Zygmunt czyli historia żółtego piórka (część druga)

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
alos
Posty: 851
Rejestracja: śr 09 cze, 2010

Post autor: alos »

Bywa i tak - mawia Zygmunt - że jak człowiek nie znajdzie właściwego pierwiastka to może się zgubić nawet we własnej łazience, zwłaszcza gdy akurat dokonuje skomplikowanych obliczeń. Tak to już jest z tą matematyką, że gdy próbuje się rozwiązać najprostsze równanie nagle okazuje się, że nieskończoność razy nieskończoność równa się osiem kwadratowych metrów, w których trzeba zmieścić kilka niezależnych źródeł, a w dodatku obdarzać się intymnym płynem, a tego to już nie obejmuje pierwsza z brzegu nauka, a szczególnie taka co to musi się borykać z ciężką przestrzenią. Z tego wszystkiego - zauważa Zygmunt - jak zamknąć się w łazience to dobrze chyba myśleć o jedzeniu albo astronomii, a najlepiej to o jednym i o drugim, co nie jest takie trudne jak tylko się ma odpowiednie medium. Dajmy na to, taki Zygmunt, jak tylko pomyśli o Zośce zaraz znajduje się całym ciałem w jej nasączonym wanilią niebie, rozsiada się na miękkim obłoku z bitej śmietany, a stąd to już przecież tylko mały krok do bardziej namacalnych odległości. Bo szczerze mówiąc, to przez Zośkę i te jej poglądy to Zygmuntowi właściwie wszystko przypomina kosmos, i czuje, że coś musi być na rzeczy. Dajmy na to ? twierdzi Zośka - pouczająco jest popatrzeć sobie na takiego Saturna co się codziennie przechadza pod blokiem z tak zwanym psem, i zdarza się, że już przed dziewiątą wchodzi w kolizję z niewielką kometą spod szóstki, która wraca akurat ze sklepu i nie lubi jak jej pies obsikuje zamszowe kozaczki, i wtedy bardzo wyraźnie widać te wszystkie jego zagadkowe pierścienie i to bez użycia skomplikowanej technologii. Albo co ciekawe, nawet taki Saturn - mówi Zośka - chociaż wydaje się potężny i złowrogi wcale nie zbliża się od tego ani na jotę do słońca bo dokładnie zna swoje miejsce w szeregu, zresztą zupełnie tak jak nasza stara ziemia, która nawet gdy wraca już przed obiadem do domu i ma wyraźnie mniejszą gęstość, nie zdarza się przecież, żeby wypadła z orbity. Bo kosmos już taki jest - dodaje Zośka tajemniczo - dużo bardziej rozsądny od naszych do niego pożądliwości, a niektórym to się wydaje, że mogliby go przelecieć jak jakąś naiwną małolatę, przelecieć, wziąć na pamiątkę kilka gadżetów i wcale nie interesują się jego głębokimi uczuciami dojrzałej kobiety, ludzie jak to ludzie chcieliby mieć taki układ słoneczny bez żadnych zobowiązań. Nawet taki nasz wielki Kopernik, co to robił mu nieprzystojne propozycje jako uczony bawidamek, to po prawdzie, też go chciał przelecieć, tylko że na swój wnikliwy sposób. A najgorsze ? wyznaje w końcu Zośka ? to jak się komuś wydaje, że jest mądrzejszy od ustalonego porządku, bo co to człowiekowi przeszkadzało dajmy na to, że takie słońce się rusza a ziemia nie, tym bardziej, że z kosmicznego punktu widzenia to i tak wszystko się rusza tylko nie wiadomo w jakim kierunku, a równie dobrze mogło by się w ogóle nie ruszać. Zośka się irytuje i przygryza wargę a po chwili dodaje - teraz takie czasy, że podobno o wszystkim wie nawet papież, ale i tak nie doznaje od tego pobożnej satysfakcji, bo co tu dużo mówić, ludzie chyba nigdy nie docenią swojej międzyplanetarnej wyobraźni. A co to właściwie ma znaczyć żeby jedni drugich przekonywali, że rozpiętość słońca wynosi tylko jakieś głupie 8 czy 9 planet, skoro taka Zośka tylko przed południem przy obieraniu ziemniaków dostrzega wyraźnie co najmniej piętnaście niebieskich ciał zwłaszcza gdy akurat Zygmunt za pomocą swojego żółtego piórka dotyka jej ostatecznej struny. Taki mam z nimi układ - mawia Zośka - i koniec, a inni niech się zadawalają jakimiś tam ograniczeniami. Zygmunt docenia wkład Zośki do astronomii, a nawet w stołowym ma małe obserwatorium, gdzie jak sam mistrz Kopernik, za pomocą żółtego piórka wyzwala biodra Zośki z nieznośnego egocentryzmu. Zygmunt wie, że nie musnął jeszcze najbliższej choćby gwiazdy, ale nie martwi się tym, bo kto by myślał o gwiazdach w takich czasach.