Zmysły zewnętrzne (fragment)

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Florian Konrad
Posty: 903
Rejestracja: pt 26 lut, 2016

Post autor: Florian Konrad »

"akt kopulacji i członki weń zaangażowane są tak brzydkie, że ludzka rasa by wymarła, gdyby nie twarze i ozdoby aktorów oraz popędy go podtrzymujące."- Leonardo da Vinci.


I. Pendrive stróż
Oto jestem ja - dziecko, konsjerż, pan twojej kulawej pamięci. Zawiaduję ruchem, byś nie zgubił się w odmętach nieprawd, bzdur i przeinaczeń, jakie sobie codziennie serwujesz. To dzięki mnie umiesz mówić, znasz rozkład domu, potrafisz się podpisać i wiesz, że dwa plus siedem nie wynosi osiemset jedenaście.
Wyrastam z twoich manii, obsesji, sprowadzam srebrzyste pociągi na właściwe tory. Sprawiłem, że nie zostałeś wykolejeńcem, piastujesz jedynie mało zaszczytną funkcję łamagi, odludka.
Więżę w sobie zdjęcia obu twych kochanek, ponad tysiąc fotek ruder, okolicznej przyrody, selfików.
No i rzecz jasna- wiersze i prozę, wszystko, co do tej pory napisałeś.
Całe hektary pikseli, sadzawki liter, równie nieistotnych, co godnych pożałowania, tak samo świętych, jak i wołających o pomstę do piekła utworów.
Steruję tobą, głupku, z szuflady.
Tak, tak – nie na odwrót, to ty jesteś niewolnikiem, ślepym sługuskiem poddanym mojej woli. Wodzę cię na pokuszenie. Śledzisz ze mną i na moje życzenie, opuszczone domy (w okolicznych wsiach są ich całe gniazda, mnożą się, wymarłe budynki, można by rzec – jak króliki; choć to nieco nekrorództwo). I trach!- fleszem, zamykasz je w zdjęciach. Mogą teraz uciekać do woli w upragnioną nicość, walić się na wszystkie strony. Masz, pardon- mamy je w sobie. Na wieczność i po nic. By utrwalić rozpad, oprawić stęchliznę w ramki.
Karm i wielb, a w podzięce będę ci prostować życiorys, gumką – myszką ścierać atramentowe kleksy. Niczym rozkapryszony brzdąc domagam się uwagi – zabawiaj pupilka, wklejaj mu nowe zdjątka.
Oto jestem – twoje odbicie w szklanych drzwiczkach meblościanki, testament nagryzmolony parafiną pośród kompletnych ciemności, nocy tak wielkiej i wszechogarniającej, czerni, co odbiera wszelką logikę, miażdży i odurza do tego stopnia, że nie sposób wiedzieć nazajutrz, co się zapisało, komu daruje się w spadku półkę rękopisów, a kto stanie się szczęśliwym posiadaczem zegarka made in Hongkong.
Kochaj, Florku, bo gdy zniknę – zgubisz się próbując załatwić coś w urzędzie, albo przedstawiając się, zaplączesz we własne, skołtunione personalia i wyrżniesz pustą głową w kant stolika, trotuar.
Moja niebieska dioda to latarnia. Ten tekst jest sztormem. Nadchodzącej nocy Titanic, po ponad stu latach, wypłynie na powierzchnię.
Jedyny raz w życiu będziesz trzymać ster. Pożeglujesz przez wszystkie krajobrazy z fotek. Na stracenie i odkupienie w jednym. I nie będzie żadnego ,,potem” – bo kogóż obchodzi, czy łajba wywali się na bok jak przerdzewiała na wskroś Costa Concordia, czy dopłynie do szczęśliwego portu? Liczy się walka, trwanie na powierzchni, nie dawanie się bałwanom. Reszta to jedynie pomniki, których twarze porastają ukwiały, to sprawy zatopione na wieki wieków w kałużach, to ,,amen” dobiegające z głębin. Płyń, nikt nie wołał.
Ja wrosnę w pozostałe gracięta z szuflady, zespolę się z armią długopisów, baterii ,,paluszków”.
Pamięć to kolorofon, lampa światłowodowa. Myśli są zajączkami na suficie sali balowej. Bez moich rad nie umiałbyś tańczyć.
A po co komu podpierający ściany safanduła we fraku z przetartymi łokciami, zbieracz niewywołanych zdjęć, kolekcjoner ułamków niewłaściwych?
W łeb – i do piachu, jak mawiają weterynarze.

II. Anatidaefobia

Zmyślony strach: jesteś obserwowany przez ptaszysko.
Ale to nie pelikan, ani kaczka. Tym bardziej nie orzeł. Z godła gapi się rozjechany ptak, biały niczym flaga oznaczająca poddanie się. Załamuje skrzydła patrząc na drugą Rzeczpospolitą Mosińską, państewko istniejące ledwie pięć dni. Kruk o piórach utytłanych węglem, czerń wyzierająca z głębszej czerni. Blask, z którego powstaje arktyczna biel.
Jesteśmy uwięzieni w folii bąbelkowej, która wysysa powietrze ze świata. Powstają guzy. Niedługo nie będzie czym oddychać.
Pstryk! Rozgnieć mnie, mój kokon, a uwolnisz choćby haust tlenu.
Ech, kończy się mój mały, coraz bardziej przezroczysty światek. Właśnie zapadł na Morbus Bleuleri.
Parę lat temu istniała w jego sercu wysepka Anita, ale bardzo szybko została ominięta. (Tak, to możliwe - mijasz jakąś rzecz i ona zanika.) Można by rzec: wyleczyłem moją podskórną planetę z tego choróbska I byłem sam, sam, sam; aż coś wyrwało mnie w kosmos, przyciągnęło do siebie. To kraina Ewa, bajkowa i półiluzoryczna, planeta bajek. Czuję już nie motylki, ale pterodaktyle w brzuchu.
Tik - tak- cyka gigantyczny zegar ze strusiem zamiast kukułki.
Kończy się czas trwania wirtualnej bzdury, którą wyjątkowo nierozważnie nazwano mianem świata, umierają idee. Zostajesz ty, Ewuniu. Kompletna perwersja: pięćdziesiąt naszych twarzy odbija się w chmurach. Żadna w szarości.
Ostatnio zmieniony ndz 30 kwie, 2017 przez Florian Konrad, łącznie zmieniany 1 raz.