Opowiadanie Dziadunia o obronie Uppsali

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
misza
Posty: 1876
Rejestracja: ndz 08 maja, 2011
Lokalizacja: Poznańskie
Kontakt:

Post autor: misza »

Kulawy dostał rentę i się upił. Przedtem jednak zdążył upić Pana Janka i dofinansować Dziadunia,
który się nie upił, lecz nabył kilka win „Lanckorona” i rozsądnie korzystał z tego dobrodziejstwa.
Teraz siedział samotnie na ławeczce, wsłuchiwał się w odgłosy przyrody, w postaci chrapania Kulawego w krzakach bzu i popijał niespiesznie ciepławy trunek. W pobliżu śmietnika znalazł wymiętą i zabrudzoną książkę pod tytułem „Potop”, więc z braku towarzystwa do konwersacji, pogrążył się w lekturze.
Niebawem pojawiły się dzieciątka i natychmiast zasypały starca gradem pytań.
- Co to za książka?
- Ciekawa?
- Jest z morałem?
- Kryminał?

Dziadunio uśmiechnął się lekko na widok malców i potarł poorane zmarszczkami czoło.
- Ani zanadto ciekawa, ani kryminał. Za to z morałem, chociaż nieprawdziwa, bo przeinacza
dzieje. Nic bowiem gorszego niż zakłamana historia.
Dziadunio pogroził zakrzywionym palcem niewidzialnym kłamczuchom.
- Piszą o dawnych czasach i myślą, że to było już tak dawno, że nikt nie wie jak było naprawdę.
Mylą się.
Dzieciątka, aż otwarły buzie z zaciekawienia.
- Opowiedz nam! Opowiedz, kochany dziaduniu! Prosimy cię bardzo!
Dziadunio, rozpromieniony, odłożył książkę na bok i zaczął snuć opowieść.

Pamiętnego lata 1655 roku nastały czasy wielkiej grozy i lamentu dla prześwietnego Królestwa Szwecji. Oto polscy paulini podstępnie najechali na spokojny kraj pracowitych ewangelików, siejąc anatemy i bezlitośnie katechizując dostatnie miasta oraz schludne wioski. Szlachetny król, Karol X Gustaw, pełen bólu targającego jego duszę pacyfisty, musiał uciekać do sąsiedniej Laponii, gdzie znajomy renifer udzielił mu wspaniałomyślnej gościny, odstępując nawet swoje własne miejsce przy żłobie.
Tymczasem, habity zakonników zabieliły wśród skandynawskich lasów i licznych jezior, zalewając ojczyznę Wikingów na kształt biblijnego potopu. Pod wyblakłym błękitem nieba Gotlandii, Svealandu, Osterlandu a nawet Norrlandu pojawiły się rozmodlone zastępy, które znaczyły swój szlak stawianymi klasztorami, salami katechetycznymi, katedrami, pałacami biskupów oraz gęstą wysypką przydrożnych kapliczek.
Najeźdźcy niemal bez walki zajęli Malmo, Ystad oraz stołeczny Sztokholm, docierając
w pobliże starodawnej Uppsali, w której ciągle kołatało serce szwedzkiej historii i tlił się ogień gasnącego, zdawałoby się, oporu.
Nastał mroźny grudzień, kiedy pod murami uppsalskiej fortecy pojawiły się pierwsze sygnały, iż żądny dalszej rekatolicyzacji nieprzyjaciel, jest blisko.
Strach zagościł w sercach, a nawet wątrobach i nerkach garstki obrońców.
Dzielny jenerał Miller dowodzący nielicznymi oddziałami fortecznej załogi oraz zbieraniną złożoną z pospolitego ruszenia feministek, wolnomyślicieli oraz liberałów, z troską spoglądał w dal za mury, skąd wieczorami dochodziły przeraźliwe krzyki bierzmowanych chłopców
i jęki okolicznych niewiast, którym siłą odbierano ostatnie środki antykoncepcyjne.
Jenerał był jednak, przepojony niezłomną wiarą w niezwyciężoność świętych sztandarów Ikei i Volvo, tedy ufnym wzrokiem ogarniał pobladłe twarze ludzi, którzy mu zawierzyli, oddając się pod jego komendę.



Ledwie pojawiły się pierwsze oddziały paulińskie, ledwie postawiły obóz modlitewny, a już mnisi ruszyli do pierwszego szturmu, łudząc się, iż i tym razem zdobycz będzie łatwa
a obfita.
Pierwszy atak został jednak twardo odparty i napastnicy zaskoczeni odstąpili w popłochu.
Jeno pod murami walały się połamane kropidła, kadzielnice i poszarpane psałterze na drodze niesławnego odwrotu.
Nowy duch wstąpił w nadwątlone klęskami serca obleganych. Wnet wystąpił na głównym placu przemówił sam generał Miller, zarządzając uroczystą dyskotekę z laserową iluminacją.
Wieczorem podniosłe tony „Mamma mia” Abby, rozlegały się szeroko po zasypanych gęstym śniegiem polach, docierając podwojonych echem do polskiego obozu.
Zadziwili się najeźdźcy i niejeden siedząc przy ognisku z sucharkiem w ręku przepowiadał długie i srogie oblężenie.
Nie spodziewał się takiego oporu, zaprawiony w katechizacyjnych bojach, przeor Augustyn Kordecki, a mąż był to srogi i doświadczony, który wielu do cna ochrzcił i niejednemu połamał opłatek na drobne części.
Wszak nie takie twierdze herezji i niedowiarstwa padały pod ciosami potężnych argumentów i przemożnej siły łagodnej perswazji białych zastępów.
Lecz tutaj pomylił się srodze.
Nie dopuszczał jednak wcale myśli o porażce, gdyż nie pozwalała mu na to zakonna reguła i buta oraz przekonanie o bezwzględnej przewadze sił, którymi rozporządzał.
Rozkazał tedy, budować oblężnicze sygnaturki, potężne okopy Świętej Trójcy, bombardy ekumeniczne i pancerne konfesjonały.
Nakazał też ściągać podwody z bekami potrójnej wody święconej i wydania zbiorowe dzieł doktorów Kościoła w żelaznych oprawach.
- Nie oprą się naszej potencji. Muszą w końcu ulec. – Powtarzał uparcie swoim podkomendnym po każdym, kolejnym, nieudanym szturmie.
- Nie ma takiej twierdzy, która oparłaby się naszej potędze. Moc jest z nami!
Potem wracał do swojego namiotu, pełen coraz czarniejszych myśli i pisał listy do Generała Zakonu z ponaglającymi prośbami o rychlejsze dostarczenie Tuby Toruńskiej, w której pokładał ostatnią nadzieję na złamanie oporu niepokornego grodu.
Straszna była to broń, więc kiedy pewnego, pogodnego dnia pokazały się wozy wiozące rozłożoną na części maszynerię, nie potrafił powstrzymać okrzyku radości i triumfu.
- Koniec z wami – pomyślał mściwie, spoglądając nienawistnie w kierunku majaczących się
za blankami murów, wież i wieżowców Uppsali.
Ponaglał gorączkowo majstrów ustawiających wielką Tubę na wprost głównej bramy miasta,
doglądając od świtu do zmierzchu postępów w pracy tak, iż już po dwóch dniach, specjalnie wyszkolony chór zajął stanowiska i jął bombardować umęczony gród słodyczą gregoriańskich chorałów.
Dla obrońców przyszły najcięższe dni.
Nie pomagały zatyczki do uszu, ani nawet zapalenie ucha środkowego.
Niejeden, słabszej konstrukcji duchowej obrońca, uległ i wymykał się chyłkiem ciemną nocą
do obozu zakonnego, gdzie zalany łzami, gorliwie się nawracał, szczerze żałując za grzechy.
Zdawało się – przyszedł kres heroicznego boju, kiedy przed oblicze jenerała przytoczył się
mocno poturbowany chorałami, młodzieniec.
Był to zbiegły z Rzeczypospolitej raper, nazwiskiem Kuklinowski, lubiący szwedzką Koronę,
kochający szwedzkie korony oraz miejscową politykę socjalną.
On to, wyjawiwszy swój plan zniszczenia Tuby, uzyskał zgodę dowódcy i w przebraniu tercjarza, w noc bezksiężycową wkradł się za okopy oblegających, z trudem dźwigając podłużny, twardo napakowany, skórzany wór. Zawierał on dzieła wolnomyślicielskie
i wichrzycielskie, niedowiarskie i racjonalistycznie bezbożne, którymi zapełnione były półki szkolnych bibliotek Uppsali.


Śmiałek, zmyliwszy gnuśne straże, stanął przed czerniejącą czeluścią Tuby i ostrożnie wsunął weń ładunek.
Kiedy tylko to uczynił, biegiem rzucił się do murów, nie bacząc na krzyki obudzonych wartowników i rzucane na oślep klątwy.
Ledwie żywy dopadł bramy, przez którą zaraz go wpuszczono, kiedy nagle noc pojaśniała, a całą okolicą wstrząsnęła potężna eksplozja.
Tuba została zniszczona, a kolejne, pomniejsze wybuchy dopełniły dzieła.
Obudzony Kordecki, w narzuconym na ramiona habicie, próbował kierować chaosem, jaki się rozpętał w jego obozie.
Na próżno.
Zgliszcza i nędzne resztki pozostały z nadziei na ostateczne zwycięstwo.
Kiedy nastał ranek ogrom zniszczeń pokazał się w całej okazałości.
Przeor Kordecki stanął na szańcu w otoczeniu swojego sztabu i spojrzał tylko gniewnym
a rozżalonym okiem na porozrzucane szczątki blach, porozrywane druty, połamane rusztowania i uczynił ręką zamaszysty znak, co wszyscy wzięli za z dawna oczekiwany sygnał do odwrotu.
Widząc zaś zupełny brak entuzjazmu we własnych szeregach i czując nadciągające od Północy mrozy, przeor kazał dzwonić i trąbić do odwrotu, nigdy nie pogodziwszy się z przegraną.

Tak zakończyła się sławetna batalia, po której do dziś pozostały echa w ludowych przyśpiewkach nuconych przez namolnych starców w emeryckich tawernach nad kuflem pszennego piwa.

„Uppsa! Uppsa! Uppsalala!
Wielka Tuba się rozwala!
Dumna teraz Szwecja cała
jest z Millera Generała!
Uppsa! Uppsa! Uppsalala!”


Dziadunio skończył opowieść i dopił resztę wina „Lanckorona”, nie oszczędzając fusów na dnie.
Ryże dzieciątko ochoczo podało mu nową, pełną butelkę ożywczego nektaru.
- Dziękujemy ci za tak piękną i pouczającą opowieść z dawnych czasów, dziaduniu – ozwał się nierówny chór dziecięcych głosików.
- Jesteś naszym nauczycielem i prawdziwym przewodnikiem po zawiłych ścieżkach dziejów.

Dziadunio pokraśniał z zadowolenia i pogłaskał po wygolonej głowie najbliżej stojącego malca, który właśnie zapalał papierosa.
- Tak – przymknął znużone oczy – historia vitae magistra est.
"Dwóch dobrych ludzi nigdy nie będzie wrogami,
dwóch głupich nigdy nie będzie przyjaciółmi"
(przysłowie kirgiskie)
Florian Konrad
Posty: 903
Rejestracja: pt 26 lut, 2016

Post autor: Florian Konrad »

Fajnie napisane :)
Awatar użytkownika
misza
Posty: 1876
Rejestracja: ndz 08 maja, 2011
Lokalizacja: Poznańskie
Kontakt:

Post autor: misza »

A już się bałem, że ktoś mi pogrozi stosem :-D
"Dwóch dobrych ludzi nigdy nie będzie wrogami,
dwóch głupich nigdy nie będzie przyjaciółmi"
(przysłowie kirgiskie)