O przyjemności pisania

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Korien
Posty: 431
Rejestracja: śr 28 paź, 2009

Post autor: Korien »

Artykuł za: onet.pl




Wszyscy wokół narzekają na pracę – jedni, że jej nie ma a drudzy, że byle jaka, głupia i słabo płacą. Zgadzam się z powszechną opinią, że praca jest źródłem udręki. Niewiele się różnimy od wołów roboczych wprzęgniętych przymusem w kierat. Wciąż karze się ludzi ciężkimi robotami. Niestety praca wykańcza fizycznie i umysłowo – zależy jaki los (pracę) się w loterii życia wylosowało. Ale czy jest jakakolwiek praca, która może dać nam poczucie szczęścia? Ludzie podkreślają, że głównym mankamentem pracy jest to, że muszą ją wykonywać pod nadzorem. W tym sensie sugerują, że praca jest formą ekonomicznego niewolnictwa. Wiele jest w tym racji, ale gdy na przykład popatrzymy na ludzi, którzy pracują samodzielnie i motywują się tylko wewnętrzna potrzebą też zauważymy dramatyczne przeżycia wiążące się z wykonywaniem swej profesji. Nie wiem czy łatwiejsze nie jest znoszenie narzuconego przymusu aniżeli cierpienia wiążące się z samokontrolą czy szerzej z samotnością. Dziś kilka uwag o pracy pisarzy, którzy w powszechnej opinii wykonują pracę lekką a nawet należą do jakiegoś pasożytniczego marginesu zatyranego po uszy społeczeństwa. Warto zerknąć do zapisków pisarskich, by wiedzieć jak to wygląda naprawdę. Jak się pracuje pod indywidualnym, wewnętrznym przymusem pisania?

Zwykle pisze się jak na kamieniu – w trudzie, pocie i męce. Jan Lechoń notuje w swym dzienniku - „piszę z wielkim trudem”, „bardzo złe pisanie”, „parę godzin przy stole bez żadnego rezultatu”, „klęska zupełna”. Zdanie za zdaniem jest zapisem impotencji, poczucia jałowości, wyczerpania i wypalenia. Zastanawiam się jakby to brzmiało np. w przypadku kucharza? Gotuję z wielkim trudem, bardzo złe gotowanie, parę godzin przy gotowaniu bez żadnego rezultatu, klęska gotowania … . Czy kucharze zmuszają się do tak bolesnej samooceny? Orwell w książce „Dlaczego piszę ?” następująco kreśli obraz swej pracy. „Pisanie książki przypomina straszliwą i wyczerpującą walkę, jest jak długie zmaganie się z bolesną chorobą. Nikt by nie przedsięwziął takiej rzeczy, gdyby nie był popychany przez jakiegoś demona, któremu nie można się ani przeciwstawić, ani go zrozumieć”. Orwell by szukać tematów rzuca dobra, policyjną posadę w Birmie. Zamiast tłuc bambusowym kijem wieśniaków wegetuje wśród bezdomnych zbierając materiały do książki. Potem wyjeżdża do Hiszpanii i gnije w okopach udając oficera żołnierzy z oddziałów chłopskich anarchistów. Sześć miesięcy się nie myje. A na koniec, po ucieczce przez Pireneje cierpi pisząc wspomnienia jakby „zmagał się z bolesną chorobą”. Gustaw Flaubert tak pisze o swej pracy - „Jestem bardziej wyczerpany, niż gdybym góry przenosił. Chwilami chce mi się płakać. Trzeba woli nadludzkiej, a ja jestem tylko człowiekiem. (...) przesiedziałem cztery godziny, a nie mogłem skończyć jednego zdania (...) co za okropna praca! Co za nuda! O sztuko! Sztuko! Czymże jest ta wściekła chimera, która wyżera nam serca i dlaczego? To szaleństwo zadawać sobie tyle bólu”. Gdy już kompletnie nie mógł przelać na papier ciążącego mu twórczego ciśnienia - „pozwalał sobie na napady płaczu lub z pasją oddawał się masturbacji. Pisanie napełniało go obrzydzeniem”. Potwornie żałosny ale równocześnie psychologicznie zrozumiały sposób przetrwania stanu jałowości, gdy już nie może się pisać. „Kiedy nie piszę, mogę odpoczywać. Krążą jakieś myślątka, zapisuję je, ale nie ciąży na mnie żaden przymus. Nadchodzi jednak moment, kiedy te myśli i fragmenty wątków zaczynają mnie cisnąć, dopominać się, żeby je spisać. Wtedy zaczyna się udręka” – opowiada Wiesław Myśliwski. Pisanie to nie tylko kilka godzin dziennie w przykurczu przy klawiaturze. Dużo więcej czasu zajmuje projekt nad którym myśli się na okrągło. Te kruche myślowe konstrukcje tworzy się w dzień i w nocy – one się nawet śnią. A potem jest strach przed zapisaniem tych myśli. Jane Bowles, pisarka amerykańska proces zapisywania uznaje za potworną męką. „Nazistami” nazywa swoje pióro i papier. „Nienawidzę pisania od zawsze” – mówi. „Byle kto i byle co jest w stanie oderwać mnie od pisania. Ale choć z całego serca nienawidzę pisać, nic poza pisaniem mnie nie obchodzi, oprócz ludzi, których kocham”. I tak była w szczęśliwej sytuacji znajdując w sobie miejsce, by kogoś kochać. Mam wątpliwości czy ludzie piszący kochają czy raczej przeżywanie tych uczuć potrzebne jest im tylko do dokonania zapisu. Pisanie wzbudza nie tylko tylko strach ale również wstręt – jest w nim jakaś nuta heroizmu czy może raczej masochizmu. Herta Müller pisze „Strach przed zdaniem, niechęć do pisania – niemal odraza – to jedyny powód, dla którego to robię (...)Podczas pisania zawsze się boję, odczuwam straszny lęk, że nie wytrzymam tego nerwowo, że tym razem mogę postradać rozum, zwariować. A ja go jeszcze potrzebuję. Zawsze powtarzałam sobie w Rumunii – tylko nie zwariować, nie daj się zniszczyć. Znałam wielu, którzy nie wytrzymali. I żeby to przetrwać, zachowując zdrowy rozum, i potem o tym pisać, i wtedy stracić go, to byłaby straszna głupota!” No i męka z natchnieniem, które przecież jest nieokreślone, zatopione w podświadomości – w dużej mierze niezależne od piszącego. Myśliwski mówi - „Nie wymyślam tego, co mam napisać. Czekam, aż coś mnie wybierze, aż pojawi się pierwszy sygnał. Zaczyna się od chaosu, trzeba go ograniczyć i ogrodzić teren, i to jest pierwsza, najtrudniejsza faza. Bo nie wie się, czy się podoła. Pierwszy etap jest pisaniem zniewolonym przez własną bezradność, niepewność, czy prowadzi się rzecz we właściwym kierunku.” Ale to się nie zawsze udaje. Konwicki tę niemoc tak opisuje - „piłowałem tego trupa dniami i nocami, i nawet kropli krwi nie puścił”. A to przecież tylko pierwszy etap pracy. Po etapie pisania sercem następuje męka poprawek rozumem. To czas oceny tego co przyniosło serce. William S. Burroughs tak ocenia ten etap - „Piszę coś, początkowo wydaje mi się dobre, a kiedy później czytam tekst, mówię do siebie, mój Boże, podrzyj to na drobne kawałeczki i wyrzuć wszystko do cudzego śmietnika.”. „Poprawianiu książki nie ma końca” – mówi Myśliwski. – „To nie jest tak, że się dochodzi do punktu, kiedy wszystko jest dobrze, po prostu znajduję się w momencie, kiedy nie wiem, czy byłbym w stanie jeszcze coś zmienić.” Jacek Dukaj dodaje - „...krok po kroku, schodzimy od olśniewającego, przebogatego arcydzieła, jakie ujrzeliśmy w tym pierwotnym wyobrażeniu, do karłowatego pokurcza, ułamkowego odprysku piękna, który posiada tylko tę jedną marną przewagę: że istnieje.” Nic tylko się napić albo naćpać. Ale wtedy człowiek drży z lęku, bo nic nie napisze albo wypełni książkę bredniami. Pozostaje więc tylko marzenie. William S. Burroughs gustujący w ekstremalnych używkach tak wspomina marzenia - „Mam taki powracający pisarski sen, w którym sięgam po książkę i zaczynam czytać. Na jawie nigdy nie pamiętam więcej niż kilka zdań; mimo to wiem, że pewnego dnia książka zawiśnie nad moją maszyną do pisania, a ja będę tylko przepisywać słowa, z których ta książka się składa”.

Jednym słowem lekka robota. Jak marzenie – w domu i cieple.



Wspomnienia z artykułu Justyny Sobolewskiej „Udręki pisarzy” - Polityka z 3 stycznia 2010.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Korien, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Jan Stanisław Kiczor
Administrator
Posty: 15130
Rejestracja: wt 27 sty, 2009
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Jan Stanisław Kiczor »

Jest w tym ogrom prawdy.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Jan Stanisław Kiczor, łącznie zmieniany 1 raz.
Imperare sibi maximum imperium est

„Dobry wiersz zdarza się rzadziej / niż zdechły borsuk na drodze (…)” /Nils Hav/
Awatar użytkownika
Korien
Posty: 431
Rejestracja: śr 28 paź, 2009

Post autor: Korien »

[...] Poeta robi z siebie jasnowidza przez długie, bezmierne i wyrozumowane rozregulowanie wszystkich zmysłów. Wszystkie postacie miłości, cierpienia, szaleństwa; sam znajduje i wyczerpuje wszelkie trucizny, aby zachować z nich kwintesencję. Niewysłowiona tortura, do której potrzeba mu całej wiary, całej nadludzkiej siły i od której staje się wielkim chorym, wielkim przestępcą, wielkim potępionym − i najwyższym Mędrcem! − Bo dochodzi do nieznanego! Kultywował przecież swoją duszę bardziej niż ktokolwiek inny! Dochodzi do nieznanego i kiedy, oszalały, traci na koniec rozeznanie swoich wizji, wtedy je zobaczył! Niech się na śmierć zamęczy skacząc przez rzeczy niesłychane i nie nazwane; przyjdą inni straszliwi pracownicy; zaczną od horyzontów, gdzie tamten stracił siły.

List Jasnowidza, A. Rimbaud




[...] dla nas, piszących, pisanie jest za każdym razem szaleńczą, ekscytującą przygodą, przeprawą malutkim czółnem przez pełne morze, samotnym szybowaniem w kosmos.

Kuracjusz, H. Hesse




Mój ideał pisania: na zawsze zamknąć usta poecie, którego w sobie ukrywamy; unicestwić ostatnie w nas ślady liryzmu - iść pod prąd wszystkiemu, czym jesteśmy; sprzeniewierzać się własnym natchnieniom, deptać własne porywy, a nawet grymasy.

Zeszyty 1957-1972, E. Cioran



Ch. Baudelaire
[size=99px]Albatros[/size]


Czasami dla zabawy uda się załodze
Pochwycić albatrosa, co śladem okrętu
Polatuje, bezwiednie towarzysząc w drodze,
Która wiedzie przez fale gorzkiego odmętu.

Ptaki dalekolotne, albatrosy białe,
Osaczone, niezdarne, zhańbione głęboko,
Opuszczają bezradnie swe skrzydła wspaniałe
I jak wiosła zbyt ciężkie po pokładzie wloką

O jakiż jesteś marny, jaki szpetny z bliska,
Ty, niegdyś piękny w locie, wysoko, daleko!
Ktoś ci fajką w dziób stuka, ktoś dla pośmiewiska
Przedrzeźnia twe podrygi, skrzydlaty kaleko!

Poeta jest podobny księciu na obłoku,
Który brata się z burzą, a szydzi z łucznika;
Lecz spędzony na ziemię i szczuty co kroku
Wiecznie się o swe skrzydła olbrzymie potyka.



[size=99px][ Dodano: 2010-11-06, 13:52 ][/size]
I tak dalej, i tak dalej.
Istny dramat!
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Korien, łącznie zmieniany 1 raz.