( Dopisek do Księgi Lampy Naftowej )

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Ryszard
Posty: 201
Rejestracja: śr 24 wrz, 2008
Lokalizacja: na Podkarpaciu
Kontakt:

Post autor: Ryszard »

JUREK

Tę historię przeżyłem sam i sam się muszę z nią uporać.
Było to na początku lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku. ( Kiedy się napisze takie jak to zdanie dopiero wtedy widać jak upływa czas). Pracowałem w szkole w Dzikowcu i tu odnalazł mnie ponad czterdziestoletni wtedy człowiek, dosyć niezwykły jak na miejscowe warunki. Do dzisiaj nie wiem kim był naprawdę. Przed czym uciekał, czego poszukiwał. Miałem wtedy około dwudziestu pięciu lat i mało mnie to właściwie obchodziło. Stwierdził kiedyś, że jest synem przedwojennego fabrykanta , chyba z Katowic, i nosi w sobie obraz porozbijanej domowej porcelany, w dosłownym tych słów znaczeniu, dlatego doskonale rozumie głębię Miłoszowego ( W Miłoszu żeśmy się wtedy rozczytywali ) refrenu :?Niczego mi proszę pana tak nie żal jak porcelany??Tyle tylko wiem z jego przeszłości, bo o więcej nie pytałem, choć ludzie rozpowszechniali mniej albo bardziej wyssane z palca sensacje. Napomknął też kiedyś, że żona mu uciekła z jakimś tam milicjantem. Miał z nią syna, którego potem poznałem, też jak ojciec uzdolnionego plastycznie. Bo Jurek był przede wszystkim malarzem, choć może głównie artystą , rzeczywistym, w całym tego słowa znaczeniu. Ostatnim chyba z dawnej bohemy, jakby jeszcze młodopolskiej. Elokwentny, błyskotliwy erudyta trwonił życie na zachwytach i pijaństwach . Kochał się w okolicznych krajobrazach i lasach, które dla siebie odkrył, o które walczył z drwalami i w których próbował zamieszkać. Drugą jego miłością były kobiety, jednak dla tych, na których mu zależało był już niestety zbyt stary. Zamykał się więc w samotności, którą wypełniało bez reszty malarstwo i lektura książek. Kiedy się tym zmęczył ponad miarę wpadał w krótsze albo dłuższe ciągi alkoholowe, podczas których spełniał swoje fantazje i fraternizował się z okolicznymi chłopami . Nawiedzał ludzi o nieprzyzwoitych porach, tłukł się po dalekich bezdrożach taksówkami zwożąc pannom kwietne bukiety, rozrzucał perły skojarzeń, śmiał się ze świętości, kpił z, jak mawiał : wszelkich transcendencji i na sposób Stańczyka zamyślał nad tym, co to ?nic, panie, nie warte?. Najogólniej rzecz biorąc rozsiewał wokół bakcyl szczególnej pustki o pozorach niewyobrażalnego wprost bogactwa, którym i mnie zaraził, bo byłem wtedy wyjątkowo nieodporny na takie pozory arystokratyzmu ducha. ( O czym może napiszę kiedyś w innym miejscu ) .

Tym to sposobem trwonił swój czas i psuł życie tym z którymi się zetknął. Bawiąc się paradoksami wysokiego lotu niepostrzeżenie wpadł w pułapkę panabsurdu spełniania swoich przyziemnych kaprysów.
Ciekawiły go wtedy między innymi przeróżne ?anomalie społeczne?, jak chociażby znachorzy i jasnowidze . Zawlókł mnie kiedyś do takiego człowieka. Wyjętego jakby z innej epoki; prawdziwie leśnego, to jest żyjącego w głębokiej symbiozie z naturą, w którego oczach czaiło się coś niepokojąco nieokreślonego. Pamiętam, że wróż męczony pytaniami Jurka przepowiedział mu rychłą śmierć, co ten skwitował wzruszeniem ramion i nie udawanym westchnieniem ulgi.
Trzeźwy unikał ludzi i mało kto mógł poszczycić się tym, że wpuścił go do swojego domu.
Czasem w tym stanie mnie odwiedzał. Trwoniliśmy wtedy godziny na jałowych rozważaniach, wygłaszaliśmy szokujące nas sądy , przy których paradoksy Wilde`a ? jak nam się wydawało - prezentowały się raczej marnie, wypuszczaliśmy fajerwerki niezwykłych skojarzeń? z czego nic nie wynikało poza postukiwaniem w bębenek naszej próżności.
I po takich seansach nihilizmu miało się zwykle większego kaca niż po królującym wtedy zaczerniańskim piwie o smaku końskiego moczu, jak stwierdzali ?smakosze?. I tak toczyły się te lata późnego socjalizmu w zawiesinie swoistego kogel-mogelu trzeźwości z nietrzeźwością, nudy z poronionymi entuzjazmami, nicości z wielością, od której bolała głowa.

Aż nastąpił taki czas, dziwny czas? kiedy nie przyjechał do mnie ten Majster Bieda na swoim żółtym rowerze. Nie zdziwiło mnie to zbytnio, bo do rytuału naszej znajomości należała niedookreśloność jego pojawień się i znikań. Był właśnie czerwcowy , upalny czas wielkiego truskawkobrania , kiedy zdałem sobie sprawę z przedłużającej się ponad miarę jego nieobecności. Potem nadciągnęły chłodne zadeszczone dni. W przerwach między deszczami porządkowałem, zgodnie z zaleceniami mojego ówczesnego guru - Woltera, swój ogródek w bardzo dosłownym tego słowa znaczeniu. Układałem kamienie, przesadzałem rośliny i naraz w jakimś , trudnym do określenia, momencie zacząłem czuć smród padliny. Coraz bardziej intensywny i natrętny. Zacząłem więc szukać jego źródła. Myślałem, że zapach wydobywa się z jakiegoś padłego zwierzęcia, które leży między roślinami, a może płytko w ziemi. Nic takiego jednak nie znalazłem. Tymczasem fetor zaczął być coraz bardziej nieznośny i nie umiejscowiony. Słowem śmierdziało mi wszystko obrzydliwie. Wielokroć myłem ręce i zmieniałem ubranie, tak, że wpadłem nawet jakby w rodzaj fobii na tym punkcie. Niczego to jednak nie zmieniło. Mdlący smród był coraz silniejszy i wszechobecny. Czułem go jednak tylko ja, mimo tego, że prosiłem domowników by mnie obwąchiwali. Nikt niczego nie czuł, a ja niewypowiedzianie cierpiałem. Dziw ten ,całkiem nie do pojęcia, trwał chyba tydzień. Potem jakby zmalał i przygasł, ale był nadal obecny.
Aż któregoś dnia zbudził mnie natarczywy telefon. Dzwoniła Ruta, przyjaciółka Jurka. Przyjechała by go odwiedzić i zabrać nowe obrazy, na które czekali jej znajomi. Kiedy zbliżyła się do domu Jurka zobaczyła roje granatowo - złotych much, którymi oblepione były okna i poczuła wydobywający się przez szpary ohydny fetor. Obraz jaki potem zobaczono we wnętrzu pozostawiam wyobraźni czytelnika, dodam tylko, że siostra Jurka, którą Ruta natychmiast zawiadomiła, a która jest lekarką, mówiła nam, że czegoś takiego nigdy wcześniej w swoim życiu nie widziała. Na łóżku w kuchni leżała rojąca się od much galareta, a obok na krześle rozrzucone kartoniki z tabletkami relanium?

Jurka pochowano na Salwatorze w Katowicach i chyba w tym samym dniu rzeczywistość przestała mi śmierdzieć. Ale to nie wszystko o nawiedzających mnie wówczas zapachach.
W niedługi czas potem któregoś wieczoru moją małżeńską sypialnię wypełnił aromat przedniego południowego wina, Tym razem intensywny zapach poczuliśmy obydwoje z żoną, a że nic tutaj nie mogło tak pachnieć, powiedzieliśmy sobie jednocześnie : Jurek!
Takie to było jego pożegnanie z nami , poniekąd ironiczne, bo wina o takiej woni w żadnym z polskich sklepów nie sposób było wtedy kupić.

Swoją drogą gdybym sam był tego wszystkiego nie przeżył, nigdy bym w to nie uwierzył. A tak wiem, że to prawda. Długo zeszło nim zrozumiałem jej sens i wartość. Dokładnie tyle ile moje nawrócenie. Dziś modląc się za duszę Jurka myślę ze wzruszeniem o jego, niejako w ostatnim momencie, ukonkretnieniu nie ukonkretnionego. O swoistej, jakże istotnej, erracie do naszych rozmów. Dużo droższa mi ona dzisiaj niż jego ostatni obraz, który wisi na mojej ścianie, czy nawet pamięć, która po nim pozostała. Dziękuję przyjacielu.
Ostatnio zmieniony śr 23 mar, 2011 przez Ryszard, łącznie zmieniany 1 raz.
Rozdaję potrzebującym ( Chcesz - bierz ). Sporadycznie zabieram bogaczom.
Nie komentuję i nie wymuszam komentowania.
Janosik dla ubogich :)
Awatar użytkownika
Jan Stanisław Kiczor
Administrator
Posty: 15130
Rejestracja: wt 27 sty, 2009
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Jan Stanisław Kiczor »

Bardzo pięknie i prawdziwie to opisałeś.
Znam kilku takich artystów w różnych krańcach Polski, choć jeszcze, Bogu Dzięki, żyją.
Imperare sibi maximum imperium est

„Dobry wiersz zdarza się rzadziej / niż zdechły borsuk na drodze (…)” /Nils Hav/
Awatar użytkownika
Ryszard
Posty: 201
Rejestracja: śr 24 wrz, 2008
Lokalizacja: na Podkarpaciu
Kontakt:

Post autor: Ryszard »

Wiesz rzecz jest aż do bólu prawdziwa, ale ja jak widzę bardzo nieudolnie ją opisałem ,bo niestety nie przedstawiłem dobitnie tego, że Jurek do cna właściwie zmarnował nie tylko swoje życie, ale i wielu innych z którymi się zetknął.

A istotą rzeczy jest to, że toto ( jak mawiał o transcendencji powiedzmy), w co absolutnie nie wierzył przez całe swoje życie,w ostatecznym rachunku okazało się jedyną rzeczywistą wartością.

Wdzięczny mu jestem za to, że mi tę prawdę uzmysłowił.
Rozdaję potrzebującym ( Chcesz - bierz ). Sporadycznie zabieram bogaczom.
Nie komentuję i nie wymuszam komentowania.
Janosik dla ubogich :)
Awatar użytkownika
Jan Stanisław Kiczor
Administrator
Posty: 15130
Rejestracja: wt 27 sty, 2009
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Jan Stanisław Kiczor »

A może tylko nam się zdaje, że zmarnował? Może żył jak chciał, a to już wartość sama w sobie. A może dobrze, że jeszcze są tacy, którzy omijają nasze rozumienie świata i po swojemu go biorą. A może pozornie nie wierząc, w głębi duszy wierzył? Któż wie tak naprawdę? Czasami działania ludzkie, z naszego punktu widzenia irracjonalne, potrafią kogoś uszczęśliwiać i też inaczej niż my widzielibyśmy szczęście? Któż wie?...
Imperare sibi maximum imperium est

„Dobry wiersz zdarza się rzadziej / niż zdechły borsuk na drodze (…)” /Nils Hav/
Awatar użytkownika
Ryszard
Posty: 201
Rejestracja: śr 24 wrz, 2008
Lokalizacja: na Podkarpaciu
Kontakt:

Post autor: Ryszard »

Można by się zgodzić z Twoim rozumowaniem gdyby nie to, że nasze życie ma jednak istotny wpływ na życie innych ludzi. Każdy nasz czyn jak kręgi po wodzie rozchodzi się ( niekiedy aż przez epoki ) na cały bliższy i dalszy świat... Jurek swoim postępowaniem skrzywdził własnego syna, chociażby - i tego nic nie jest w stanie usprawiedliwić.
Rozdaję potrzebującym ( Chcesz - bierz ). Sporadycznie zabieram bogaczom.
Nie komentuję i nie wymuszam komentowania.
Janosik dla ubogich :)
Awatar użytkownika
Ryszard
Posty: 201
Rejestracja: śr 24 wrz, 2008
Lokalizacja: na Podkarpaciu
Kontakt:

Post autor: Ryszard »

Dzięki Tobie w tekst wkleiłem taką glosę ;/
Rozdaję potrzebującym ( Chcesz - bierz ). Sporadycznie zabieram bogaczom.
Nie komentuję i nie wymuszam komentowania.
Janosik dla ubogich :)
Awatar użytkownika
Jan Stanisław Kiczor
Administrator
Posty: 15130
Rejestracja: wt 27 sty, 2009
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Jan Stanisław Kiczor »

W sumie masz rację. Bo nie ma wolności stuprocentowej, zawsze znajdzie się jakiś krąg ograniczenia.
Więc jeśli chcemy z tej wolności czerpać całościowo, działamy egoistycznie, nie dbając o resztę. Wtedy wolność naszą, zakłócą nam "wyrzuty sumienia".
Można by więc rzec, że tyle możemy mieć "wolności", ile jej zostaje po spełnieniu wszelkich zobowiązań wobec tego, co nas otacza.

Pozdrawiam.
Imperare sibi maximum imperium est

„Dobry wiersz zdarza się rzadziej / niż zdechły borsuk na drodze (…)” /Nils Hav/