Polska biało-czerwona

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Mariola Kruszewska
Posty: 12383
Rejestracja: czw 24 lip, 2008
Lokalizacja: Mińsk Mazowiecki

Post autor: Mariola Kruszewska »

Kiedy na początku czerwca ujrzałam pierwszy raz na ulicy samochód mknący z wesoło furkoczącą u drzwi narodową flagą (a raczej flażką), w mojej głowie otworzył się kalendarz świąt państwowych i lokalnych. Nie znalazłam w nim, rzecz jasna, żadnego uzasadnienia dla biało-czerwonej dekoracji, nawet dla spóźnionych obchodów dni naszego miasta. Ponadto kto dziś przystraja samochód z okazji np. Święta Odzyskania Niepodległości, skoro nawet flagi wywieszone na budynkach nie porażają ilością? Dopiero wylegujący się pod tylną szybą szalik z dumnym napisem oświecił moje blond komórki. No jest, święto, nie lokalne, nie państwowe, OGÓLNONARODOWE. Drogi Polaku, chcesz czy nie, lubisz piłkę nożną czy nie, zostałeś włączony w narodowy biznes zwany EURO 2012.
Kup koszulkę. Z orłem małym lub rozpostartym na całą dumnie wypiętą pierś. Wywieś flagę, nieważne, że do końca nie wiadomo – flaga to czy reklama piwa. Kup perukę, biało-czerwonego baranka, byś nie wyrwał własnych włosów, gdy przyjdzie ku temu sposobność. Do baranka w komplecie czapeczka, najlepiej w stylu Stańczyk. Szanując gardło, zaopatrz się w gwizdek, rączki-klapaczki braw i trąbkę. Jeszcze jakiś balonik ewentualnie wspomniana flażka, szalik na ramiona i barwy na twarz. Teraz można cię nazwać prawdziwym kibicem. Biznes się cieszy i zaciera rączki. Taka okazja zdarza się tylko raz.

Oglądanie w domu transmisji telewizyjnych jest archaiczne, be, passé i démodé. Modne stało się oglądanie gromadne, kumulujące emocje i integrujące naród, najlepiej w strefie kibica. Tu znów biznes się cieszy, bo zrypane dopingiem gardło domaga się pić, oczywiście pić szczęśliwie wytypowaną markę. Najczęściej tę samą, która pcha się nam przed oczy i uszy w przerwach reklamowych - proszę nie sądzić, że 15 minut dzielących mecz na połówki ma inny cel. A w gromadzie jak to w gromadzie - różne typy człowieka kibicującego. Jedni przyszli na serio oglądać mecz i ci mieli najgorzej, bo po sąsiedzku znaleźli się kibice niedzielni (porównanie z niedzielnymi kierowcami jak najbardziej uzasadnione), prawdziwi pseudokibice, którzy po trzydziestu minutach dziwili się, że to jeszcze nie koniec – ci znali się na futbolu najlepiej. Przyszły również panienki-lansjerki, ubrane wcale nie na różowo – nawet można by im współczuć tych nudnych katuszy, przez jakie musiały przechodzić, by być na topie, gdyby nie ich egzaltacje na pokaz i bezustanne trajkotanie o shoppingu, kosmetykach i smażeniu krewetek. Choć z drugiej strony porównując owe monologi z wywodami tzw. znawców piłki nożnej, starych wyjadaczy, mentorów, nie wiem, który bełkot bardziej działa na nerwy. Poziom decybeli rośnie w miarę wypitych puszek i butelek szczęśliwie wytypowanej marki. Emocje również, a te zależne są od wyniku. Niezależnie od wyniku każdy czuje się bratem zjednoczonym w jednej wielkiej narodowej sprawie.

Rozdmuchane przez media (ech, te buńczucznie brzmiące zapewnienia dziennikarzy i gości dziennikarzy o drużynie mistrzów, jakiej jeszcze nie mieliśmy) rozdęte marzenia o co najmniej jednym uchu pucharu rozbiły się już po trzech meczach. Na samochodach drastycznie spadła ilość furkoczących chorągiewek, a te, które pozostały, postrzępione jakieś takie i wyblakłe. Szkoda, że taka biało-czerwona spontaniczność, poczucie jedności narodowej nie wybucha z okazji narodowych świąt, a tych obywateli, którzy 11 listopada wychodzą na ulice z flagami, by manifestować swoją polskość, nie nazywa się kibicami polskości, tylko zupełnie, zupełnie inaczej.
Ojcze nasz, (...) przyjdź królestwo Twoje.

Nie uczę, nie mam patentu na rację. emde
Awatar użytkownika
Jan Stanisław Kiczor
Administrator
Posty: 15130
Rejestracja: wt 27 sty, 2009
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Jan Stanisław Kiczor »

Ja, nieprzystosowany do trendów, mód itp, wszystkie mecze obejrzałem w domu, w towarzystwie żony i własnych kapci.

Koszta:
Przez czas trwania imprezy wypiłem jedną butelkę dżinu, dwie butelki martini, i ok. dziesięć butelek toniku.
Żona w tym czasie - jedną butelkę "Tullamore Dew" (irish whiskey) i kilka butelek Coli.
O kostkach lodu i plasterkach cytryny - nie wspomnę.

Ponieważ od początku wiedziałem, że prędzej kaktus na dłoni wyhoduję, niż naszą drużynę poza grupą zobaczę - stresu nie miałem.

Flagę, a jakże, wywiesiłem na domu i powiewała sobie przez cały czas, co poskutkowało tym, że po kilku dniach i inni je wywiesili.

Nabyłem nawet za 3,50 komplet "nakładek" w barwach narodowych, na lusterka samochodowe, aliści nie pasowały, więc już gratis, przekazałem sąsiadowi któremu "pasowały".

I to by było na tyle wrażeń :rozyczka: :rozyczka: :rozyczka:
Ostatnio zmieniony czw 05 lip, 2012 przez Jan Stanisław Kiczor, łącznie zmieniany 1 raz.
Imperare sibi maximum imperium est

„Dobry wiersz zdarza się rzadziej / niż zdechły borsuk na drodze (…)” /Nils Hav/