Kresy pamięci

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Rys-ownik
Posty: 203
Rejestracja: wt 26 lut, 2013

Post autor: Rys-ownik »

Podole, Wołyń, Polesie, Nowogródczyzna, Wileńszczyzna...
Ogromny pas ziem na wschodzie II Rzeczypospolitej. Ziemi zrośniętej z Koroną wielosetletnią historią . Dla pokoleń naszych dziadów i ojców były źródłem wielkiej dumy . Na tym szmacie ziemi przez wieki działy się bowiem rzeczy wyjątkowo ważne dla całej Polski. Tu zatrzymywano niezwykle groźne nawały wrogów , tu tworzono rzeczy niespotykane gdzie indziej , tu rodzili się także ci ,bez których dzisiaj nie sposób wyobrazić sobie naszej historii i kultury.
Ten obszar ziem skrzących się wszelkim bogactwem, głównie kulturowym , był także szczególnym natchnieniem dla wszelkiego rodzaju sztuki. Słowem, przez bezmiar wieków, było to miejsce szczególnie płodne i znaczące.
Czy jednak dzisiaj powinno się powracać ,choćby myślą, do czegoś, co już od ponad półwiecza znajduje się poza granicą naszego państwa? Czy taka retrospekcja nie jest wynikiem jedynie śmiesznych wręcz niezdrowych sentymentów tych, którzy nie potrafią żyć w normalnej rzeczywistości ?
Otóż trzeba sobie uzmysłowić, że pozostawiliśmy tam nie tylko serce, jak uczyniło to odchodzące już pokolenie Hemara czy Makuszyńskiego, ale wiele konkretnych ,materialnych, zabytków, które przetrwały nawet niszczycielskie czasy ZSRR i o które często dbają teraz ich obecni właściciele ,a o których istnieniu - nie wie często nie tylko nasza młodzież, ale i jej rodzice.
Te zabytki są naszą przepustką do europejskiej historii kultury. Naszym wielkim wkładem w to, z czego Europa może być dumna.
Są nimi nie tylko poszczególne obiekty architektoniczne, jak choćby kościółek w Podhorcach ,do zwiedzenia którego przyjeżdżały niegdyś zachodnie wycieczki, ale wielkie miasta ,jak np. Lwów, czy Wilno, przed wojną nazywane Paryżem Europy.

Czy można o tym zapomnieć? Czy należy o tym zapomnieć?
Jak można nie pamiętać o uśmiechniętej Najświętszej Pannie w obrazie nowogródzkiegokościoła , do którego szedł za zwrócone życie podziękować Bogu Mickiewicz?
Jak zapomnieć ten niezwykły klejnot zwany kościołem świętej Anny, który w poetycki sposób Napoleon chciał przenieść z Wilna do Paryża?
Jak nie pamiętać murów Chocimia czy Kamieńca, Okopów Świetej Trójcy, czy Międzybóża?
Po co odwracać się plecami od niezwykłego Oleska, w którym urodził się Jan III Sobieski, czy Żółkwi, którą uczynił ,dla pamięci swego wielkiego pradziada, naszym narodowym sanktuarium ?
Tej Żółkwi, która aż tak bardzo kłuła w oczy sowietów, że przemianowali ją na Nesterow.
Mamy zapomnieć o dworku Słowackiego w Krzemieńcu wtulonym w cień Góry Królowej Bony, którym szczycą się Ukraińcy , czy o pieczołowicie odtworzonym rodzinnym domu Mickiewicza w Zaosiu, który podźwignęli z niepamięci Białorusini?
Komu zagraża nasza pamięć skoro niczego nie żąda poza nawoływaniem do poznania?

A przecież, jak mawiał Gloger „ Obce rzeczy wiedzieć dobrze jest – swoje ,obowiązek.”
Czemu więc tak niewiele wydaje się albumów prezentujących wspominane miejsca?
Czemu prawie milczy telewizja, która powinna propagować nasze narodowe osiągnięcia?
Czemu milczy szkoła ?
Skąd młodzież ma wiedzieć skoro starsi nie wiedzą?
Z czego ma być dumna, skoro nie ma żadnych punktów odniesień, nie zna ,nie rozumie polskiego dorobku ?

Puste właściwie dla współczesnego Polaka nazwy : Buczacz, Brześć ,Grodno, Łuck, Tarnopol, Stanisławów, Podhorce, Podkamień, Jazłowiec,Świrz, itd. z trudem bywają odnajdywane na mapie .
Zresztą po co je odnajdywać? ”To gdzieś tam w Rosji, czy na Ukrainie, Białorusi...”- obrusza się lekceważąco uczeń, całkiem nie pojmując po co ma zapamiętywać tak nie istotne według niego miejsca.
Trudno się więc dziwić, że w zestawieniu tej często porażającej niewiedzy o własnym dziedzictwie, z pięknem Zachodniej Europy rodzą się paraliżujące, niszczące go kompleksy. Jest wtedy szczególnie podatny na wmówienie sobie, znikomości i pogardy dla własnego narodu.
By temu chociaż trochę zaradzić spróbujemy odbyć wędrówkę po miejscach i zdarzeniach, po kresach naszej narodowej pamięci, by zburzyć ich egzotykę i przywrócić je wreszcie codzienności.

Oto : LWÓW


Zacznijmy może od miasta, które obchodziło nie tak dawno 750 lecie swego powstania.
To na jego tarczy herbowej zapisano znamienne zdanie : "Leo semper fidelis" ( Lwów zawsze wierny).

To tutaj 1 kwietnia 1656 roku w katedrze przed Obrazem matki Bożej Łaskawej padły, jedne z najważniejszych w naszych dziejach ,słowa:
„Wielka Boga-Człowieka Matko, o Przeczysta Panno! Ja, Jan Kazimierz (...) u stóp Twoich najświętszych na kolana padając , obieram Ciebie dzisiaj za Patronkę moją i moich państw Królową, i polecam Twojej szczególnej opiece a obronie siebie samego i moje Królestwo Polskie(...) i wszystek mój lud..”

Jak burzliwe są dzieje tego miasta świadczą chociażby nazwy, którymi go oznaczano : Lwihorod, Lwów, Leopolis, Lemberg, ponownie Lwów a obecnie - Lwiw.
Mówią one znacząco o jego przynależności do wielo-kulturowej społeczności, która zawsze go zamieszkiwała, chociaż prawem swej lokalizacji należał pierwotnie do jednego z „grodów czerwieńskich „ a wiec polskich, zagarniętych nam przez Ruś w 981 roku ,jak podaje latopis Nestora, a odzyskanych definitywnie dopiero przez Kazimierza Wielkiego.

Niezależnie jednak do kogo formalnie należał Lwów, ze względu na swoje szczególne położenie na skrzyżowaniu prastarych szlaków migracyjnych i kupieckich zasiedlany był przez różne narodowości. Dane na przykład z 1927 roku mówią, że liczył on wtedy prawie ćwierć miliona mieszkańców ( było to przed przyłączeniem gmin podmiejskich), z czego około 65 % liczyła ludność polska, trochę ponad 10 % ruska, jak nazywano wówczas Ukraińców, około 24 % żydowska, a niewiele ponad 1 % przypadało na inne narodowości, głownie Ormian, Karaimów, Greków i Niemców. Wszystkie te nacje odcisnęły ty swój ślad, ten ulotny , w niezwykłym klimacie miasta, znanym już tylko z opisów i materialny , widoczny najbardziej w kamiennych budowlach.

Nie darmo już w średniowieczu nazywano Lwów Rzymem i Wenecją Północy. Bogacące się szybko na handlu z Bliskim i Dalekim Wschodem miasto z wieku na wiek rozrastało się i piękniało swymi budowlami. Jak mówi jego wielki miłośnik Jerzy Janicki : Lwowianom „ po latach przestały już wystarczać umiejętności rodzimych muratorów, zwabiać więc poczęli architektów z Italii, rzeźbiarzy z Niemiec, malarzy z Francji. Żyć im się zamarzyło nie tylko bogato, ale i kulturalnie, wystawnie i wygodnie zarazem, dzięki czemu już w końcu XIV wieku posiadał Lwów rzadkie podówczas w Europie urządzenia , jak wodociągi, łaźnie, szpitale, kanały i bruki. Kto tam wtedy do Lwowa nie zjeżdżał(...) I Włoch Pietro di Barbona, który wkrótce zasłynął budową wieży przy cerkwi Wołoskiej, zwanej powszechnie wieżą Korniaktowską, bo ją Grek rodem z Krety, Korniakt, ufundował, a którą to wieżę bez cienia przesady równają znawcy z najpiękniejszymi campanillami Florencji.Inny jeszcze Pietro – Italus .Ten też projektem wieży się wsławił , tyle że przy katedrze Ormianskiej.

Nawet jeśli nie opuszczając rynku poprzestać tylko na Czarnej Kamienicy albo domu Bandinellich, gdzie w 1627 pierwszą założono pocztę, czy kamienicy konsula weneckiego, pojąć można poetę Sebastiana Klonowica, który oniemiały pysznością budowli, strojnością mieszczek , bogactwem kramów, zachwyt swój zawarł w patetycznym wersecie :”Chyba wszystkie skarby świata zwożą w ten gród graniczny sanie północy i łodzie oceanu”. Nie masz epoki ani stylu, który by swej pieczęci odciśniętej na bruku lwowskim nie ostawił. Barokiem pieczętują się Jezuici i Dominikanie, gotykiem – katedra Łacińska, flamandzkim renesansem –Arsenał Królewski, orientalnym stylem – katedra Ormiańska, empire –Ossolineum, klasycyzmem – Kolegium Pijarów.
Istnym klejnotem rokoka jest cerkiew świętego Jura, dzieło Bernardo Merettiniego, zwanego Meretynem.”
Jak czarodziejski tort przygotowany na ucztę dla naszych oczu prezentuje się Kaplica Boimów zbudowana w 1615 roku dla uczczenia Męki Pańskiej . Jej zewnętrzne ściany pokrywa niezwykła tkanka płaskorzeźb, której analogii trudno by szukać we współczesnej nam Polsce. Jakiejś jej przytłumione podobieństwa można odnaleźć jedynie w zdobnictwie kamienic Przybyłów w Kazimierzu nad Wisłą, powstałych zresztą w tym samym okresie.

W naszej wędrówce po Lwowie, nie można także pominąć Miasta Umarłych- Łyczakowskiego Cmentarza ,porównywalnego swym pięknem do paryskiego Pere Lachaise . Spacerując alejkami tego niecodziennego parku odnajdujemy wśród wspaniałych nagrobków nazwiska z wielkiego panteonu narodowego. Leżą tu przecież Konopnicka, Zapolska, Grottger, Łoziński, Goszczński ,Wolska i wielu, wielu innych , a także- Orlęta ...wszyscy spragnieni naszej pamięci, która jest przecież także formą modlitwy...

Żegnając to nasze niecodzienne miasto zamyślmy się przez chwilę nad słowami Kornela Makuszyńskiego wypowiedzianymi w „Uśmiechu Lwowa”,w 1934 roku :
„ Lwów miał zawsze duszę radosną i rozśpiewaną. Przewalały się nad nim burze (...) żelaznym zębem wojna gryzła jego mury ,gromy biły w jego wieże, a jego dusza jakąś żarliwą wiarą przepojona zawsze śpiewała. Ledwie przygasła łuna pożarów(...)z niego już biła łuna radosnej dumy, że oto raz jeszcze nie wiadomo który spełnił swój rycerski obowiązek; ze postawiony na straży u kresów Rzeczypospolitej nigdy nie zasnął(...) Nie ma w Rzeczypospolitej miasta bardziej promienistego, choć wiele jest w niej miast bohaterskich z Warszawą na czele(...)Nie ma miasta bardziej gotowego do śmiertelnej ofiary, do zaparcia się do ostatniego tchu.(...)Lwowscy ludzie ,zaprawieni w srogich przeciwnościach(...)poznają się wszędzie po powadze w spojrzeniu i uśmiechu na ustach.(...) I trzeba wiedzieć, że nie ma takiej na świecie biedy, której by we Lwowie nie umiano zmienić w piosenkę!”

I jakże można zapomnieć Lwów ?