Kolacje są najważniejsze

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
S.Szeliga

Post autor: S.Szeliga »

Do wieczornej uczty psychicznie przygotowuję się od samego poranka. Lubię wstać tak, by dzień był zwykłą, ośmiogodzinną dniówką, za którą sam sobie płacę korzeniem wokół biodra, garbem od miękkiej poduszki oraz wiecznie nieumytą filiżanką po kilku kawach. W głowie tyle sprawunków, że pisać się nie chce, choć prócz oczekiwań, planów i zużytych już tematów, nie ma co przejmować się innymi. Zatem ta kolacja wieczorna wydaje się zbawiennym punktem, po którym zwrot nastąpi i wina do posiłku sobie odmówię.

Rodzajów trunku jest tyle, że zawsze wybieram to tańsze, acz nie najtańsze. Przebieram, później dobieram i ‚beczułek’ odmawiam. Cały proces kończy się na całkiem znośnej dla oka etykiecie, braku w kieszeni kilku złotych, zazdrosnej kasjerce, szybkim i pobudliwym otwarciem, do kieliszka przelaniem i zasmakowaniem. A gdy już skończę tyle lampek, że na następną już nie starczy, wpadam na genialny pomysł, co ugotować, a przeważnie jest to coś na winie.

Kupuję więc drugą butelkę. By nie ‘przeprawić’ biorę tą mniejszą. Ale nie najmniejszą, by niedoprawione nie było. I by z wściekłości następnej nie kupić. Coś tam się gotuje, podczas gdy ja upijam kapkę z buteleczki. I jak nie sprawdzam czy pieprz jest pieprzem odpowiednim, sól nie za słona, a bazylia ze strefy tropikalnej faktycznie, tak winko zbadam zawsze. I przeważnie jest tak dobre, że do dania przecież wlać się nie opłaca.

Zatem trzecia wizyta, trzecia butelka. Stwierdzam, że już nietaktownie byłoby wypić całą, więc całą wlewam do dania. Zapachy jak w gorzelni dla zamożnych, więc upijam się tymi chwilami, że choć zapach taki majętny.

Podaję sobie do stołu. Najpierw umyty kieliszek, później talerz i sztućce także, by do standardów się dostosować. Jedzonko poczeka, stąd ubieram jednego buta (wiązać już nie muszę, bo blisko), gdy się uda – drugiego. Wychodzę i po butelkę idę. Nie wiedząc dlaczego, Pani za ladą się do mnie uśmiecha. Dłużny nie pozostaję i czynię to samo. Pewnie jest dumna z mej różnorodności. Bo to czwarta butelka, a czwarta inna. Ale by tych samych błędów nie popełniać, kupiłem dwa – jedno białe, drugie czerwone – by kolorowo było. Nawet mówię do Pani kasjerki „będzie tak kolorowo!” Ale już się nie uśmiechnęła. Skasowała i grosza nie wydała.

Trochę zgłodniałem, więc zjadłem szybko. Szybciej jednak piłem, by zjeść jeszcze więcej. Po trzeciej lampce myślałem już o piątej. I wiem, że gdyby w takich kategoriach układać jakieś równania matematyczne, to majowa zdawalność byłaby nieco bardziej większa.
Zostało ostatnie. A w zasadzie dwa – pół czerwonego, pół białego. Jakoś niepozornie się wymieszało. Obalić należy, dzwonię więc po smakoszy win, by przyszli. Oczywiście przyszli, ale z piwem. Poczęstowałem się, ale kolejnego już nie było. Zauważyłem, że po ostatnim przyjściu butów już nie zdjąłem, tym lepiej dla mnie – zacząłem wnioskować. Bez ładu i szwanku do Pani kasjerki. Tym razem spojrzała z lekkim niepokojem. Odpowiedziałem tym samym, choć nie wiem jak wygląda mina zaniepokojonego człowieka – może wcale jej czynić nie musiałem?

Wróciłem, choć szedłem dłużej, bo pobłądziłem. Dotarłem pod swoje drzwi, do których goście mnie wpuszczali. Chciałem dać do spróbowania mojego dania na winie, ale woleli swoje piwo. Rozmawialiśmy o tym, że od siedzenia hemoroidów dostać można. Wstałem więc i chodziłem wokół, a myśli me ‚wędrowały’ między opętaniem a zapobieganiem.

Tyle wkładu w kolacje, by gonić tu i tam, stać, o hemoroidach nie pamiętać i działać tak, by jeszcze bardziej o nich zapomnieć. Bo dopiero wtedy usiadłem. Z pewnością był to błąd, bo po upłynięciu chwil kilku trzeźwej atmosfery zachciałem, więc swą miękką poduszką zaznać się musiałem. Odpływałem tak, że materac na czerwonej tafli dryfował i miałem szczęście, że obudziłem się na brzegu.

Wszyscy przecież pili piwo, a wina nie chcieli. I dania też nie chcieli. Widocznie nie chcieli też mojego łóżka, bo o poranku w pokoju byłem sam. Gdy popatrzyłem na wprost, na stolik, na którym stały dwie butelki wina o połowicznej zawartości, to jedyny wniosek na który było mnie stać, brzmiał: po co kupować na raz aż dwie butelki? Gdy wytrwałem ośmiogodzinną dniówkę, wniosek swój zmieniłem – po co ściągać te jebane buty?