Quasimodo

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Owsianko
Posty: 393
Rejestracja: pt 20 lut, 2009
Lokalizacja: BYDGOSZCZ
Kontakt:

Post autor: Owsianko »

Często czułem się niczym krasnoludek wierzący w dzieci. Nieraz widziałem to, do czego nie powinien się przyznawać.

Czy Ci mówiłem o rodzinie? Miałem ją, choć nie zgadało się. Chciałbym, byś wiedział o niej. Zacznę od pieca. Początek jest o Mamie. Był to czas, gdy wolałem nudzić się zespołowo, wyjść na podwórko, zobaczyć inne dzieci, usłyszeć, jak żyją, co robią, kiedy starych nie ma na horyzoncie, no i czy mają prawdziwego Tatę. Jednak mogłem się z nimi zadawać tylko na podwórku. Do nas nie miały po co przychodzić: za dużo im było nie wolno. Wszędzie wysprzątane na błysk, trzeba wkładać pokrowce na buty, nie zostawiać śladów na meblach, a zbyt głośny śmiech jej zawadzał. Przybiegała z awanturą, stawała w drzwiach i zabierała się za troskę o nieletnich. Albo snuła marudne rozważania o niepewnym jutrze. To samo z bieganiem, tupaniem, wszelką ekspresją. Cudze szczęście stanowiło dla Mamy policzek. Jeżeli w domu wisielca nie wypadało nawijać o stryczku, to przy niej nie uchodziło manifestować radości. No, a kto udźwignie tyle zakazów? Toteż na ogół siedziałem sam.

Mama nie była w stanie załatwić niczego dla siebie. Dla mnie - tak. Kupowała mi najlepsze rzeczy. Odpowiednie i najdroższe. Ciuchy szyte na miarę, kompakty z bajerami, wiśnie prosto z krzaka. Sama poprzestawała na resztkach. Robiła za mnie wszystko, chociaż byłoby lepiej, gdyby mnie tak nie wyręczała i dopuściła do zaradności. Nie pozwalała mi niczego tknąć. Miałem się tylko uczyć. Jej refrenem było powiedzenie: t o nie na twoją głowę, ja zrobię lepiej, ty t e g o nie potrafisz, rób tylko tyle, ile możesz. Więc nie robiłem niczego i do dzisiaj mało co potrafię.

Nie dam rady, nie mogę, nie umiem, były to moje mantry, wygodne słowa, usprawiedliwienia przychodzące zaraz po przebudzeniu. Choć zdawała sobie sprawę, z jakim trudem włażą mi do glacy poszczególne ciekawostki i męczy przyswajanie różnorodnych wiadomości, zwłaszcza dat, była zdania, że nie należy mnie za często chwalić, zachęcać do wzmożenia wysiłków, przesadnie mobilizować, bo wpędzi mnie to w depresję i zmusi do porzucenia umysłowych treningów. Uważała raczej, że trzeba mnie chronić przed wbijaniem w dumę, nie dostrzegać jej ?efektów?, traktować je w sposób naturalny, podchodzić do nich zwyczajnie, jak do zakichanego obowiązku względem niej lub ? jak do terapeutycznych ćwiczeń mojej rozwichrzonej pamięci.

*

A ojciec? Tato nie potrafił na mnie patrzeć, wzdrygał się na widok karłowatego dryblasa, jak mnie nazywał. Nagle miał dosyć mojego rozmamłania, drgawek, czkawek i dygotów, tego, że jestem nieprzepisowo dorodny, jakkolwiek sam był wzrostu niedostrzegalnego, więc pewnego dnia wyniósł się w cholerę. Zaraz też wplątał się w nowe doznania, rządził na innym pastwisku znowu szukając czterolistnej koniczyny, choć, jak chlapnęło się Mamie, skapcaniał do reszty i był już pod każdym względem niedorajdą.

*

W ślad za nim wymknął się z życia mój dziadek. Pamiętam, że nigdy nie potrafił zaakceptować warunków panujących w naszym domu, kołkowatego syna z muchami w nosie, wnuka, czyli mnie, pełzającego wybryku natury. Byłem wtedy poza domem, w jakimś sanatorium czy szpitalu, a gdy wróciłem, Mama starała się nie płakać. Gdy jeszcze żył, zajmował prawą część małżeńskiego łoża. A kiedy umarł, miałem własny pokój i całe wyro.

Pokój, który zająłem, był ciasny. Że ciasny, to lepiej, ponieważ nie miałem za wiele miejsca na fikołki i było blisko do przytrzymania się mebli. Co do mebli: stał tam sekretarzyk z deską imitującą blat biurka, łóżko i szafka z nocną lampką. Ściany miałem kremowe, sufit biały, wykładzinę w kolorze sraczki, okno z widokiem na las, dwie reprodukcje kultowego pacykarza. Ogólnie było mi do przodu i zasadniczo nie powinienem narzekać: nie pamiętałem tu o świecie pozostającym na zewnątrz i mogłem sobie pozwolić na beztroskę. Czułem się jak świeżo upieczony bogacz. Miałem własny wybieg w kształcie miniaturowego balkonu i otwierałem go, by oddychać normalnym powietrzem. Siedziałem na nim co rano, bo nieograniczona przestrzeń działała cuda, no i lekarz mówił, że zmniejsza rozmiary napadowej melancholii.

Wreszcie mogłem być sobą i zajmować się czym chcę. W głównej mierze udawaniem, że jestem nadzwyczaj zajęty różnego rodzaju pilnymi robótkami. Zamykałem drzwi na zasuwkę i znajdowałem ciszę, jakbym przebywał poza odgłosami zza ścian. Otulony kotarą z milczenia, uchylałem drzwi od balkonu wychodzącego na widok chodnika i obserwowałem ludzi znikających za krzakiem akacji. I było mi wtedy niezgorzej. Lecz tylko w dzień, bo gdy zbliżała się noc, a razem z nią - strach, popadałem w podłe nastroje.

cdn.
„Absurd: przekonanie sprzeczne z twoimi poglądami.”
A. Bierce
Maria
Posty: 7795
Rejestracja: ndz 05 wrz, 2010

Post autor: Maria »

I co dalej? zapowiada się, że ...
Nie myśl głośno, obudzisz uśpione.