Krótka historia techniki życia

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Owsianko
Posty: 393
Rejestracja: pt 20 lut, 2009
Lokalizacja: BYDGOSZCZ
Kontakt:

Post autor: Owsianko »

Pamiętam, że kiedy pierwszy raz ujrzałem na drodze do naszego zamku rozpędzony dyliżans z kotłem na miejscu woźnicy, krowa, którą żem akurat pędził do obory, rykła tak przeraźliwie, jakby się co stało.

A to tylko mój pan wracał z nowym nabytkiem z Londynu. Osobliwy ten wehikuł nie tylko bydlę zagonił pod dach, ale i mnie zmusił do wspinaczki na drzewo, bez co przez długi czas nie dawałem się namówić na zejście. Dopiero nocą zlazłem z gruszki i powolutku podpełzłem do dziwa.

Przytoczyłem wspomnienie mojego prakuzyna z Anglii, dalekiego krewnego z czasów tak odległych, że nawet ja nie pamiętam, czy istniały naprawdę. Ale były, czy nie były, jedno jest pewne: pierwsze samochody budziły sensację. Bo jakże? Skrzynka bez konia, za to z imbrykiem gwiżdżącym jak stado opętanych? Poza tym nieludzki hałas i zabójcza prędkość do czterech mil na godzinę! Podobno mógł pędzić szybciej, ale wyszła ustawa, że z uwagi na popłoch wśród niezmotoryzowanych, a idących na piechtę gościńcem, przed czajnikiem poleci lokaj z chorągwią i będzie ostrzegał przed niebezpieczeństwem.

Takie były genezy Pendolino i kto wie, czy nie byłoby lepiej, gdybyśmy się zatrzymali na wasągowym etapie.

I z przerażeniem odkryłem: nauczono mnie zachwytu nad ulepszaniem swojego elektronicznego istnienia, znerwicowanych oczekiwań na towarzyszące mu, techniczne nowinki, pędu do matołkowatej postępowości!

Tum się rozmarzył: ech, gdyby nie było komórek, telewizji, atomówek, cybernetycznej pajęczyny i innych kamer w rzyci! Do Australii jechało by się z pół roku, a z powrotem, to ze dwa. O Marksie, Leninie i pomniejszych Putinach nie byłoby wzmianek. Nie trapiłaby mnie informacyjne chaosy i natłoki zbędnych wrażeń, powierzchowne rozumienie świata, podejmowanie i porzucanie chwilowych zadań, szybka nuda i dekoncentracja, ta programowa niemożność skupienia uwagi przez dłuższy czas, nie doskwierałby mi przymus pogoni za coraz to nowszymi wrażeniami, nie chciałbym być wielozadaniowym, wielofunkcyjnym połykaczem doznań, a wolałbym być wczorajszym człowiekiem!

Lecz co rychlej wycofałem się z niewczesnych marzeń, bo uświadomiłem sobie, że w takim razie i mnie by nie było!
„Absurd: przekonanie sprzeczne z twoimi poglądami.”
A. Bierce
Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1792
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

Czasy bez komórek nie są znowu aż takie odległe, nawet ja je pamiętam :)
Problem nie polega na tym, że technologiczne nowinki zaistniały, ale na tym, że niewłaściwie je wykorzystujemy. Jesteśmy niepohamowani, zachłanni - to, co stworzyliśmy, by ułatwiało nam życie, stało się celem samym w sobie. Miało nam służyć, a tymczasem posługuje się nami. Dlatego badania chociażby nad sztuczną inteligencją wydają mi się tak niebezpieczne...
Mimo wszystko wierzę, że w jakimś stopniu możemy być człowiekiem wczorajszym - dokonywać wyborów, ile z tego, co oferuje nauka i technologia, jest przydatne i ułatwi nam codzienność, a ile stanowi rzeczy zbędne.
Ot, choćby ciągłe bombardowanie nas informacjami. Czy naprawdę musimy bezustannie klikać, przeglądając kolejne nieistotne strony? Naprawdę smartfon musi nam towarzyszyć w każdej minucie naszego życia, a telewizor grać non stop?
Trochę jestem człowiekiem wczorajszym, analogowym. Teraźniejszość nie jest mi obca, ale wybieram tyle, ile muszę, niezbędne minimum. Świadomie. Nie znaczy to, że ignoruję postęp. Obserwuję, analizuję i wyciągam wnioski: na ile coś jest mi niezbędne do życia i osobistego rozwoju.
Od lat nie mam telewizora, książki czytam tylko w wersji papierowej, jeżdżę komunikacją zbiorową, zamiast samochodem, nie jadam przetworzonej żywności, od lat mam ten sam smartfon (po co wymieniać co roku, generując śmieci, skoro działa i spełnia wszystkie oczekiwania), nie jestem typem "chomika", który musi mieć, bo inaczej świat się zawali. A gdy innym marzy się najnowszy model czegoś tam, ja śnię o maszynie do pisania. Niegdyś miałam - piękną, niemiecką, czarne cudo. To coś zupełnie innego, niż pisanie na klawiaturze. Maszynę trzeba poznać, nauczyć się jej. Samo maszynopisanie też nie jest łatwe. W liceum nigdy nie byłam w czołówce, nie śmigałam. Ale do dziś piszę z pamięci i ta analogowa zdobycz techniki spędza mi sen z powiek, wzbudza tęsknotę. Być może wciąż jest gdzieś tam, w domu Rodziców. Poszukam.
I będę człowiekiem trochę wczorajszym, bo taka jestem, taka chcę być.
A technika - zawsze służyła i będzie służyć dobru, lub złu - w zależności od intencji i/lub poziomu świadomości użytkownika. Współczesne niewolnictwo - tak mi się kojarzy wirtualny świat, w którym zanurzamy się bez reszty, dobrowolnie przecież. Narzekając, że kiedyś świat był inny, lepszy. A przecież jest tylko taki, jakim sami go czynimy...
Piszesz: nauczono mnie zachwytu nad ulepszaniem swojego elektronicznego istnienia, znerwicowanych oczekiwań na towarzyszące mu, techniczne nowinki, pędu do matołkowatej postępowości! Jest to udziałem nas wszystkich, bez wyjątku. Jesteśmy uczeni różnych rzeczy - niezbędnych i tych mniej przydatnych. Ostatecznie to my decydujemy, ile z nich będzie naszym udziałem, wyborem. Może problem nie polega na tym, czego nas się uczy, ale jaką wobec tego przyjmujemy postawę: czy chłoniemy wszystko bez zastanowienia, czy jednak mamy odwagę na własną refleksję i zdanie. Możemy oczywiście zrzucać odpowiedzialność na tych, którzy nas uczyli, ale to tylko fałszowanie rzeczywistości. Prawda jest taka, że to my dokonujemy wyboru, to my decydujemy, czy jesteśmy wolni, czy uzależnieni od tego, co oferuje świat. A oferuje wiele. Toteż łatwo się pogubić. Wystarczy zrezygnować z najwspanialszej rzeczy, jaką my, ludzie posiadamy i której nie zastąpi żadna technologia: z wolnej woli.