Skok przez drzwi

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Korien
Posty: 431
Rejestracja: śr 28 paź, 2009

Post autor: Korien »

[size=99px]Skok przed drzwi [/size]

 

- Rozebrać kobietę. To już jakiś początek – mówi do mnie ten z prawej, podczas gdy ja ciągnę za rękę jedną z zamyślonych młodych czupryn i razem układamy się na drgającej podłodze autobusu, a z uchylonej klapy sufitu spadają pojedyncze krople, rozpędzone rozbryzgują się na naszych policzkach. I nie mam ochoty jej rozbierać, bo właśnie po to są chwile – na tyle istotne, by nimi oddychać, na tyle krótkie, by nie stawiać wobec nich oczekiwań.
- Za bardzo się odsłaniasz. Lewa do góry – powrzaskuje do mnie facet z widowni i wiem już, co mam robić. Za bardzo się odsłaniam. Muszę podnieść lewą wyżej. Gong spływa dreszczem po moim karku. Dalej obrywam.

Szczęka, szczęka, skroń, korpus, korpus, klincz.

Zawsze chciałem jechać na podłodze autobusu – powtarzam wciąż tę samą kwestię do jej wymieszanej z piaskiem czupryny. – Stukot, stukot, zimno, zimno, czyjaś dłoń.
Ściskam jej rękę, a sędzia ringowy mówi, żebym ją uwolnił, ale wiem, rozumiem bardzo dobrze, że kiedy tylko puszczę ten czerwony owoc napompowany moją krwią, natychmiast dostanę w zęby i osunę się między ciemne kuchenne kotary. Moja prababcia godzinami przesiadywała przy kaflowym piecu, nad którym suszyły się plastry grzybów. Wciąż miętosiła językiem swoje poranione dziąsła, uśmiechała się do kogoś albo czegoś, kogo albo czego nigdy nie mogłem dostrzec. Obawiałem się ścisnąć ją za dłoń, była brunatna, wychudzona i oblana bruzdami – bałem się, że wyrwę jej dłoń razem z uśmiechem.

Szczęka, szczęka, okno, uśmiech, uśmiech, dłoń.

Życie – to jeszcze niewiele. Nasza obecność zlewa się w nikłą kreskę światła pod piwniczymi drzwiami. I trwamy spętani poczuciem, że wszystko, czego próbowaliśmy dokonać, było zbyt trudne, a jednocześnie zbyt nieistotne, by mogło się udać. Wysoki sądzie, uwiodły mnie każde leniwe i zielone oczy, dlatego właśnie mając czternaście lat, dopuściłem się kradzieży łodzi sąsiada przywiązanej do pomostu wypuszczonego daleko w jezioro będące blisko mojego rodzinnego domu. Do wschodu leżeliśmy jak w głębokim grobie, widząc współczujące twarze, czując ciężkie wiązanki na piersiach i składając palce w podwójne amen.

- Dalej nie podnosisz lewej. Podciągnij te ręce, do cholery. Uchylenie, prosty, prosty i prawym sierpem.

I po raz kolejny obrywam. Jeden sztywny więcej, policzki zdarte od pocałunków, będziemy go nosić, jeśli auto się zepsuje. Czy on miał osiemnaście lat? Kapuściński odpowiada: tak. I możemy ( oczywiście, że możemy (nawet powinniśmy)) wyobrażać sobie wszystko, czego doświadczył. Tak, pamiętam, to ten, który poznał pannę przez internet, spotkali się w parku w Brzeźnie. Kojarzysz? Usiedli, trochę się pocałowali. Warte zachodu: kąpiel w morzu, jazda autobusem na gapę i kilka rozmów. Jakoś trudno nadać temu ton teraz, kiedy niesiemy na barkach wymarzłą i sztywną makulaturę. Palimy z ciężkim sercem. Osiemnaście lat, odchodzi z lekkim duchem, a tak trudno się go niesie. 
- Kiedy przyjdą dziewczyny?
 
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Korien, łącznie zmieniany 1 raz.