Opowiadanie Dziadunia o czynieniu dobra

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
misza
Posty: 1876
Rejestracja: ndz 08 maja, 2011
Lokalizacja: Poznańskie
Kontakt:

Post autor: misza »

- No! Jesteście, serdeńka! - Dziadunio spojrzał, rozjaśniony wewnętrznym blaskiem i zażytym doustnie płynem do mycia szyb. Dzieciątka zasiadły w kręgu na bujnej trawie, obficie zraszanej każdej nocy, naturalnymi płynami licznych par zakochanych.
- Znowu widzę was w komplecie, co nastraja mnie pozytywnie do życia i pozwala gruntownie przewartościować obiegowe, negatywne opinie o dzisiejszej młodzieży. Macie co zajarać?
Las dziecięcych rączek z jointami wyciągnął się ku dostojnemu starcowi, który pozbierawszy wszystkie dary, zapalił skręta i z lubością przymknął wyblakłe oczy.
-Moja dzisiejsza opowieść dotyka sprawy, na pozór błahej, mianowicie, czynienia dobra. Bowiem, nawet te dary, ze szczerego serca dane, z samych trzewi miłości bliźniego, łacnie mogą się obrócić przeciwko beneficjentom, jak i hojnym ofiarodawcom. Wierzcie mi, bom lata przemierzył po rozległych wyżynach rodzimych śmietnisk, po zapadliskach ojczystych melin i pływałem po niejednym oceanie odjazdowej halucki, napiwszy się nieopatrznie jakiegoś wynalazku.
- Wiemy, drogi Dziaduniu! Wiemy! - zaszczebiotały dziecięce głosy – jesteś naszym ukochanym przewodnikiem i opiekunem! Cóż byśmy poczyniły bez twej, lubej naszym dziecięcym duszyczkom, obecności?
- Tak więc więc, moja dzisiejsza opowieść zaczyna się w czasach nie tak znowu odległych, przynajmniej dla mnie, bo w latach ohydnego libertynizmu, rozkwitłego, wbrew intencjom twórców, bezwstydnie wybujałego i nieco lubieżnego, baroku. Manieryzm, będący perwersyjną mutacją czystości oraz prostoty renesansu, eksplodował w gwałtownej ejakulacji nieoczekiwanych form, ozdobnymi pilastrami, magią iluzji malowanych sklepień pałaców i kościołów, gigantyzmem fantazyjnych peruk, tajemnymi zakamarkami rezydencji, pełnych orgiastycznych jęków, z rozhultajonymi Satyrami, uganiających się po arkadyjskich gajach za piszczącymi dziewicami wagi ciężkiej. Owa okrutna epoka, nieco później przybrała klasycyzującą maskę racjonalizmu i empiryzmu, szyderczo zwaną Oświeceniem, by tym łatwiej klasa panująca mogła wyczyniać swoje haniebne łajdactwa. W tych to, ciężkich czasach, przyszło żyć prostemu ludowi, nawykłemu do starodawnych obyczajów i estetyki, który uginając się pod jarzmem feudalnego zdzierstwa jaśnie państwa, musiał jeszcze, na dobitkę, być świadkiem obrażających boże prawa, wybryków książąt, hrabiów, baronów, rodzącej się burżuazji, a nawet, co bardziej zdeprawowanych lokajów i tragarzy lektyk.
Wtedy to właśnie, licencjonowany libertyn, wicehrabia Bonton de Savoir Vivre zabawiał się szampańsko w swojej burgundzkiej posiadłości. Okoliczna ludność szczerze go nienawidziła, bo nie odpuścił nawet jednego marnego miedziaka z pobieranych na cielesne uciechy danin i nie przepuścił żadnej wieśniaczce, a co bardziej oburzające, nie płacił im za swawolne chwile spędzane w plugawych ramionach arystokraty. Tak mijały miesiące i lata, kiedy wreszcie zebrała się starszyzna wsi, leżącej opodal wicehrabiowskiej rezydencji, bowiem ową osadę najczęściej nawiedzał sprośny szlachcic i zmówiła się, żeby miejscowa czarownica rzuciła jakiś dotkliwy urok na herbowego potwora. Plebejskiej wiedźmy nie trzeba było, zresztą, długo namawiać, bowiem wicehrabia także mocno jej podpadł, jako że, była jedyną białogłową w promieniu trzydziestu mil, której nie uwiódł, a nawet się o to nie starał, co miała mu poniekąd za złe. Potężną i miażdżącą siłą, drogie dzieci, jest złość oraz zapalczywość niewieścia. A czarownicom, dodaje owa kobieca furia, mocy w trójnasób.
Nie wiedział niecny Bonton de Savoir Vivre, jaki pasztet mu uszykowała, nieszpetna przecież, służka ciemnych sił!
Obudziwszy się pewnego południa w swojej rozbebeszonej łożnicy, w towarzystwie trzech krzepkich dojarek, po rutynowo odbytej orgii, poczuł się nadzwyczajnie podle. Moralny katzenjammer i kociokwik duchowy zdawał się być potrojonym. Chwilę później próbował sobie przypomnieć, co czynił poprzedniej nocy, lecz przywoływał okruchy obrazów, jakby z trzech rozstrojonych głów, nie licząc własnej. A to był dopiero początek.
Tak, tak. Straszliwa klątwa spadła na wicehrabiego – Dziadunio zmarszczył brwi – doznał wieczystej, zbiorowej empatii negatywnych doznań duchowych wszystkich swoich poddanych. Ktokolwiek znajdował się pod feudalną władzą arystokraty, przekazywał mu swoje złe i paskudne emocje: rozpacz, smutek, zwątpienie i utratę wiary w sens życia oraz jego cel.
Dotknięty przekleństwem, nie od razu się zorientował, jakim koszmarem stanie się odtąd jego, różany dotąd, byt. Rychło, egzystencja arystokraty zmieniła się w nieznośne pasmo cierpień i niekończących się tortur. Co gorsza, odbierał bolesne sygnały od mieszkańców z całych dóbr, stąd jednoosobowo odczuwał zbiorowe katusze, cierpiąc za wszystkich. Kiedy, w końcu omal nie targnął się na własne życie pod wpływem bezgranicznej żałości swojego ogrodnika, któremu zdechł ukochany piesek, postanowił działać. Był racjonalistą, więc sprawę gruntownie przemyślał.
Skoro – dumał – odbieram uczucia ludzi nieszczęśliwych, trzeba uczynić ludzi szczęśliwymi. Wtedy nie będą cierpieć duchowo, a ja z nimi.
Jak pomyślał, tak zrobił.
Na początek, ciut obniżył podatki, ale to nic nie dało. Wtedy obciął je o połowę i poczuł lekką ulgę.
Dopiero, kiedy zniósł wszystkie daniny i powinności, po raz pierwszy od wielu tygodni, mógł się spokojnie wyspać. Postanowił też nie napastować wieśniaczek, jednak szybko zrezygnował z tego pomysłu, gdyż natychmiast runęła na niego lawina wybuchów frustracji, uczuć zawodu oraz niespełnionych oczekiwań oraz złości.
Skoro poczuł się nieco lepiej i mógł już czasami zasnąć, a wenusowe uciechy nie były zakazane, a nawet wskazane, poszedł za ciosem. Wprowadził w swoich dobrach bezpłatną opiekę medyczną dla poddanych i bezpłatne szkolnictwo.
Wprawdzie okoliczni arystokraci odsunęli się od niego i zaczęli traktować, jak odszczepieńca oraz dziwaka, to wicehrabia był zadowolony, a nawet odzyskał dawny apetyt. Pozbył się również nareszcie, permanentnej, nerwicowej biegunki. Nie musiał też już porywać dziewuch na nocne uciechy, bo tabuny białogłów nieustannie szturmowały drzwi jego rezydencji, a nawet ośmielały włazić na pokoje przez okna. Życie wydało się czymś nieopisanie pięknym, nawróconemu krwiopijcy, który bardzo polubił świadomość, że wszyscy go kochają, gdyż odczuwał to, jako fizyczną przyjemność. Rozdał więc, ubogim dzierżawcom całą ziemię, zlikwidował kary fizyczne i zakazał proboszczom ściągania wszelkich dziesięcin, bo one też uciskały, chociaż naraził się na gniew Kościoła. Z tego sobie jednakowoż nic nie robił, ponieważ biskupia wściekłość była bezbolesna. Wkrótce wprowadził system wysokich emerytur i rent dla wieśniaków oraz hojnych zasiłków socjalnych dla wielkiej armii wiejskich głupków.
W końcu, przyszedł jednak czarny dzień, kiedy to do pałacu wkroczyli przedstawiciele licznych wierzycieli wicehrabiego. Za olbrzymie długi, zajęli jego pałac i cały majątek ruchomy oraz nieruchomy, ustanawiając Komisarza Masy Upadłościowej, który miał zająć się sprawnym odzyskiwaniem wierzytelności. Arystokrata trafił za długi do kolonii karnej na Gwadelupie, gdzie przynajmniej mógł się spokojnie wysypiać, a wyznaczony pełnomocnik zabrał się do dzieła. Na śmietnik powędrowały wszystkie, społeczne fanaberie, a nieludzkie podatki zdzierane były odtąd z niesłychaną bezwzględnością. Komisarz był zupełnie pozbawiony empatii i odporny na nią, ale na wszelki wypadek, ożenił się z miejscową wiedźmą. Lud popadł w nędzę, której nie pamiętali najstarsi ludzie, a zupa z trawy i suszone chrabąszcze, stały się rarytasem.
Dziadunio skończył opowieść i popatrzył troskliwie na młodych.
- Morał? Na pewno się domyślasz, droga dziatwo?
- Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe – ozwał się nierówny chór młodych głosów.
- Tak. To prawda - Dziadunio sapnął z zadowolenia - nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe. Ale jest jeszcze gorzej, gdy próbujesz dogodzić wszystkim naraz. A teraz, kochani, zróbcie szybką zrzutkę i skoczcie po winko dla waszego dziadziusia. Albo, najlepiej, od razu kupcie dwa.
Z czystej empatii.
Ostatnio zmieniony pt 06 wrz, 2013 przez misza, łącznie zmieniany 2 razy.
"Dwóch dobrych ludzi nigdy nie będzie wrogami,
dwóch głupich nigdy nie będzie przyjaciółmi"
(przysłowie kirgiskie)
Maria
Posty: 7795
Rejestracja: ndz 05 wrz, 2010

Post autor: Maria »

Oj jakoś nie wracają dzieciaczki z tym wińskiem, a może nabrali ochoty spróbować???? I kto teraz poniesie ciężar odpowiedzialności? Misza czy dziadunio? :-D ;-)
Awatar użytkownika
misza
Posty: 1876
Rejestracja: ndz 08 maja, 2011
Lokalizacja: Poznańskie
Kontakt:

Post autor: misza »

Wrócą. Wrócą na pewno.
Któż bowiem, jak nie Dziadunio, dostarczy dziatwie rzetelnej
wiedzy o życiu i przekaże jej fundamentalne wzory
etycznego postępowania? :-)
Pozdrawiam :piwko:
"Dwóch dobrych ludzi nigdy nie będzie wrogami,
dwóch głupich nigdy nie będzie przyjaciółmi"
(przysłowie kirgiskie)