczynał od stwierdzenia, że wszystko mu przepadło i obwisło. Wołał w zacietrzewieniu, iż nawet dzieciństwo miał żadne i stale depczą mu po życiorysie, do teraz pali go zgaga, bo przecież kiedyś zapowiadał się i rokował, pokładano w nim i żywiono wobec niego.

I gdy tak ubijał pianę, ciocia odnosiła wrażenie, że im więcej powołuje się na życiowe niefarty, tym jego deklamacje stają się mniej wiarogodne. Któregoś dnia powiedziała Martusi, że gdyby rzeczywiście miał te swoje bóle, byłby może więcej szczery i nie zachowywał się jak zakompleksiony Narcyz. Uważała, że człowiek autentyczny, zdeterminowany, a nie - mimozowata pierdoła, winien przybrać mniej żałosną postawę wobec tego, co przeżywał dotąd.

Lecz ojciec Martusi, który istniał dzięki swoim złudzeniom, nie miał ochoty na wysłuchiwanie prawdy. Była dla niego zatrutym pokarmem: jeżeli odczuwał gastryczne nieprzyjemności, wolał żyć w przekonaniu, iż dokucza mu rozstrój żołądka, niż wiedzieć o tym, że jego kłopoty mają swe źródła w wyrzutach sumienia. Wobec tego nie przejmował się stanem swoich nerwów i żył wbrew ich ostrzegawczym sygnałom; pogrążony w rzekomej nieświadomości, lekceważył te objawy, które widzieli wszyscy i jakich nie był w stanie ukryć.

Pragnął być zwodzony, bo niekiedy kłamstwo przynosi ulgę, tak jak prawda często przyśpiesza wykonanie wyroku, a podczas gdy z neurotycznym podekscytowaniem czekał na swoją dawkę współczującego zainteresowania, ciotka stwierdzała z rozgoryczeniem, że jej mąż jest umysłowo rachitycznym fatygantem.

*

Nieraz przyłapywała się na myślach mogących go zranić. Choć były szczere, nie nadawały się do weredycznych wypowiedzi. Wiedziała, że chwilowa satysfakcja ofiarowuje krótkotrwałe zadowolenie: czy prawda potrzebna jest temu, kto woli żyć w złudzeniach i wierzyć w swoje zalety, cechy, które dla niego są niepodważalne, dla innych natomiast są zaledwie poszukiwaniem chwilowego rozgrzeszenia?

Sądziła, że na zatajeniu prawdy można niekiedy szybciej zajechać, aniżeli na jej brutalnym, agresywnym przedstawianiu! Nieraz zadawała sobie pytanie: czy nie o to idzie, by tylko zbliżać się do niej, delikatnie jej dotykać, niż bez ogródek wywalać ją, powiedzieć: oto daję ci ją na tacy, taki jesteś, udław się swoim rzeczywistym obrazem?

*

Któregoś dnia przestał dyrygować ich życiem. Niedługo potem opuścił je, a rozwód przypieczętował sprawę. Kiedy go zabrakło, gdy raptem przestało być go „wszędzie za dużo”, Mama Martusi – ożyła. Nareszcie poczuła się sobą: jakby gniotący ją ciężar przestał się w niej rozprzestrzeniać. Z czasem zaczęła nie zauważać, że wybył: pochowała fotografie ze ślubu. Jednak nie wypowiadała się o nim źle. Po prostu pod żadnym pozorem nie zabierała głosu na jego temat.

W myślach mojej kuzynki też nie zagrzał miejsca. Mało ją obchodziło, jak mu się układa. Co innego z ciotką: ta nie pogodziła się z rzeczywistością. Choć wyrządził jej krzywdę, jakkolwiek usłał jej życie brakiem róż, to ciągle była gotowa mu wybaczyć.

Ciotka zrozumiała, że zaczyna się dla niej duchowy przednówek, nadciąga ołowiany czas potępienia przez tych, którzy nie mieli pojęcia, co przeszła. Stwierdziła, że coraz częściej zauważają, jak zaciśniętymi wargami, ekspresją twarzy, wyrazem oczu mówi, że jej życie było psu na budę, oni zaś, z fałszywą gorliwością, wytrwale i dla żartu starali się temu zaprzeczać, zapewniać, że to, co obchodzi i wzrusza ją teraz, podobne jest temu, co przejmuje i dotyka ich.

*

Najmłodsza przez pięć lat, otoczona powszechnym zainteresowaniem, nawykła do bezustannych pochwał, nagród, które spadały na nią tylko dlatego, że była jedyna, narodziny swojej siostry, a mojej Mamy, potraktowała opacznie: jako niespodziany zabór przynależnych jej praw, niby zbijający z tropu i niesprawiedliwy zamach na dotychczasowe przywileje.

Przedtem przyzwyczajona do roli rozpieszczanej jedynaczki, nagle obudziła się jako dodatkowa gęba przy stole, jako niesforny brzdąc pętający się pod nogami. Dawniej ulubienica hołubiona przez wszystkich, oczko w głowie dziadka, została teraz pomiotłem do trzepania skóry i wynoszenia śmieci.

Pod wpływem zżerającego ją oburzenia, rozdzierająco wrzeszcząc z wściekłości - tupała, wybiegała na podwórko, szukając przyjaciółek zdolnych pojąć wyrządzone jej kuku. Lecz przyjaciółki rozbiegały się po swoich przyjemnościach, a głód przywracał jej rozsądek.

*

Wieczorkiem, gdy dziadek kończył swoją rundkę wokół chudoby i prócz babci, zgarbionej nad zlewem, nie było nikogo, skruszona, pokorna, wsuwała się do kuchni, siadała na zydlu i godziła się z myślą, że już nie jest pępkiem świata, godziła się z przekonaniem, że rozmiar i kapryśny kształt rzeczywistości zależą od rozmiarów i kształtu posiadanej wiedzy, od fantazji i ciągłych przesileń woli, rzecz jasna woli należącej do innych, lepszych, mądrzejszych, oblatanych w tym, co uchodzi, decydujących za nią, co dobre, a co do luftu.

Inni, jej dorywczy preceptorzy, czyli babcia, chwiejna i niekonsekwentna, z której zdaniem nikt się nie liczył, czyli dziadek, zajęty dialogiem z lampą, zaabsorbowany pieszczotami z nalewką, miotający przeczytanymi kiedyś aforyzmami, sentencjami, tombakowymi myślami, wszyscy brali się za edukację Mamy Martusi.

Po latach spędzonych w umownym zaciszu rodzinnego domu, w otoczeniu ludzi nastawionych do niej wrogo, dających jej do poznania, że z ich strony nie ma co liczyć na życzliwość, uczucie to sprawiło, że utraciła wiarę w drugiego człowieka. Oto nagle, dobitnie i bez przerwy, przestano się nad nią roztkliwiać. Dawano jej do zrozumienia, że jest pyłkiem, paprochem na wietrze, nieskończonością ulotnych cząstek tańczących w bezkresie przestrzeni, że nie jest żadnym ewenementem, kimś niepowtarzalnym.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Owsianko, łącznie zmieniany 1 raz.
„Absurd: przekonanie sprzeczne z twoimi poglądami.”
A. Bierce
skaranie boskie

Post autor: skaranie boskie »

Musisz być dobrym obserwatorem, skoro udało Ci się tyle na temat, bądź co bądź, wewnętrznego życia ciotki i to w tak dobrym stylu.
Chylę czoła.
<img> <img>
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez skaranie boskie, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Jan Stanisław Kiczor
Administrator
Posty: 15130
Rejestracja: wt 27 sty, 2009
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Jan Stanisław Kiczor »

To się naprawdę czyta z przyjemnością. Odpowiada mi ten język i sposób narracji.
Pozdrawiam
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Jan Stanisław Kiczor, łącznie zmieniany 1 raz.
Imperare sibi maximum imperium est

„Dobry wiersz zdarza się rzadziej / niż zdechły borsuk na drodze (…)” /Nils Hav/