Wilki

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Rys-ownik
Posty: 203
Rejestracja: wt 26 lut, 2013

Post autor: Rys-ownik »

Co do historii z wilkami, to we mgle niepamięci rozpoznaję jakby obraz Babki w niepokoju wyczekującej powrotu Dziadka.

Pamiętam, że było już dobrze po północy, gdy otworzył drzwi .Bardzo blady usiadł na kuchennym łóżku, wyciągając przed siebie nogi w oficerkach.
Widzę ciągle barani kożuch pokryty zielonym suknem, który miał na sobie i te oficerki, z których przez cholewy wylewa się woda. A jest właśnie środek zimy i trzyma mróz.

- Bój się Boga Pieciu. Bój się Boga !– mówi Babka i zapierając się o ramę łóżka ściąga mu buty, z których chlusta woda.
- Skąd to?- pyta dosyć retorycznie , a Dziadek macha ręką i milczy. I Babka o nic więcej już nie pytając spieszy grzać wodę, a Dziadek tak siedząc zasypia.

Wilki już wtedy były egzotyką i nie budziły grozy, raczej zaciekawienie. A nie tak dawno jeszcze słowo wilk było przekleństwem równym prawie słowu – cholera. Co do niej, to Babka wspominając swą młodość, mówiła także o wyludnionych wsiach , przez które wtedy przejeżdżała ze swoja Matką ,a moją Prababką, Marią. O koszmarnie wychudzonych psach na uwięzi i ich oszalałym wyciu. O ludzkich cieniach ratujących się przed morem samogonem i czosnkiem, topniejących za każdym przejazdem. Aż wsie w końcu stały się tak głuche ,że bryczka tocząca się wśród chałup piaszczystym gościńcem wywoływała echo.

- Nic bardziej już upiornego nie słyszałam w życiu – wzdychała Babka – jak tamto echo.

Po tej tragedii, nie jedynej zresztą, pozostały tajemnicze teraz skupiska drzew, z dala od siedzib ludzkich w polach i łąkach. Okryła je jakby zmowa milczenia boleśniejsza niż krzyk. Nikt nigdy nie wspominał o tych cmentarzach. I raz tylko w takim miejscu, pod resztką zbutwiałego krzyża spotkałem ogarek świecy. Odrobinę pamięci.
Jeśli więc nie pamiętano ludzi, czyż można się dziwić nie pamiętania zwierząt? Zdarzyła się jednak taka zima, podczas której zamarzł Bug i prastary lęk zimowy przeszedł w watahach na jego lewy brzeg. Jeden z czambułów dotarł aż do nas, do przeworskiego powiatu. Odprysk właściwie. Zaledwie trzy sztuki. I na nie właśnie natknął się Dziadek.

Odwiedzał ostatnio parę razy w tygodniu moich Rodziców mieszkających w sąsiedniej wsi .Ojciec objął tam posadę kierownika szkoły , Matka przechodziła właśnie okres rekonwalescencji po przebytych operacjach. Były one zresztą bezpośrednią przyczyną mojego pobytu u Dziadków.
Tak więc prawie codziennie wędrował Dziadziu przez wielokilometrowe bezdrzewne łąki rozdzielające wsie, z obiadem przyszykowanym przez Babkę Katarzynę . W chmurze skowronków, czajek, albo gawronów, w zależności od pory roku. A, że nie martwił się zbytnio pogodą, nie zdarzało mu się nigdy o swojej wędrówce zapomnieć.

- Ale dziś nie idź Pieciu – prosiła Babcia – przecież nie pomrą tam z głodu. Zamieć ledwie ustała. Nikt tamtędy nawet nie jeździ . Ludzie o wilkach mówią .Nie idź.

- Eee tam – mruknął Dziadek i już go nie było.

O wilkach słyszał, ale pogłosek nie brał poważnie. W powrotną drogę pozwolił się jednak Matce zaopatrzyć w parę smolnych trzasek i w zapałki. Wsadził teczkę z tym wszystkim pod pachę i poszedł. Rodzice chcieli go zatrzymać na noc, ale z uporem odmawiał fukając na nich i śmiejąc się z ich obaw.

Już w połowie drogi dopadła go śnieżna wichura i zmrok. Zrobiło się w końcu tak ciemno, że z wysiłkiem można było rozeznać cośkolwiek na trzy metry przed sobą. Śnieżyca cięła w usta i dławiła oddech . Z prawej na szczęście miał rów melioracyjny, z którego brzegu wiatr na tyle zwiał śnieg, że nogi nie zapadały się powyżej kostek. Szedł więc tym brzegiem z nosem wciśniętym w postawiony kołnierz, nie myśląc o niczym poza tym, że trzeba iść. Iść do domu.

- Naraz od strony niewidocznego lasu zobaczyłem jakby światła – opowiadał potem – Coraz bliższe. Biegnące w moją stronę.
Przedstawiały mi się najpierw jako pędzące gwiazdy. Ale skądże tu gwiazdy i tak nisko nad ziemią – myślałem - Potem jako złuda. Niepokojąco bliska. Aż wreszcie pojąłem. To oczy! Tak, oczy .Wlepione we mnie ślepia. Czyje, nie wiedziałem. I do dziś nie wiem także, jak w tej ćmie mogłem je zobaczyć .A jednak. Może wiatr na chwilę przycichł .Może przetarły się chmury i zrobiło się na moment jaśniej .Pewnie tak, ale tego nie pamiętam. Grunt ,że je zobaczyłem.
Przeląkłem się. Zatrzymałem i pod połą kożucha próbowałem rozniecić ogieniek zapałki, ale wiatr go gasił .Odwróciłem się tyłem do zawiei i wreszcie się udało. Ze zwiniętych gazet zrobiłem pochodnię i podbiegłem z nią do tych świateł. To pewnie jakieś psy, myślałem . Psy na pewno , bo cóżby innego, kiedy wsie wokół. Ale .że w taką pogodę odeszły aż tak daleko od domów...?

Oddzielał mnie od nich rów. Zamarznięty, zawiany śniegiem rów. Właściwie żadna przeszkoda .Gdy cienie zobaczyły ogień przystanęły .Zawahały się i pobiegły truchtem wzdłuż rowu, aż wchłonął je mrok Miałem je teraz za sobą. No i po kłopocie, pewnie pobiegły do Jagiełły, z której szedłem, uspokajałem się.
Niepokój jednak pozostał i to pewnie on niedługo potem kazał mi się odwrócić.
Mój Ty Boże, były o dwa kroki za mną. Musiały przebiec rów , gdy tylko przestało je wstrzymywać światło. Strach spętał mi nogi .
Łamiąc zapałki znowu usiłowałem je zaświecić. Błysnęło .Przystanęły.
Jak poprzednio szczęśliwie zajęły mi się mocno skręcone gazety.
Chwyciłem te płonące papiery w obie ręce i ruszyłem na nie. Cofnęły się. Im szybciej szedłem, tym szybciej się cofały.
Poznałem, że to wilki, w chwili gdy je dokładnie oświetliłem. Jeden z nich cofając się, nie zginając sztywnego kręgosłupa przelazł przez drugiego.

Przerażenie zjeżyło mi włosy .Więc jednak to prawda, że wilki są tutaj...

Było ich trzy. Dwa dorosłe i młody. Niewiele ,ale wystarczająco dla mnie. Wyobraźnia podsunęła mi w jednej chwili wszystkie chyba możliwe scenariusze przyszłości, a żaden z nich niestety nie kończył się dla mnie dobrze. Czegóż zresztą można było oczekiwać po takiej obsadzie dramatu i w takiej scenerii?
Przepędziłem je tym ogniem z pięć, może dziesięć metrów, potem parząc palce przypaliłem kolejny zwitek.
Od niego smolak. Ucieszyłem się tym bardzo, bo smolna sosnowa szczapka może się palić dużo dłużej niż gazeta , tym bardziej, że wiatr trochę przycichł i mogłem ją unieść nad głowę.
W tej nikłej łunie światła wycofywałem się rakiem, bojąc się odwrócenia plecami .W końcu jednak to zrobiłem i biegiem , na ile pozwalał śnieg, ruszyłem przed siebie. Ciągle się odwracając, ale nigdzie teraz nie widziałem ani ich oczu, ani zarysów. W jednym z takich gwałtownych zwrotów wywróciłem się gasząc polanko . Ogarnęła mnie dosłownie czarna rozpacz.
Zerwałem się. Szczęściem nie zamoczyłem zapałek.
Ponownie były blisko. Czułem to. Nie spieszyły się, miały czas , a ja go ani na lekarstwo.
Bardziej modlitwami, niż zapałkami rozpaliłem wreszcie resztkę gazety, a od niej drugą smolną rozłupkę. I błysnęły ślepia . Tuż przy mnie. Niewiele się spóźniły...
Jak poprzednio pogoniłem je , tym razem umknęły w bok poprzez rów.
Teraz już nie oglądałem się, tylko biegłem i w biegu odpalałem kolejny kawałek drewna. Wiatr znowu się wzmógł i ogień ledwie się tlił, ale wystarczyło trochę zwolnić, by stawał się mocniejszy, tym bardziej, że chwilami śnieg prawie nie padał.
- Byle do giergonu - mówiłem sobie. Do takiego miejsca, tuż za wsią, na którym grzebano padłe zwierzęta. Tam były pierwsze drzewa. Wiedziałem, że to już nie daleko , tyle tylko, że tchu mi coraz bardziej brakowało i omdlewały nogi.
Patyk dogasał także, a ja nie miałem już kolejnego. Ale dobiegałem prawie do wału i majaczył mi niewiele dalej ciemniejszy pas Ujeznej.
Od niej oderwało się właśnie szczekanie i biegło szybko w moją stronę.
Psy !
Nigdy tak bardzo nie cieszyłem się psami , jak w tej właśnie chwili.
Od ostatniej iskry drewna zajęło mi się pudełko po zapałkach i gdy zatrzymałem się, zobaczyłem przez chwilę przestrzeń za sobą. Zupełnie pustą. Z nieopisaną ulgą odwróciłem się, zrobiłem krok i wpadłem po pas w zawiany rów, którego nie dostrzegłem.
Lód był tu widać słaby , bo pękł pod moim ciężarem, tak, że powyżej kolan zanurzyłem się w wodę. Nijak nie mogłem się z tego wygrzebać.
Słyszałem jak psy pobiegły w łąki mijając mnie z boku i wiedziałem, że przynajmniej od wilków nic mi już nie grozi. Byłem jednak bardzo słaby, straszliwie zmęczony. Musiałem gwałtownie walczyć z potrzebą odpoczynku, zdrzemnięcia się nawet.
Postanowiłem iść rowem do miejsca, w którym wiedziałem, że się rozszerza, bo pastusi poją tam bydło.
Tak idąc w mozole i w aktach strzelistych trafiłem na nowy mostek i mimo zgrabiałych rąk jakoś się na niego wgramoliłem.
Potem pewnie szedłem ,lecz niewiele z tego pamiętam, aż do momentu, gdy zimno mrozu przywróciło mi rześkość.
Wiem tylko, że straszliwie długie były ostatnie metry przed domem ...
Ale widziałem już gwiazdę okna i w końcu trafiłem na klamkę.

- Mój ty biedaku – wzdychała nieodmiennie Babka przy zakończeniu tej opowieści.

A wiesz, to mi zupełnie przypomina powrót mojego Ojca z Syberii- dodała kiedyś. Tak, zupełnie...Szczególnie to, co powiedziałeś o klamce i oknie...Także wtedy była zima...Tuż przed Wigilią...

- To opowiedz Babciu – poprosiłem- Opowiedz!
- Nie. Nie dzisiaj dziecko... – jakby się nagle obudziła - Na dzisiaj wystarczy. Pora spać.
Ale najpierw chodźmy podziękować.

I posypały się zaraz ziarna różańca w domowym cieple bardzo chłodnej nocy.
Maria
Posty: 7795
Rejestracja: ndz 05 wrz, 2010

Post autor: Maria »

Przeczytałam. Wilki z dreszczem, owszem wciągnęło, ale to przejście z dziadka na peela
Szedł więc tym brzegiem z nosem wciśniętym w postawiony kołnierz, nie myśląc o niczym poza tym, że trzeba iść. Iść do domu.

- Naraz od strony niewidocznego lasu zobaczyłem jakby światła – opowiadał potem – Coraz bliższe. Biegnące w moją stronę.
zaskoczyło i jakby jednak czegoś brakowało.
Ostatnie wersy wyraźnie mówią językiem wnusia.
Mam takie misz-masz. :-)