Przebudzenie

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Rys-ownik
Posty: 203
Rejestracja: wt 26 lut, 2013

Post autor: Rys-ownik »

Nie byłem zbyt religijny w dzieciństwie a tym bardziej w młodości. Witałem wierszykami wizytujących parafię biskupów, byłem ministrantem, ale to oczywiście nie wynikało z mojego wyboru. Dla mnie w tamtym zamierzchłym okresie kościół był chyba rodzajem teatru, do którego chodziło się – bo się chodziło. Fascynowały mnie Bożonarodzeniowe szopki, szczególnie te ruchome, straż przy Bożym Grobie, konne banderie eskortujące biskupią bryczkę, strzelania z klucza albo puszki po rezurekcji, majowe śpiewy przed kapliczkami...Poza tym kościół raczej mnie męczył, szczególnie długimi mszami, a także tym, że wszyscy się na mnie patrzyli, bo z rodziną siadaliśmy w stallach , potem paraliżującym strachem przed spowiedziami i obawami, że upuszczę kiedyś mszał przy przenoszeniu Go, jak to wtedy było praktykowane ,z jednej strony ołtarza na drugą. "Paciorek" mówiłem ,owszem, ale to był tylko taki tam szczególik głównie wieczornego rytuału; taki rodzaj mycia się, równie jak ono niepotrzebny i mało przyjemny. Niewiele chodziłem na lekcje religii, bo rok, może dwa tylko systematycznie do czasu pierwszej Komunii Św., a potem od przypadku do przypadku. Po Bierzmowaniu nie chodziłem już wcale. Z czasem też coraz rzadziej odwiedzałem kościół .A podczas studiów i potem bywałem tam jedynie przy okazjach wielkich świąt i wydarzeń rodzinnych. Przestałem się także systematycznie spowiadać . Zdarzało się ,że i parę lat nie przystępowałem do tego sakramentu.
Zachwycała mnie wtedy nauka i sztuka , a Bóg wydawał się zaledwie figurą poetycką. O Bogu, mówiłem „Ten od gwiazd”, ale myśleć ,nie myślałem o Nim raczej wcale. Chyba się w ogóle nad sprawami religii nie zastanawiałem i nimi nie zajmowałem. Czytałem , jak mi się wydawało, wielkich myślicieli, którzy w najlepszym razie lekceważyli religię. Podziwiałem ich i z tej przyczyny także moje życie było szare i niezwykle męczące, pełne stoickich wartościowań i egzystencjalistycznych pomysłów.
Być może wykoleiłbym się w końcu całkowicie, gdyby nie wewnętrzne przekonanie, że sensem życia jest dążenie do doskonałości, którą wtedy upatrywałem w arystokratyzmie ducha. Najbliższym był mi Oskar Wilde ,bez swojego zboczenia, oczywiście ...Kiedyś jednak w zadeszczone przykre wakacje w domowych szpargałach znalazłem parę egzemplarzy przedwojennego Rycerza Niepokalanej i przeczytałem tam ku mojemu zdumieniu powiastkę filozoficzną Woltera o aniołach. Właśnie ona zatrzymała na moment moją uwagę na religii; więcej - do tej religii mnie zachęciła, co na pewno nie było celem działań tego starego drania. Ale tak , między innymi, objawia się Boża ironia , w końcu to także w domu Woltera , po jego śmierci , mieściła się składnica , skąd rozprowadzano Biblię...W głowę tylko zachodziłem skąd w takim piśmie taki autor, ale to już sprawił geniusz ojca Kolbego. Oczywiście to, że odnalazłem akurat ten egzemplarz Rycerza zmieniło trochę moje nastawienie do Bożych spraw, podobnie jak odnalezienie w tychże domowych szpargałach złotej farbki z przedwojennej wyprawki szkolnej mojej mamy ,kazało mi zupełnie inaczej popatrzyć na teraźniejszość i historię.
Właściwie farbki były dwie- złota i srebrna. Tandetne guzikowe akwarelki, które zrobiły na mnie piorunujące wrażenie i z których korzystałem z umiarem, strzegąc jak największego skarbu, przez całe lata. Pamiętam z jaka rozpaczą patrzyłem jak zwolna zmieniają się w malutkie cieniutkie obrączki. Te obrączki właśnie mocno złączyły mnie z historią mojego kraju, którą teraz zacząłem się interesować z narastającą pasją. Cała rzecz w tym, że za początków PRLu w ogóle marzyć nie można było o czymś takim jak srebrna czy złota akwarelka. Pojęcia nie miałem, że takie cudo w ogóle może istnieć, a już szokiem było odkrycie, że , nie tylko istniało, ale należało do zwyczajności w czasach, które traktowano teraz z wielką pogardą, jako zacofane. Oczywiście nie w domu. Jednak właśnie te farbki, a nie opowiadania bliskich, zdecydowanie odmieniły mój sposób widzenia. No bo jakże to tak, czasy niby były marne a tu aż takie niezwykłości , o których teraz nawet śnić nie sposób? Wszystko nabrało jeszcze większego wyrazu i sensu, gdy zacząłem się zastanawiać, co to też takimi złotymi i srebrnymi farbami można by namalować. No i wyszło mi ,że jednak ani traktora ani kominów Nowej Huty nie można, ale całkiem co innego, to i owszem. Niestety z moim duchowym wzrastaniem było znacznie gorzej niż z patriotycznym. Ten wzrost był zdecydowanie ślimaczy , chociaż był na pewno.
Czasem ze smutkiem przyglądałem się zapłakanej Pani z La Salette na kartkach przysyłanych nam z sanktuarium w Dębowcu przez krewniaka, który był tam przeorem. Myśli , jakie się wtedy rodziły rozpędzałem dość szybko śmiechem, bo bałem się niepokoju, który wywoływały. Do dziś pamiętam jednak meczącą mnie wówczas potrzebę złagodzenia bólu Matki Najświętszej, tego by Jej jakoś pomóc. Otrzeć łzy. Zapominałem o tym jednak szybko wkładając te chęci, jak i całą historię La Salette wygodnie między baśnie. Potem czas mijał przeróżnie co do formy, ale zawsze jednakowo co do treści, którą można by określić jako rodzaj swoistej wędrówki od filozoficznych rozważań, przez pseudoartystyczną bohemę , po mieszczańską mdłą i ogłupiającą stagnację.
Wszystko to było przemieszane, niespójne i dyletanckie. Szczególnego rodzaju zlepek ekscytacji i entuzjazmów ułożonych na fundamencie skrajnego indywidualizmu, który był rodzajem obrony przed zalecaną uniformizacją . Tak czy owak, religia była w tym świecie sprawą bardzo marginalną. Nic nie znaczącą. Jak długo jednak można żyć w nijakości, chociażby nawet i bardzo barwnej? Okazuje się ,że bardzo długo, bo kilkadziesiąt lat, aż do znudzenia się Bogu, a wtedy na moim stoliku pojawiła się książka Anthony de Mella „Przebudzenie”.
Tego samego , którego potem Kościół słusznie zabronił czytać, bo sam znam przypadek człowieka, którego właśnie ta lektura pchnęła ku ezoteryce i w końcu zniszczyła.
Mnie jednak właśnie on zatrzymał w zsuwaniu się w całkowitą beznadzieję. Podał mi swoje słowa ratunkowe prawie w ostatnim momencie i rzeczywiście mnie przebudził. Przeraził- przede wszystkim! No bo jeśli Bóg jednak istnieje, jeśli nie jest tylko wielkim marzeniem i poetycką opowieścią jak legenda o świętym Mikołaju , to ileż ja lat roztrwoniłem.
Do ilu już spraw nie mogę powrócić...Ilu nie mogę naprawić...No i ku czemu zmierzam?
Zacząłem rozpaczliwie szukać „dowodów” na istnienie i nieistnienie Stwórcy. Spod stosu darwinowskich rozpraw i „Cudów techniki” wygrzebałem całkiem zapomniane Pismo Święte i zacząłem Je czytać, ale Ono było zbyt mądre dla mnie i zbyt jeszcze poetyckie, by mnie do siebie przekonać.
Zrobiła to garść przesypywanego z dłoni do dłoni piasku. Jego szelest. Szelest atomów Wielkiej Tajemnicy, jednakowych dla wszystkich form we wszechświecie. Tych , które tak samo wirują we mnie jak i w rzekomo nieożywionym kamieniu. Tych między którymi są takie same przestrzenie , podobne odległości, jak między galaktykami makroświata. Tych, które porażają swym doskonałym ładem... Wszystko co dalej jest tylko komentarzem do tej Wielkości. Z garści takich samych pierwiastków powstało- WSZYSTKO, nawet to co najbardziej skomplikowane.
To w jaki sposób te same atomy , pierwiastki, stawały się tym lub owym, należy właśnie do Wielkiej Tajemnicy, w odniesieniu do której nasza dumna nauka przypomina rodzaj dziecinnej zabawki./…/
Kiedy to wreszcie pojąłem zacząłem gwałtownie rozglądać się po swojej pustce w poszukiwaniu czegoś, czego można byłoby się uchwycić, a że nie było niczego sensowniejszego powróciłem do Dobrej Nowiny głoszonej przez cieślę z Nazaretu /…/
, by nauczyć się wreszcie żyć zgodnie z tym ,co Ta Wielka Tajemnica nam nakazała. Uczę się tego do dzisiaj.
Ostatnio zmieniony czw 28 lut, 2013 przez Rys-ownik, łącznie zmieniany 1 raz.
Oremus
Posty: 666
Rejestracja: pt 05 wrz, 2014

Post autor: Oremus »

Dobre
Ostatnio zmieniony śr 22 lip, 2015 przez Oremus, łącznie zmieniany 1 raz.
Maria
Posty: 7795
Rejestracja: ndz 05 wrz, 2010

Post autor: Maria »

Kawałek rysu z życia, a do takich mam specyficzne podejście. Przyjmuję li tylko za przeczytane.
Awatar użytkownika
Jan Stanisław Kiczor
Administrator
Posty: 15130
Rejestracja: wt 27 sty, 2009
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Jan Stanisław Kiczor »

Rys-owniku! To dobry tekst. Odbieram go jako szczery i wierzę Ci. Prawdziwą wiarę (moim zdaniem) posiadają bowiem nie ci, którzy z przyzwyczajenia latami "kursują" bezmyślnie do kościoła, przy czym za chwile po wyjściu z niego nie wiedzą nawet po kiego diabła tam poszli, a ci którzy do swojej religijności dochodzą sami, drogą poszukiwań, zwątpień, dociekań i obserwacji. To właśnie pozwala im dojrzeć boga w Jego nie tylko wielkim dziele (planety, wszechświat) ale w mikroorganizmach, niewidocznych nawet, a funkcjonujących.
Można odrzucić etatyzm i hierarchiczność Kościoła, należy widzieć zło które i tam się wkrada, ale nie można nie zauważać Boga, który jest tuż, tuż i czeka na nas. A dał nam wolną wolę...

Pozdrawiam.
Imperare sibi maximum imperium est

„Dobry wiersz zdarza się rzadziej / niż zdechły borsuk na drodze (…)” /Nils Hav/