Opowiadanie 1. Jabłoń

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Mariola Kruszewska
Posty: 12383
Rejestracja: czw 24 lip, 2008
Lokalizacja: Mińsk Mazowiecki

Post autor: Mariola Kruszewska »

Jabłoń


Kaziuk lubił noce. Były niczym plaster na obolałe odciski. Oddawał im pod opiekę swoją duszę cierpiącą równie mocno jak ciało. Dzień zmuszał do wysiłku, myślenia i zamartwiania się. W ciągu dnia rodziły się kłopoty, łamanie w krzyżu i wszystko, co złe. Po zachodzie słońca nadchodził krzepiący czas twardego, niczym niezmąconego odpoczynku.
Kaziuk miał sumienie krystalicznie czyste. Żył przykładnie, nie licząc zwyczajnych kłótni z Marianną i częstej degustacji Ryśkowego bimbru, toteż zasypiał jak głaz, spał jak głaz i wstawał z równie kamiennym pragnieniem życia.
Tym razem miało być inaczej.
Sen, nie wiedzieć czemu, nie chciał przyjść. Kaziuk, nienawykły do takiego stanu rzeczy, obracał się z boku na bok, rolując i bez tego kuse prześcieradło. Było dobrze po północy, kiedy w końcu zasnął, ale dopiero wtedy zaczęło się najgorsze. Koszmar objął we władanie Kaziukowy umysł i serce, zatruwając je wspomnieniami dawnych demonów. Miały łagodne oblicze ojca trzymającego królewskim gestem jabłko. Obsiadły cały dom, oborę i stodołę, rozsnuły się po polach, po ogrodzie, plując ogniem i jadem. Wszystkimi szparami wciskały się do środka. Wysysały martwy dobytek. W końcu zaległy nad śpiącym Kaziukiem, który z krzykiem usiadł na łóżku.
Duszące wizje niezdefiniowanych pojęć przykleiły mu włosy do czoła. Łapiąc powietrze jak ryba wyrzucona na piasek, pośpiesznie trzy razy nakreślił znak krzyża. Nie oprzytomniał od razu. Nim rozpoznał znajome rysy smutnej Madonny wiszącej nad nim od pięćdziesięciu lat na tym samym miejscu, wytrzeszczony oczy wypatrywały demonów. Kaziuk zsunął się z pomiętego posłania. Kościste kolana przylgnęły do chłodnych malowanych desek. Po wielekroć powtarzane słowa porannego pacierza nabrały nowego znaczenia. Kończące modlitwę amen wypowiedział z mocą i żarliwością neofity.
Za oknem cherlawy dzień wstawał leniwie. Marianna krzątała się w oborze wokół pierwszego udoju. Kogut raz po raz naglił gospodarza swoim obrzydliwie nieestetycznym zaśpiewem. Na gałęzi rosochatej jabłoni stukającej w szybę pysznił się jedyny bladoróżowy kwiat.
Kaziuk otworzył okno na oścież, przepędzając z kretesem wszystkie pobladłe upiory, wlał zimną wodę do emaliowanej miednicy i odważnie zanurzył w niej skołataną głowę.

Kiedy Marianna wróciła do mieszkania, Kaziuk kończył śniadanie. Skórką słoniny dzielił się z wiernie asystującym kotem. Nie uważał za stosowne wtajemniczać małżonki w senne koszmary.
- Jakoś dziś niezdrów jestem. – rzekł tylko, usprawiedliwiając poranne opóźnienie.
- A pewnie, pewnie. Ryśkowej chłop też niezdrów, ty pijusie jeden. Że też na was Bóg żadnej kary zesłać nie chce!
Słowa te, choć wypowiedziane w intencji zgoła odmiennej, przyniosły Kaziukowi ulgę i wlały otuchę w jego nadwątlone serce. Onegdaj z sąsiadem próbowali mocy świeżo pędzonego bimbru, a trzeba przyznać, że chodził i wchodził jak złoto! No tak, strachy na Lachy a Panu Bogu ogarek!
Rozgrzeszony wstał, podciągnął spodnie, nałożył starą maciejówkę na mokre jeszcze włosy i rzucił do Marianny:
- Trza w końcu jabłonkę wyciąć. Stara, przepróchniała do cna. Żadnego z niej pożytku. Parę jabłek, w dodatku robaczywych, ot, wszystko.
Marianna obróciła się z chlebem w jednej a nożem w drugiej ręce.
- Ty Boga w sercu nie masz?! Chcesz na nas jakie nieszczęście sprowadzić? Mało ci? Mało ci… - nie dokończyła jednak i z nagłą zaciętością zaczęła kroić grube kromki.
- Trza wyciąć, mówię. Nową jaką wsadzić. Teraz inne się sadzi, nowoczesne, takie co to jedno jabłko za pół kilo stanie. Ty się, Marianna, nie bój niczego. Dziadowe gadanie-bajanie, ot, wszystko. Naród ciemny był, telewizji nie miał, radia nie miał, do kościoła nie chodził, to wymyślał, żeby dzieci miał czym straszyć, co by grzeczniejsze były.
- Ty, Kaziuk, do kościoła dalej nie chodzisz, a w telewizji ino głupoty oglądasz, durnoty same, to i sam zdurniałeś! – wymachiwała nożem jak kosą. – Żeby cię pokręciło, stary dziadygo! Drzewa mi nie rusz! Rosło, to niech i dalej rośnie! Co ono tobie przeszkadza?
- A to przeszkadza, że całkiem wyschłe i nic nie rodzi! Na obrazę boską taka jabłonka! Wyciąć trza!
Marianna zaczerwieniła się z gniewu. Wysoka, potargana, z połyskującym ostrzem w dłoni i piorunami w ciemnych oczach, stanowiłaby realną groźbę, gdyby nie dwie łzy, które nagle wypełniły jej źrenice. Odwróciła się i zaczęła z niecodzienną starannością smarować pajdy chleba masłem roślinnym.
Kaziuk, jak przystało na mężczyznę, ze swarliwością żony umiał sobie radzić, ale wobec jej płaczu stawał się bezradnym. Odwrócił się więc i wyszedł czym prędzej. W szopie sprawdził palcem ostrość siekiery, zabrał wraz z nią szpadel i poszedł do ogródka.
Spojrzał na drzewo. Wyglądało piękniej niż zwykle, przyobleczone ledwo co w dziewiczą zieleń, wśród której ukrywały się nieliczne, drobne kwiaty zwiastujące kwaśne i rachityczne owoce. Drżało przy każdym powiewie kwietniowego wiatru, a może z lęku. Kaziuk w nagłym i niezrozumiałym dla siebie przypływie wzruszenia objął szarobrunatny pień i wsparł czoło na spękanej korze. Przypomniał sobie wspinaczki na sam czubek rozłożystej korony będącej masztem ogromnego żaglowca. Przypomniał sobie cierpkość pierwszych spadów ofiarowanych Mariannie za dwa całusy. Przypomniał sobie ojca przestrzegającego go przed połknięciem pestki. Uważaj, bo ci drzewo w brzuchu wyrośnie – zwykł mawiać, podając dorodną papierówkę. - Pamiętaj, synu, rosło tu, zanim my przyszliśmy; nie my je sadziliśmy, nie nam je ścinać.

Kaziuk przeżegnał się. Splunął w dłonie z nagłym postanowieniem. Ujął siekierę w silny uścisk, stanął w rozkroku. Zamachnął się, ale nagły strach zatrzymał go w pół gestu i tak trwał w zawieszeniu. Podniósł głowę. W oknie ujrzał pobladłą twarz Marianny. Jej cienkie wargi poruszały się szybko. Miotała przekleństwa, a może modliła się. Trzymając wciąż uniesioną za sobą siekierę, omiótł wzrokiem cały dom, świadka swojego siermiężnego życia.

*

Ojciec wzięli, co mu dali. Nie targował się, ugodowy był. A może do końca nie wierzył, że to będzie jego aż do śmierci. Jeszcze wiele lat po wojnie wyglądał przez okno, wypatrując powracającego Niemca, któremu zabrał dom. A dom murowany był, porządny, z ogródkiem i tą jabłonką, jedyną, jaka ocalała po szczątkowym pożarze. Okaleczona jak człowiek, szybko doszła do siebie i co rok rodziła soczyste papierówki. Kiedy Bóg zabierał do siebie kolejne nienarodzone, ojciec Kaziuka wychodził do ogrodu i bił głową o twardy pień, bluźniąc i złorzecząc światu. Zielone, niedojrzałe jabłka uderzały w ziemię.
Aż Bóg ulitował się nad przesiedleńcem i w pewien lipcowy poranek wybaczył mu.
Mały Kazio rósł zdrowo. Zamiast do kołyski ojciec wkładał go do bujbaczki z koca rozpiętego między konarami i modlił się żarliwie, wieszając wzrok na gałęziach. Często przerywał swoją zwyczajną gospodarską robotę, pędził co tchu do ogródka, jakby jego obecność mogła coś zmienić, odpędzić złe przeczucia nagromadzone nad dzieckiem. Wówczas pochylał się nad niemowlęciem, przeganiał muchy z ucukrzonego cumelka i ufnie gładził chropawy pień drzewa.
Kiedy umierał, spokojnie przekazał żonie, synowi i synowej swoją ostatnią wolę. Nakazał dbać o gospodarstwo, wydzierżawić łąkę od Harapiuków, dokupić parę cieląt i raz do roku dawać na mszę za spokój jego udręczonej duszy. Na koniec spojrzał głęboko w oczy jedynakowi i uchwyciwszy słabnącymi dłońmi jego ramię, z zadziwiającą mocą zakazał kiedykolwiek ruszać jabłoni, która już wówczas krzywić się i słabnąć poczęła. Strzeże złego. – szeptał w gorączce, budząc przerażenie matki, która przeżegnawszy się trwożliwie, czym prędzej pobiegła po księdza.

Nie wiadomo, czy ojciec przekazał Kaziukowi słabowite geny, czy też Marianna felerną się okazała, dość, że potomków się nie doczekali. Lekarz z miasteczka, do którego Marianna udała się w desperacji, nie stwierdził żadnych zdrowotnych przeszkód, przynajmniej u Marianny. Nie pomogła kilkudniowa pielgrzymka do Świętego Wizerunku ani odczynianie uroków. Sąsiedzi podkpiwali z Kaziuka, baby dawały dobre rady Mariannie, a co mądrzejsi szeptali o ludzkim bądź boskim zasłużonym przekleństwie za grzechy nieokreślonych bliżej ojców. Sam Kaziuk pogodził się już był z faktem, że potomka się nie doczeka i gospodarka pójdzie na zmarnowanie w obce ręce albo i na państwo, tylko w Mariannie tlił się płomyk nadziei regularnie podsycany żarliwą modlitwą przed obrazem Matki Boskiej Nieustającej Pomocy.
Aż przyszedł dzień, w którym Kaziuk podniósł rękę na jabłoń.

*

Ostrze siekiery zagłębiło się w suchym drewnie lekko, miękko, niemal przyjaźnie. Kilka kawałków kory poszybowało w niebo. Kaziuk zamachnął się po raz drugi. Różowe kwiaty osypały się na ramiona trzymające trzonek. Trzecie uderzenie utkwiło w żywej, wilgotnej masie. Marianna odeszła od okna, zakrywając dłonią usta. Kiedy wyjrzała ponownie, drzewa już nie było. Leżało bez skargi na ziemi pachnącej wiosną. Obok drzewa sterczały ku błękitowi korzenie powykręcane jak ramiona skazańca. Kaziuk stał znieruchomiały przy jednym z nich. Trzymał potłuczone szkło. W promieniach słońca lśniło złotym blaskiem.

*

Nie wiadomo, gdzie ojciec Kaziuka znalazł ów nieszczęsny zwitek. Może za piecem, gdy wymieniał kafle, może pod podłogą, kiedy kładł nowe deski. Zaoszczędzone na czarną godzinę banknoty przeleżały kilka lat w aptecznym słoju, otoczone gumką recepturką, nic nie wiedząc o wojnie, pożarze, zmianie gospodarzy, granic i ustroju. Może zapomniano o nich w popłochu wojennej przeprowadzki, a może wierzono, że po rychłym powrocie będą tu czekały na prawowitych właścicieli. Ojciec Kaziuka otwierał słój czterokrotnie. Za pierwszym razem, gdy przeliczał. Zbiegło to się z pierwszym poronieniem żony. Za drugim, gdy kupował konia od wojskowych. I za trzecim, kiedy zabrakło ziarna pod zasiew. Wtedy jego żona poroniła trzecie dziecko. Za czwartym razem ojciec Kaziuka roztrzaskał przeklęty słój i patrzył spode łba, jak gruby rulon wtacza się pod kosz z jabłkami. Wówczas, tknięty jakimś przeczuciem, chwycił słoik po marmoladzie. Wrzucił do niego nieszczęsne banknoty i zsuniętą z palca cienką, szczerozłotą obrączkę. Potem chwycił szpadel i wyszedł do ogródka.

*

Małe drzewko wyciągało niemowlęce gałązki ku słońcu. Jeszcze nie miało liści, pączki zaledwie. Kaziuk kopał zawzięcie wilgotną ziemię; po czole ściekał mu obficie pot, nabrzmiałe żyły prężyły się niebezpiecznie pod skórą. Gdy skończył, wrzucił do dołu ciemnobrązową butelkę po oranżadzie z rulonem banknotów i dwiema obrączkami w środku. Dopiero potem przygarnął delikatne drzewko czule jak dziecko i wkopał w życiodajny grunt.

Marianna stała w oknie i uśmiechała się.
Ostatnio zmieniony ndz 04 gru, 2016 przez Mariola Kruszewska, łącznie zmieniany 1 raz.
Ojcze nasz, (...) przyjdź królestwo Twoje.

Nie uczę, nie mam patentu na rację. emde
Awatar użytkownika
Jan Stanisław Kiczor
Administrator
Posty: 15130
Rejestracja: wt 27 sty, 2009
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Jan Stanisław Kiczor »

Przeczytałem. Warte nagrody.
A o własnym zachwycie nic nie powiem, bo jestem wzruszony.

Pozdrawiam.
Imperare sibi maximum imperium est

„Dobry wiersz zdarza się rzadziej / niż zdechły borsuk na drodze (…)” /Nils Hav/
Awatar użytkownika
Gloinnen
Posty: 3650
Rejestracja: śr 09 lut, 2011
Lokalizacja: Lothlórien

Post autor: Gloinnen »

Przeczytałam z ogromnym zaciekawieniem.
Przepiękne opowiadanie. Utrzymane trochę w klimacie "Nagiego sadu" - prawdziwa uczta! Sukces w pełni zasłużony. Chylę czoła.
:rozyczka:
Glo.
Dobro i zło należy pamiętać wiecznie. Dobro, ponieważ wspomnienie, że kiedyś nam je wyświadczono, uszlachetnia nas. Zło, ponieważ od chwili, w której je nam wyrządzono, spoczywa na nas obowiązek odpłacenia za nie dobrem.
/M. Gogol
Awatar użytkownika
Mariola Kruszewska
Posty: 12383
Rejestracja: czw 24 lip, 2008
Lokalizacja: Mińsk Mazowiecki

Post autor: Mariola Kruszewska »

Cieszę się, że się spodobało. To mój debiut.
Ojcze nasz, (...) przyjdź królestwo Twoje.

Nie uczę, nie mam patentu na rację. emde
Tomasz Kowalczyk

Post autor: Tomasz Kowalczyk »

Mocne skojarzenie z "Konopielką".
Awatar użytkownika
Mariola Kruszewska
Posty: 12383
Rejestracja: czw 24 lip, 2008
Lokalizacja: Mińsk Mazowiecki

Post autor: Mariola Kruszewska »

Był czytelnik, któremu skojarzyło się z cyklem "Sami swoi" - cóż, bohaterowie zza Buga.
Ojcze nasz, (...) przyjdź królestwo Twoje.

Nie uczę, nie mam patentu na rację. emde
Oremus
Posty: 666
Rejestracja: pt 05 wrz, 2014

Post autor: Oremus »

Piękny język, a atmosfera jak u Nowaka czy Myśliwskiego. Bardzo mi się podobało.
A "Wrzos" ?...
Awatar użytkownika
Mariola Kruszewska
Posty: 12383
Rejestracja: czw 24 lip, 2008
Lokalizacja: Mińsk Mazowiecki

Post autor: Mariola Kruszewska »

Dzięki.
"Wrzos" to historia sąsiedzka. Kryminalna.
Ojcze nasz, (...) przyjdź królestwo Twoje.

Nie uczę, nie mam patentu na rację. emde